czwartek, 6 października 2011

Star Trek: The Motion Picture, USA, 1979


Tytuł oryginalny: Star Trek: The Motion Picture
Tytuł polski: Star Trek

Reżyseria: Robert Wise
USA, 1979 (wersja reż. - 2001 r.)

Po dziesięciu latach od zakończenia kultowego serialu telewizyjnego, stworzonego przez Gene'a Roddenberry'ego,  pt. „Star Trek”, seria rusza w rejony pełnometrażowych filmów. Załoga statku kosmicznego U.S.S. Enterprise ponownie musi stawić czoła nieznanemu i dotrzeć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek.

Sukces, również komercyjny, serialu „Star Trek” nadszedł z opóźnieniem. Nowatorskie pomysły, sprytnie połączone ze znanymi już wtedy elementami kina science-fiction, z czego najwięcej zaczerpnięto z „Forbidden Planet”, początkowo nie zyskały wystarczającej popularności. Trzeci sezon emitowano w gorszej godzinie nadawania niż poprzednie, a czwartego nie stworzono w ogóle. Gdy jednak zaczęto emitować serial w innych, poza macierzystym, kanałami oraz w innych krajach (przetłumaczono go na 47 różnych języków), szybko stał się on fenomenem, odnoszącym sukcesy komercyjne, jak i, pod wieloma względami, artystyczne, a także dotykał ważnych tematów społecznych i in., wywołując swego czasu nieczęste, acz silne kontrowersje.

Nic więc dziwnego, iż zdecydowano się wrócić do formuły serialu o eksploracji wszechświata. Zaczęto więc przygotowania do drugiej telewizyjnej produkcji. Odważną załogę, przygotowującą się do lotu w kosmos, zastał jednak rok 1977, a wraz z nim premiera innej kosmicznej sagi. Oto Luke Skywalker, dzierżąc w dłoniach miecz świetlny, stoczył zwycięski bój z Gwiazdą Imperium. Sukces „Star Wars” sprawił, iż porzucono plany, co do kreacji kolejnego serialu osadzonego w uniwersum „Star Treka”, a zamiast niego postanowiono stworzyć kinowy film. Tak też powstała pierwsza pełnometrażowa produkcja opatrzona tytułem „Gwiezdnej wędrówki”.

W przeciwieństwie jednak do filmu Lucasa, „Star Trek” nie posiadał konfliktu typu dobro kontra zło. W gruncie rzeczy nie posiadał żadnego konfliktu i pozbawiony był antagonizmów, mimo że początkowo rysuje się nam napięcie między admirałem Kirkiem a komandorem Deckerem. Co więcej, „Star Trek” nie posiada żadnej sceny akcji, prócz otwierających film chwil, gdy statki Klingonów zostają pokonane przez dziwną chmurę z nieznanych zakątków wszechświata. Ten brak szybkiej akcji sprawia, że mamy do czynienia z ambitniejszymi próbami zaciekawienia widza. Jak przystało na najlepsze odcinki serialu, tak i film wychodzi z problemu natury społeczno-moralnej, po czym dokonuje utrzymanego w niezbyt ciężkim tonie komentarza tegoż w konwencji science-fiction, której nie brak walorów rozrywkowych.

Dla każdego fana serialu niewątpliwie wiele pozytywnych emocji wzbudzi ponowne spotkanie z załogą, jak i statkami kosmicznymi, z Enterprise na czele. Już na samym początku mamy okazję rozpoznać budowę pojazdów klingońskich. Co więcej, zmieniono nieco fizjonomię wojowniczej rasy na tę, która teraz jest z nią ogólnie kojarzona. Kolejna zmiana to fakt, iż obcy nie mówią już po angielsku. Każda rasa posiada swój własny język. Po Klingonach, widzimy i słyszymy Vulkan. Pan Spock, jedna z najsłynniejszych postaci w historii science-fiction, pojawia się jako pierwszy z oryginalnej załogi, lecz następnie brak go przez większą część filmu, rozgrywającą się przed spotkaniem z tajemniczą chmurą. Dzięki wprowadzeniu pana Spocka, widzimy część jego ojczystej planety i rytuałów z niej pochodzących. Po chwili pojawia się okazja by oglądać siedzibę Floty Federacji Gwiezdnej, orbitujące wokół Ziemi stacje, co prowadzi nas aż do prezentacji nowego statku U.S.S. Enterprise. Postarano się także o jak najpoważniejsze potraktowanie naukowej strony produkcji, w którą zaangażowany był sam Isaac Asimov.

W trakcie zwiedzania poszczególnych lokacji, na scenę wkraczają kolejne postaci z serialu. Kapitan James T. Kirk, obecnie admirał, od długiego czasu starał się by na nowo objąć dowództwo nad statkiem kosmicznym. W końcu, w obliczu nieznanego zagrożenia, jego doświadczenie podczas pięcioletniej misji znanej z serialu, staje się decydującym czynnikiem by przywrócić go do statusu kapitana Enterprise. Nie spotyka się to z ciepłym przyjęciem obecnego kapitana, Deckera, który pod wieloma względami zna lepiej nową wersję statku, przez ostatnie 18 miesięcy mocno przebudowywanego. Następnie spotykamy Scotty'ego. Inżynier nieprzerwanie pracuje na statku i nadzoruje modyfikacje swojej największej miłości. Na mostku czekają już, również nieprzerwanie odbywający służbę na Enterprise, Uhura, Sulu oraz Chekov. Niedługo potem, na życzenie Kirka, do załogi dołącza dr McCoy, który po zakończeniu misji zrezygnował ze służby we Flocie. W obliczu próśb swego przyjaciela postanawia jednak wrócić na pokład. Siostra Chapel tymczasem stała się pełnokrwistym lekarzem. Po kilku problemach ze statkiem i osobowością Kirka skonfrontowanego ze swoją niewiedzą nt. nowej wersji statku, na pokład dociera pan Spock. Całkowicie pozbawiony emocji, chłodno obchodzi się ze swoimi przyjaciółmi z czasów służby na pokładzie statku federacji. Po zakończeniu misji, przebywał on na Vulkanie, gdzie przeszedł rytuał pozbawiający go resztek emocji i kierujący w stronę czystej logiki. Jego legendarny status sprawia, iż każdy, nawet Decker, ustępuje mu miejsca, a sam Spock wraca w trybie natychmiastowym jako aktywny członek załogi. W ten sposób rozpoczyna się kolejna misja.

Zdaję sobie sprawę, iż dość rozwlekle zaprezentowałem pierwsze sceny filmu, lecz dla fana „Star Treka”, są one niewątpliwą przyjemnością. Ponowne spotkanie oryginalnej załogi wzbudza uczucie radości we wszystkich miłośnikach Treka. A do tych, sam się zaliczam.

Fabuła skupia się na wspomnianej chmurze, w której centrum prawdopodobnie znajduje się jakiś pojazd. Co więcej, posiada ona niemal nieograniczoną moc i niszczy wszystko na swojej drodze, a jej kurs nieubłaganie kieruje ją w stronę Ziemi. Dodatkowo, jak wyczuwa pan Spock, dzięki swoim telepatycznym zdolnościom, w jej centrum brak jest jakichkolwiek emocji. Znajduje się tam tylko czysta logika, pół-Vulkanin zamierza do niej dotrzeć.

Pod wieloma względami film jest, czego nie ukrywa, wstępem do serii kinowej. Przez to, jego fabuła jest dość prosta i przypomina kolejny odcinek serialu. Oprócz głównego wątku, w tle przewija się 5 innych, z czego jeden mógł być wykorzystany na większą skalę. Postaci zaś nie są zbyt wyraziste, często ich charakterystyka opiera się na założeniu, że znamy je już z serialu, co może być uważane za wadę, jeśli ktoś go nie zna. Nie mogę niestety powiedzieć, jak na film reagują osoby nie zaznajomione z telewizyjnymi przygodami załogi. Na pewno jednak dla nich nagły chłód pana Spocka czy niektóre zachowania admirała Kirka nie są tak zaskakujące lub emocjonujące, jak dla osób, które z ciekawością sięgały po każdy kolejny odcinek serialu.

Plusem jest natomiast fakt, iż film nie szarżuje z prezentacją umiejętności postaci. Nie próbuje się nam na siłę wcisnąć członków załogi poprzez prezentację jak największej ilości ich zdolności, jakimi poznawali galaktykę przez 80 odcinków serialu. Fan jednak bez trudności odnajdzie nawiązania. Kirk nadal z łatwością potrafi przegadać i wzbudzić wątpliwości w logicznym komputerze, nadal posiada świetną intuicję oraz pewność siebie. Film za to nie pokazuje jego umiejętności romansowania z kobietami czy walki wręcz, które tutaj są niepotrzebne. Telepatyczne talenty Spocka są zaś ograniczone do wspomnianego „odczytania” chmury, podobnie jego mindlink pojawia się tylko raz, tak samo wykorzystany jest vulkan pinch. Twórcy w żaden sposób nie próbują za pomocą tanich chwytów wprowadzać więcej rozrywki. Są także inne motywy, które kojarzą się z serialem, jak geneza chmury, czy porównanie pojawiającego się V'gera z dzieckiem. Nie brak też ciekawych dialogów, a kąśliwe uwagi McCoya nadal potrafią wywołać śmiech. O ile jednak serial bardzo często opierał swą siłę na charakterach i ich wzajemnych relacjach, o tyle film skupia się na atmosferze i głównym wątku.

Wspomnę teraz, że spośród wszystkich wersji filmu najlepsza jest reżyserska, trwająca ok. 136 min. Posiada więcej scen od wersji kinowej, która z powodu skróconego czasu postprodukcji nie wyglądała tak, jak Robert Wise do końca zamierzał. Director's cut posiada najlepszy rytm, poszerzoną charakterystykę postaci oraz, jako że wersja ta zadebiutowała w 2001 roku, poprawione efekty specjalne*. Na największą uwagę zasługują długie sekwencje poznawania kolejnych warstw chmury. Świetna kolorystyka, nastrój i muzyka współgrają ze sobą doskonale. Momentami, film Wise'a kojarzył mi się z „2001: Odyseja Kosmiczna” Stanley'a Kubricka, choć jasno trzeba powiedzieć, że obraz Kubricka stoi przynajmniej dwa poziomy wyżej nad pierwszym kinowym „Star Trekiem”.

Film Wise'a ostatecznie sprowadza się więc do jednego, próby zetknięcia z nieznanym, które generuje doskonałą atmosferę tajemniczości zanim je poznamy. Ponadto pojawia się problem czystej logiki zestawionej z sensem istnienia. Dzięki temu po obejrzeniu „Star Treka” możemy chwilę pogłowić się nad poruszoną w nim kwestią. Jak ważne są emocje, piękno, logika, pytania o cel? Powstrzymam się nad opisaniem własnych dywagacji, gdyż zdradziłbym ważne fragmenty fabuły filmu.

Poza świetnymi sekwencjami poznawania nieznanego, poruszonym problemem i scenach wprowadzających na nowo załogę Enterprise, film jest jednak nieco zbyt prosty i nie posiada tylu warstw ile chciałoby się w nim uświadczyć. Jako jednak zaprezentowanie początku nowego rozdziału kosmicznej sagi wypada świetnie, stanowiąc dobry, jeśli nie bardzo dobry obraz. „Ludzka przygoda właśnie się rozpoczyna.”


*W edycji Blu-ray została wydana także wersja kinowa, która ma efekty specjalne poprawione po powstaniu wersji reżyserskiej, jest więc lepsza od niej pod względem technicznym, lecz gorsza fabularnie. Trzeba jednak zaznaczyć, iż wizualnie, wersja z 2001 roku prezentuje się również doskonale.

Poniżej zwiastuny wersji kinowej oraz reżyserskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz