wtorek, 21 lipca 2009

Carnival of Souls, 1962 / Seddok, l'erede di Satana, 1960 / Creature from the Haunted Sea, 1961

W serii „KRÓTKIE SPIĘCIE” Odyseja Filmowa przedstawiać będzie niezbyt długie recenzje różnych filmów, które nie załapały się na pełnoprawne teksty.




Tytuł oryginalny: Carnival of Souls
Tytuł polski: Karnawał dusz
Reżyseria: Herk Harvey
Scenariusz: John Clifford
Zdjęcia:
Muzyka:
Kraj: USA
Rok: 1962
Czas trwania: 91 min.
Gatunek: horror


Film rozpoczyna się krótkim ulicznym wyścigiem między młodzieńcami a młodymi pannami. Niestety koniec wyścigu okazuje się tragiczny, gdy samochód z kobietami wpada do rzeki. Wszystkie kobiety utonęły. A przynajmniej na to wyglądało, jednak ku zdumieniu wszystkich, główna bohaterka, Mary Henry wychodzi z wody o własnych siłach bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. Odzyskuje nadszarpnięte siły, przeprowadza się i znajduje pracę jako organistka. Znajduje też adoratora. Niestety sielanka jest brutalnie przerwana przez pojawiającego się tajemniczego, widmowego mężczyznę oraz powracające stany dziwnego oderwania się od świata objawiającego się tym, że Mary nie słyszy co się wokół niej dzieje, a sama pozostaje niezauważona. Jak się można domyślać, to dopiero początek koszmaru.

Pod pewnymi względami film ten to klasyka, głównie chodzi tu o pewne zagranie fabularne, oryginalne jak na czas powstania filmu, a które do dziś się od czasu do czasu pojawia i nie tylko w horrorach, przykładem może być „Czysta formalność” Tornatore z Polańskim i Depardieu w rolach głównych. Jest to najważniejszy powód dlaczego ktoś, nawet nie zainteresowany horrorem, powinien po ów obraz sięgnąć. Pod pozostałymi względami produkcja pozostaje po prostu udanym horrorem, posiada mroczny nastrój, który może współczesnemu widzowi włosów na karku nie zjeży, ale dalej posiada swą siłę. Nie ma co jednak ukrywać, że film się mocno zestarzał i pod żadnym względem nie zachwyca. Dodatkowo dźwięki dialogów są cicho nagrane, przez co można mieć w kilku scenach drobne problemy ze zrozumieniem niektórych kwestii. Ciekawostką jest fakt, że widmowego pana zagrał sam reżyser i ponoć wzbudzał swoim pojawieniem się sporo strachu w ludziach, którzy go widzieli. Muzycznie film prezentuje się raczej słabo, choć na uwagę zasługują partie organowe. Największym plusem jest nieco surrealistyczny finał produkcji.





Tytuł oryginalny: Seddok, l'erede di Satana
Tytuł anglojęzyczny: Atom Age Vampire
Tytuł polski: Wampir atomowego wieku
Reżyseria: Anton Giulio Majano
Scenariusz: Alberto Bevilacqua, Anton Giulio Majano
Muzyka: Armando Trovajoli
Kraje: Włochy, Francja
Rok produkcji: 1962
Gatunek: horror (szalony naukowiec)

Szalony naukowiec, potwór, piękna (w zamierzeniu twórców) niewiasta, odważny młodzieniec. Jest to kilka, jakże częstych, części układanki, która w setkach sekwencji gościła w świecie celuloidowej grozy, aż stała się całkowicie trywialna, a tym samym jej zdolność zaskakiwania zmalała do minimum. Wychodząc od niezbyt poczciwego dra Frankensteina niemal wszyscy horrorowi naukowcy mają w głębokim poważaniu prawa natury i bezbożnie ingerują w jej zasady działania, czym zdobywają sobie uznanie takich ludzi, jak ja, uznanie, niestety, niepodzielane przez resztę postaci im towarzyszącym w filmach. Również "Atom Age Vampire" posiada takowego człowieka nauki, a nawet bez obaw można go nazwać człowiekiem czynu. Szkoda jednak, iż już w latach swego powstania ów film nie porażał oryginalnością i skierowany był raczej do mniej wybrednego widza horrorów.

Opowiada on historię sławnej kobiety, która miała nieszczęście zniszczyć sobie część twarzy w wypadku samochodowym. Lekarze nie dają jej szans na powrót do pierwotnego stanu, rezultatem czego jest jej ograniczona chęć wychodzenia do świata zewnętrznego. Traci również dobre kontakty z ukochanym, który bynajmniej z jej życia oczywiście nie zniknie. Tutaj jednak wszelkie psychologiczne inklinacje, które mogłyby pojawić się za sprawą traumy bohaterki zostały bezlitośnie i bezbłędnie wycięte ze scenariusza, wynikiem czego trafiamy na niezbyt towarzyskiego naukowca, opracowującego metodę regenerowania zniszczonej tkanki. Jak można przypuszczać natrafia na niego również nasza bohaterka i tak zaczyna się jej proces leczenia. Pan naukowiec darzy ją przy tym sporą, dodatkowo wciąż rosnącą, sympatią, która z kolei wzbudza zazdrość jego asystentki. I tym razem, ponownie, wszelkie psychologiczne aspekty takiego trójkąta są nieobecne, w końcu ten film ma straszyć a nie wzbudzać refleksje. I tak sobie wszyscy żyją nie do końca w zgodzie, gdy pojawia się pewien problem. Okazuje się bowiem, iż wyniki eksperymentu nie są trwałe, a żeby efekt trwał potrzeba więcej młodych kobiet. Naukowiec zmienia się więc w krwiożerczą bestię i rusza na łowy...

Niestety za daleko jego myśliwska podróż nie prowadzi. Produkcja ta jest bardzo kameralna i oprócz domu naukowca zwiedzimy tylko kilka ulic, zapewne i tak nieopodal jego lokum. Wspominałem, że film miast wzbudzać refleksje widza zamierza straszyć. Niestety, rozczarowująco mało, jak na próby spełnienia takiego zamierzenia, odbywa się podczas jego trwania polowań na białogłowe. Myśliwskie wypady monstrualnego naukowca zostały w większości zastąpione czerstwymi dialogami, które czasem starają się naśladować naukowy żargon. Przez to sceny w tej włosko-francuskiej produkcji są zdecydowanie bardziej nużące niż twórcom zapewne przyszło do głowy, gdy padał ostatni klaps na planie. Obraz Majano niestety w dużej mierze nie może się również początkowo zdecydować, czy ma zamiar być odzwierciedleniem płytko ukazanego dramatu bohaterów, który tutaj jest pokazywany pod kątem trzymania widza w napięciu, jednakowoż bez prób zainteresowania go problemami natury umysłowej, czy też może horrorem z bestią mordującą ludzi. Pod koniec jesteśmy już pewni, że decyzja brzmi: horror. Szkoda tylko, iż następuje ona tak późno, że już mało kogo jest w stanie zainteresować. Przez większą część czasu bowiem, akcja posuwa się niemiłosiernie wolno, a że wszystko co przedstawia jest pozbawione jakiejkolwiek głębi, to nie jest w stanie zainteresować nas niemalże niczym. Całe szczęście, iż w finale wszystko odrobinę przyspiesza, dzięki czemu co najwyżej grozi nam podczas seansu drzemka, a nie głęboki sen.

Nie jest to jednak produkcja całkowicie i bezbrzeżnie wypełniona nieprzebranym zbiorem wad. Do plusów zaliczyć trzeba sceny przemiany naukowca w monstrum, które mimo swej prostoty okazują się zaskakująco udane i trzymają w napięciu nawet bardziej niż skradanie się do "niewinnej i pięknej" kobiety pod osłoną nocy. Niewątpliwą zaletą filmu jest też kreacja aktorska Alberto Lupo w roli niezbyt stabilnego zarówno psychicznie, jak i fizycznie, naukowca. Jest w nim coś złowieszczego i złowrogiego, może nie na miarę najlepszych popisów Vincenta Price'a czy legendarnego Beli Lugosi, lecz wciąż bardzo mocno umilającego obcowanie z tym zbyt nijakim jak na horror filmem.

To wszystko też skąpane jest w charakterystycznym klimacie starych produkcji filmowych, dzięki któremu każdy fan starszych straszaków nie uzna czasu spędzonego przy tym obrazie za czas bezapelacyjnie stracony. Analogicznie, miłośnicy kina nowoczesnego zostaną od tej niezbyt już świeżej produkcji odepchnięci z siłą zdecydowanie większą niż moc naukowco-potwora grasującego w filmie.

Reasumując. "Atom Age Vampire" jest nużącym i rozczarowującym filmem, który zdzierżyć będą w stanie jedynie fani starszych produkcji grozy. Nawet udana kreacja Lupo i scena transformacji nie ratują wampira atomowego wieku przed uznaniem produkcji za słabą.

Powyższa recenzja została napisana dla portalu: HorrorMania.





Tytuł oryginalny: Creature from the Haunted Sea
Tytuł polski: Potwór z nawiedzonego morza
Reżyseria: Roger Corman
Scenariusz: Charles B. Griffith
Zdjęcia: Jacques R. Marquette
Muzyka: Fred Katz
Rok: 1961
Czas trwania: 63 min.
Gatunek: komedia, horror (monster movie), kryminał

Fabuła opowiada o załodze statku, która przewozi skarb z Kuby, z Kubańczykami na pokładzie, na którym jest też szpieg. Załoga wpada na genialny pomysł wymordowania wszystkich i zrzucenia winy na morskiego potwora. Pech chce, że taki potwór naprawdę istnieje.

Zacznę od plusów filmu: momentami jest śmieszny.

Opis dokładniejszy: Wstęp to animowana wstawka, postaci to parodie ludzi. Fajtłapowaty tajny agent, mężczyzna imitujący głosem wszystkie zwierzęta, a w tle rewolucja i kubański skarb. Zdjęcia i wykonanie to kino klasy B (C? Z?) w swoim „najlepszym” stylu. Tytułowy stwór jest tak sztuczny i śmiesznie wyglądający, że dopełnia prześmiewczego charakteru filmu, w którym w ujęciach morza widać brzeg jeziora. Obraz jest momentami śmieszny z założenia, widać w nim bowiem silne znamiona parodystyczne, momentami wynikające z błędów, niedopatrzeń i braków budżetowych oraz pozbawionej często sensu fabuły.

Film polecany TYLKO dla miłośników kina klasy B, jeśli z radością ktoś ogląda produkcje Eda Wooda czy „Robot Monster” to „Potwór z nawiedzonego (bądź przeklętego wg Polonia 1) morza” okaże się miłą rozrywką. Inni będą mieli wielki kłopot z dotrwaniem do napisów końcowych. Poniżej bohaterowie z potworem w tle.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz