wtorek, 7 września 2010

Kozure Okami: Sono chisaki te ni, 1993



Tytuł: Kozure Okami: Sono chisaki te ni
Tytuł anglojęzyczny: Lone Wolf and a Cub: Final Conflict
Tytuł polski (własne tłum.): Samotny Wilk i Szczenię: W tych małych rękach

Reżyseria: Akira Inoue
Scenariusz: Kazuo Koike

Kraj: Japonia
Rok: 1993

Występują: Masakazu Tamura, Tatsuya Nakadai, Yushi Shoda

Seria o Samotnym Wilku nieustępliwie prowadziła swego bohatera poprzez zagrożenia i konflikty feudalnej Japonii okresu Tokugawa. Najpierw poprzez karty mangi, później w kolejnych filmowych i serialowych adaptacjach. Przyznać od razu należy prymat filmowym wersjom z Tomisaburo Wakayamą w roli nieugiętego Ogami Itto. Niestety seria filmów z bratem Shintaro Katsu nie została zakończona, po latach zaś postać Wilka powróciła w kolejnym wcieleniu, które przedstawiło skrót całej serii mangi w postaci jednego filmu.

Niestety nadmiar fabularny produkcji bardzo negatywnie wpływa na odbiór całości. Przede wszystkim razi wielość wątków, która nie pozwala należycie rozkoszować się co krótszymi, pojawiającymi się i znikającymi nie pozostawiając w pamięci wyraźnych śladów. Tak samo wygląda się sposób prezentacji głównego bohatera, który raz pojawia się w jednym miejscu, po kilku minutach zaś przebywa w kompletnie innych okolicznościach, które ostatecznie nie mają na główną oś fabularną żadnego wpływu. Przez to film, z powodu nagromadzenia w powolnym, bądź co bądź, stylu narracji nic nie dodających do fabuły scen, potrafi w wielu miejscach nużyć. Dodatkowo nie są to również sceny, które by zachwycały wizualnie lub pomysłowością. A to jest już w stosunku do tego typu kina ogromny zarzut.

Po pierwsze jego wizualna nieatrakcyjność (za wyjątkiem kilku naprawdę estetycznie ujmujących kadrów) jest ogromną wadą w świetle ogółu kina japońskiego, jak i samej Japonii, która jest przecież krajem (czasem aż nazbyt) estetycznym. Często nawet w niskobudżetowych produkcjach kadrowanie i walory wizualne są przedmiotem zachwytu lub choćby zainteresowania, jakby wręcz umiejętności ich wykonywania były u wielu twórców wrodzone. Niestety omawiany film stoi o wiele niżej poziomem, nie stanowiąc żadnej niemal konkurencji dla popowego przesytu wizualnego ani minimalistycznego estetyzmu kina jidaigeki wyreżyserowanego przez takich wirtuozów kina jak Masaki Kobayashi.

Brak pomysłowości jest natomiast zarzutem również w kontekście serii o Ogamim Itto, która zawiera w sobie mnóstwo scen i chwil, zaskakujących czytelnika/widza wiele razy. Tutaj tego zaskakiwania brak, a po dwóch, trzech wątkach gaśnie wszelka antycypacja kolejnych wydarzeń. Tym bardziej, że w rolę Itto wcielił się człowiek, który oprócz ograniczonego sztafażu dramatycznego aktora, nie posiada żadnych cech, które pasowałyby do postaci Samotnego Wilka. Czytając mangę nasuwa się bardziej na myśl osoba przypominająca ekspresją Toshiro Mifune, filmowe kreacje Tomisaburo Wakayamy również prezentowały osobę, która swą aparycją potrafiła wzbudzić trwogę, natomiast tutaj mamy przed sobą jednostkę umęczoną, odczuwającą niemalże weltschmerz, gdyby nie buddyjskie mądrości o reinkarnacji pewnie byłaby to postać całkiem tragiczna i pozbawiona nadziei.

Przy ekranie potrafi jednak widza utrzymać z powodzeniem Tatsuya Nakadai. Każdy miłośnik kina japońskiego zna go doskonale z licznych, zwykle doskonałych kreacji u takich reżyserów jak Masaki Kobayashi, Kon Ichikawa, Hiroshi Teshigahara czy Akira Kurosawa, tutaj również prezentuje się znakomicie, swoją wyrazistością przewyższając wszystkich pozostałych aktorów i jako jedyny pozostając w pamięci widza po zakończonym seansie. Wciela się on w rolę przeciwnika, również naznaczonego tragicznie przez życie, Itto, Retsudo Yagyu, który jest jedyną osobą, jaka może się równać szermierczymi umiejętnościami z głównym bohaterem produkcji. Oczywiście na koniec zostaniemy świadkami pojedynku dwóch adwersarzy, rozgrywającego się nad morzem i przypominającego miejscem starcia finały licznych produkcji o Miyamoto Musashim.

Warto jednak zwrócić uwagę na podtytuł filmu, który w dużej mierze może posłużyć za charakterystykę fabuły, a szczególnie motywacji i działań protagonisty obrazu. Choć w anglojęzycznym „tłumaczeniu” zostaje to utracone na rzecz próby zainteresowania miłośnika walk i pojedynków ostatecznych, w wersji japońskiej tytułu jest wyraźnie wyeksponowana rola, jaką w całej historii odgrywa mały Daigoro, syn Ogamiego Itto. Jest to bodaj jedyna adaptacja mangi Kazuo Koike, w której tak uwydatniona jest rola dziecka. Faktem jest jednak, iż bez wiedzy o oryginalnym tytule trudno byłoby ją ustawić w tak centralnej pozycji, która by skupiała więcej uwagi niż w poprzednich filmach czy serialach o Samotnym Wilku.

Daigoro tutaj bezpośrednio wpływa na działania swego ojca, który musi go otaczać opieką, przez co nie może zachowywać się jak całkiem samotny ronin, inna sprawa, że często odnosi się wrażenie, jakby zapominał, że posiada dziecko. Taka już jednak specyfika japońskiego wojownika. Daigoro wpływa również na losy innych, córka Yagyu Retsudo ratuje mu życie, w końcu dochodzi w niej do pewnej przemiany, nie bez udziału samego Ogamiego. Swój wpływ będzie również malec miał na głównego adwersarza bohatera obrazu, w czasie, gdy będzie z nim przebywał poznamy miłą, ojcowską stronę Retsudo, a w finale Daigoro chwyci za ostrze, i mimo że nie będzie w stanie, jako małe dziecko, wyrządzić nim żadnej krzywdy, to ustanawia to jego pozycję na przyszłość, jako kontynuatora ścieżki ojca po meifumado, ścieżce demonów, krwi i walki. (Co ciekawe aktor, który w dziecięcych latach wcielał się w Daigoro w serii filmów z Tomisaburo Wakayamą, kiedy był dorosły został aresztowany za morderstwo.) Tak naprawdę bowiem całość życia wojownika sprowadza się do krwi i śmierci, a wzniosłe akcenty są co najwyżej ekstremalną rzadkością. Podtytuł „wszystko w tych małych rękach” w kontekście tragicznego finału staje się jakby pesymistyczną przepowiednią kolejnych zabójstw i kolejnych cierpień, jakie przypadną w udziale zarówno Daigoro, jak i osobom, które napotka na swej drodze niekończącej się walki.

Ostatecznie w tej walce, jak i w finiszu historii, nie ma żadnego zwycięzcy. Jedni giną, inni popełniają samobójstwo, jeszcze inni pójdą w ich ślady. Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć finalnego seppuku jednej z postaci, które odbieram jedynie za przykład wielkiego tchórzostwa okazanego przez osobę, po której bym się go nie spodziewał. Czy naprawdę popełnienie samobójstwa jest jedynym honorowym rozwiązaniem wszystkich spraw? Czy skierowanie miecza przeciw sobie nie jest wyświadczeniem przysługi tym, którzy byli/są twoimi wrogami? Oczywiście ta dywagacja nie jest nowa, a jej rozstrzygnięcie z powodu różnic kulturowych jest co najmniej, używając eufemizmu, problematyczne.

Sam omawiany film zaś ustanawia siebie bliżej wartości buddyjskich, a samobójstwo jawi się w nim,  bardziej jako forma zadośćuczynienia. Niestety produkcja nie wzbudza w widzu wymaganych emocji, aby jej fabuła okupowała umysł widza z wystarczającą siłą by przejął się on losem wszystkich obecnych w niej postaci. Otrzymujemy więc nieco nieskładny obraz, który potrafi nużyć i jedynie na krótkie chwile zmusić do uważniejszego obserwowania akcji, a to zdecydowanie za mało, by uznać go za obraz udany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz