sobota, 29 lipca 2017

Beijing Blues (Qunshu Gao, 2012)

Kino policyjne z Chin w świadomości większości odbiorców ograniczone jest miejscem powstawania do Hongkongu, gdzie swoje największe klasyki tworzyli tacy reżyserzy, jak John Woo czy Johnnie To. Jednak i w samych Chinach pojawiają się pozycje warte uwagi, ściągające na siebie coraz większą uwagę międzynarodowej widowni. Jednym z przykładów potwierdzających ten pozytywny trend jest Beijing Blues (2012).

Beijing Blues to kino policyjne, które chwilami w warstwie formalnej kojarzy się z filmami Michaela Hanekego, co już samo w sobie jest twierdzeniem intrygującym. Reżyser Qunshu Gao obiera w swojej produkcji quasidokumentalny styl obrazowania, w którym raz nieruchoma, a innym razem – przeciwnie – wykonująca spazmatyczne ruchy kamera pokazuje nam świat Pekinu od strony codziennej pracy policjanta w średnim wieku. Jego funkcje ograniczają się do tak trywialnych zadań, jak łapanie drobnych naciągaczy i kieszonkowców. Brak w jego życiu spektakularnych strzelanin, widowiskowych eksplozji czy wybitnie uzdolnionych złoczyńców. Beijing Blues jest cechowany stuprocentowo realistycznym podejściem do prezentowanego tematu. Niczym w rasowym dokumencie operator stoi z dala od miejsca akcji, z ukrycia przyglądając się zachodzącym wydarzeniom, niby zachowując obiektywizm. Dzięki temu na ekranie nie tylko oglądamy małe figury osób zamieszanych w interesujące nas wydarzenia, lecz także reakcje przechodniów oraz samo miasto.

Ono bowiem jest jednym z głównych bohaterów filmu. Reżyser nieraz porzuci pokazywanie życia swojego protagonisty na rzecz widokówek z ulic Pekinu. Zarówno boczne alejki, pomazane sprayem ulice, ruchliwe centra, jak i nocne autostrady przemykają niespiesznie przed naszymi oczami, podczas gdy w tle gra – tylko w tego typu scenach – spokojna muzyka. Akompaniament gitary akustycznej wspomaga męski wokal śpiewający o codzienności, o troskach, o marzeniach, czyli, po prostu, o zwykłym życiu. Pekiński blues trwa w najlepsze i nie ma w nim wielkich kryminalistów ani większych niż życie herosów. Główny bohater, jakby na potwierdzenie tej obserwacji, stwierdza: „Filmy są głupie. Często im większa sprawa, tym łatwiej ją rozgryźć”. To jest miasto, w którym przestępcy nie wzbudzają w widzu wielkiej niechęci, a policjanci nie cechują się żadnym wobec nich antagonizmem. Wszyscy wypełniają jedynie przypisane im role, jak potrafią najlepiej. Bez jednych nie ma drugich. W tym kontekście symbolicznego znaczenia nabiera nocne ujęcie miasta przeciętego na pół autostradą. Dwie strony Pekinu egzystują obok siebie, czasem wchodząc ze sobą w kontakt. Choć są odmienne, to jednak obie są dwiema stronami tego samego medalu i nie da się ich rozdzielić.

Protagonista – cierpiący na astmę i cukrzycę, starszy już policjant – zaprezentowany zostaje w otwierającej film scenie, gdy śpiewa wraz z przyjaciółmi o pędzących czasach. Oprócz niej, nie otrzymujemy żadnej introdukcji, żadnego wstępu, który pomagałby nam w odnalezieniu się w diegezie. Po prostu jesteśmy zmuszeni do obserwacji pracy, jak i chwil wolnych policjantów; ich życia, w których spotykają wszystkich ludzi, jakich tylko możemy sobie wyobrazić, i na tej podstawie wyciągać własne wnioski. Początkowo widz może być odrobinę zdezorientowany nagłym pojawieniem się w nie swoim świecie, lecz gdy już odkryje, jakie rządzą nim reguły, wtedy jest przez niego wciągany bez reszty. Niewątpliwie pomaga w tym uliczna liryczność scen przedstawiających same miasto.

Niemniej w drugiej połowie – trwającego ponad dwie godziny filmu – fabuła przechodzi na tory bardziej klasyczne dla kina policyjnego. Pewien przestępca informuje protagonistę – dość znanego dzięki, nomen omen, dokumentowi o jego pracy – że jego ludzie popełnią serię kradzieży, jednocześnie zapewniając, że cała zdobyta w ten sposób suma pieniędzy zostanie przekazana na pomoc dziewczynce potrąconej przez samochód, której rodzice nie mają pieniędzy na leczenie. Moralny dylemat, czy można łamać prawo by czynić dobro, mimo że dość prędko rozwiązany, nie daje się całkiem zapomnieć do samego końca filmu. Szczególnie obecny jest on w sekwencji, gdy policjant i złodziej spędzają ze sobą czas, wzajemnie się pilnując. Na tle ich relacji oglądamy też kolejne obrazki z życia miasta, choć niewątpliwie innego, to nieraz przejawiającego te same cnoty i przywary, co nasze rodzime, wskazując na uniwersalność przekazu.

Interesująca jest także galeria aktorów wybranych do odtwarzania poszczególnych ról. Przeważająca większość z nich nie jest zawodowymi aktorami. Głównego bohatera odgrywa autor popularnych chińskich blogów policyjnych; pojawiają też się dyrektorzy placówek kulturalnych, reżyser teatru eksperymentalnego, perkusista rockowy, wokalista folkowy, galeria prawdziwych policjantów i wiele innych osób. Każda z nich wnosi własną kontrybucję i pomaga w wykreowaniu zróżnicowanego świata.

Może też z powodu udziału tylu ludzi oraz miejsca powstania filmu ostatecznie naszym oczom rysuje się obraz pozytywny. Policja jest ukazana praktycznie bez skazy, stróże prawa są normalnymi ludźmi, którzy, mimo posiadanych słabości, starają się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafią. Pomagają im w tym obywatele. Choć nie brak jest drobnych oszustów, złodziei i naciągaczy, pojawia się ogromna ilość osób, którzy tylko na zawołanie „łapać złodzieja!” tłumnie rzucą się za winnym nie dając mu szansy na ucieczkę. Społeczeństwo nie jest całkowicie zepsute, wręcz przeciwnie: jest to społeczeństwo, mimo wyjątków, wrażliwe na krzywdy ludzkie i żywo reagujące na prośby o pomoc.

Beijing Blues jest ostatecznie wartą obejrzenia produkcją, wyróżniającą się na tle typowego chińskiego kina policyjnego. Qunshu Gao bez efekciarskich strzelanin i oszałamiających wybuchów maluje tętniący życiem, poetycki obraz wiecznej rywalizacji dwóch stron miasta. W świecie realnym walka ta zaczęła się na długo przed rozpoczęciem się filmu i jeśli się zakończy, to na długo po jego zakończeniu; nam pozostała jedynie jej obserwacja i próba podjęcia właściwych decyzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz