piątek, 23 marca 2012

Goyokiba, reż. Kenji Misumi, Japonia, 1972.

(przeprowadzki ciąg dalszy)

Tytuł oryginalny:
御用牙
Goyōkiba

Tytuł anglojęzyczny: Hanzo the Razor: Sword of Justice

Tytuł polski:
Hanzo Brzytwa

Reżyseria: Kenji Misumi
Aktorzy: Shintarō Katsu, Kō Nishimura, Yukiji Asaoka, Renji Ishibashi
Rok produkcji: 1972
Studio: Katsu Production / Toho
Czas trwania: 89 min.

Idzie ścieżką prawa poprzez splugawione ulice Edo. Jego oczy obserwują każdego i nie przeoczą żadnego przestępstwa. Jego głos rozbrzmiewa echem w powietrzu siejąc strach wśród nawet najbardziej zatwardziałych przestępców. Oto on: Hanzo Itami zwany Hanzo Brzytwa. Policjant w końcowej fazie epoki Edo. Nienawidzi łapówkarstwa, za nic ma ograniczenia nadane przez rząd, nie uniża się przed ludźmi na wyższych stanowiskach. A co ważniejsze, wytropi przestępców zawsze i wszedzie, gdzie tylko się pojawią.

Zanim jednak Hanzo ruszył na poszukiwania wszelkiej maści kryminalistów, maszerując dziarsko na celuloidowej taśmie, to wcześniej jego żwawe kroki znaczyły stronice mangi autorstwa Kazuo Koike. Nazwisko tego pana powinno być znane większości miłośników kina japońskiego, gdyż to na podstawie jego twórczości mangowej powstały takie obrazy jak „Lady Snowblood” (Shurayukihime) czy seria „Lone Wolf and a Cub” (Kozure Okami). Koike nie tylko odpowiada za podstawę do scenariusza, ale i za sam scenariusz, a że scenarzystą filmowym Kazuo jest całkiem dobrym mieli okazję przekonać się wszyscy, którzy oglądali omawianą niedawno serię o Ogamim Itto.

„Goyokiba” został zrealizowany przez studio Katsu Production, należące oczywiście do Shintaro Katsu, wcielającego się w tytułową rolę w tym filmie. Adaptacja przygód Hanzo powstała jednak z inicjatywy brata Katsu, Tomisaburo Wakayamy, który był miłośnikiem mang dla starszych czytelników, i to on był prowodorem wystartowania produkcji o Itto i Itamim. O ile jednak Ogamiego zagrał sam, to rolę Hanzo przejął jego młodszy brat, znany najlepiej z serii o Zatoichim, który tutaj wcielił się w postać całkiem odmienną od ślepego szermierza.

I tak, jak Zatoichi był ślepy, Hanzo ma przeszywający wzrok. Zatoichi to yakuza, Hanzo jest policjantem. Zatoichi nie był zbyt odważny w kontaktach z kobietami, Hanzo na ich brak narzekać nie może. Zatoichi chodził tylnymi ścieżkami Japonii, Hanzo paraduje samym środkiem największych ulic. Różnice są wręcz ogromne, dzięki czemu możemy oglądać Shintaro w zupełnie innej od swej najsłynniejszej roli. Tutaj widzimy go jako twardego aż do przesady stróża prawa, którego metody pracy są cokolwiek nietypowe.

Otóż Hanzo nie jest wcale takim zwykłym policjantem. Nie podpisuje żadnych policyjnych ślubowań, gdyż nie uznaje ich ograniczeń, często wdaje się w ostrą wymianę zdań z przełożonym, którego bynajmniej wcale nie szanuje. Często też prowadzi śledztwo w miejscach poza jurysdykcją policji. Zeznania natomiast wyciąga od ludzi za pomocą tortur (co jest akurat normalne w ówczesnych czasach), lecz również sam poddaje się torturom aby znaleźć limit wytrzymałości człowieka i być efektywniejszym w swojej pracy. W wyciąganiu zeznań pomaga mu też jego olbrzymiej wielkości penis, będący w ciągłym stanie erekcji, i poddawany przez Hazno niemniejszemu treningowi, co reszta jego ciała. Chyba nie trzeba też wspominać, że doskonale posługuje się wszelaką bronią białą?

Jak można więc przypuszczać po tym, co już napisałem, siła filmu tkwi w jego głównym bohaterze. Reszta jest swego rodzaju dodatkiem, szczególnie w tej pierwszej części serii, która służy bardziej jako wprowadzenie nowej postaci do panteonu bohaterów chanbar. Jednak jest to wprowadzenie naprawdę udane, zdecydowanie lepsze od tego jakie odnotował Ogami Itto, choć nie przewyższające pierwszego filmu o Zatoichim.

W tej części przygód Itami musi rozwikłać zagadkę, której korzenie sięgają najwyższych szczebli władzy. Ktoś bowiem wysłał na zesłanie zamiast prawdziwego mordercy podstawionego człowieka. Morderca natomiast jest gdzieś ukrywany i prawdopodobnie używany do innych celów. Jakich? Na to pytanie, odpowiedź musi znaleźć Hanzo sam. Może nie całkiem sam, ale bez niego nic nie ruszyłoby z miejsca. Zaś odpowiedź ta okaże się całkiem zaskakująca.

Brzytwa nie działa, jak wspomniałem przed momentem, osamotniony w swoich policyjnych poczynaniach. Służą mu swymi ograniczonymi umiejętnościami jego dwaj pomagierzy, dodający całej produkcji komediowego tonu. Są to Żmija i Diabelski Ogień – byli przestępcy, uwolnieni przez Hanzo i służacy mu w zamian za uzyskaną wolność. Trochę nieudacznicy i tchórze, ale ich strach przed Hanzo ma właściwości silnie motywujące do zanikania strachu wobec innych. Elementy komediowe wprowadzają też wymiany zdań między Hanzo a jego przełożonym Wężem Magohei (w tej roli Ko Nishimura w brawurowej i niezwykle zabawnej kreacji), który nie mając czystego sumienia, z jednej strony chce zawsze ocalać swoją skórę, a równocześnie wyglądać na władczego i odważnego.

Innymi pomocnikami Hanzo są kobiety, które zostały poddane przesłuchiwaniu przez niego. Jego metody mają więc podwójne korzyści, a zapewniam, iż są to metody bardzo nietypowe. W tej części serii pojawia się jeszcze młody złodziej, który za informacje i pomoc w działaniu zostaje przez Itamiego uratowny przed więzieniem. W tę rolę wcielił się znany zapewne wszystkim Renji Ishibashi.

Sam film jest mocno przejaskrawiony i na dobrą sprawę nie da się go brać na poważnie. Ogromne narzędzie pracy Hanzo ćwiczone przez wkładanie go w worek ryżu i bicie pałką wprowadza na początku obrazu wyolbrzymienie świata jaki oglądamy, utrzymujące się aż do finału. Każda postać ma tu jakieś dominujące cechy, które są przejaskrawione, nadając wszystkim karykaturalnego kształtu. Do tego dochodzi muzyka, której nie uświadczymy w wielu tego typu filmach. Gitara, elementy jazzu, funku, które bardziej kojarzą się z obrazami opowiadającymi o przygodach Shafta niż jidaigeki, splatają się z elementami klasycznie japońskimi tworząc wybuchową mieszankę. A jeszcze dochodzi piosenka o Hanzo śpiewana na sam koniec.

Wizualnie mamy, podobnie jak z muzyką, elementy normalnego predstawiania akcji, które od czasu do czasu zmieniają się w dziwaczne ujęcia typu: kamera w stylu penis-eye, czyli widok akcji z punktu osadzenia wielkiego narządu bohatera podczas używania go. Takich atrakcji pojawia się jeszcze kilka i są doskonałym urozmaiceniem ogólnej akcji.

Szkoda jednak, iż owa akcja kuleje pod względem logicznym. Fabuła tak bardzo skupia się na przedstawieniu postaci tytułowej, że cała reszta często sypie się jeśli chodzi o związki przyczynowo-skutkowe. Mnóstwo rozwiązań fabularnych jest naciąganych tak, aby Hanzo nie miał problemów ze sprawą większych niż powinien, często więc pojawia się w odpowiednim miejscu i odpowiedniej porze, dziwnym trafem znajdując to, czego szukał, albo czego jeszcze nie wiedział, że szuka. Z tej samej przyczyny pojawiają się również problemy z udramatyzowaniem akcji, odrobinę za dużo czasu przeznaczono na nic nie wnoszące dialogi, które służą jedynie dodatkowemu wyolbrzymieniu znanych nam już cech bohaterów.

Warto na koniec zwrócić uwagę na finał produkcji Misumiego, gdyż po rozwiązaniu głównej filmowej intrygi dostajemy krótki epilog, czy nawet osobny fragment fabuły, którego jedynym sensem jest przedstawienie postaci Itamiego z innej strony od tej, jaką do tej pory widzieliśmy. Jest on tutaj zdecydowanie mniej ostrym człowiekiem, za to bardziej wrażliwym. Ten fragment jest całkowicie pozbawiony głupawego poczucia humoru i przejaskrawień. Stanowi doskonałą przeciwwagę dla poprzednich scen i, mimo pozornego braku związku z fabułą filmu, wyśmienicie nadaje głębi postaci Itamiego.

Tymczasem sami, pojawiający się tu, skorumpowani urzędnicy odnoszą się zapewne do ówczesnej w Japonii rozwiniętej na szeroką skalę korupcji, która wprowadzała sporą część społeczeństwa w stan złości i frustracji. Hanzo więc, może też mieć fukcje oczyszczające, chociaż fikcyjne, świata z łapówkarstwa oraz oszustw. Reżyserem tego obrazu jest reżyser wspominanych tu już wielokrotnie filmów o Ogamim Itto i Zatoichim, który sam często poddawał w wątpliwość cnoty kierujące samurajami i innymi przedstawicielami wyższych warstw społecznych, imieniem Kenji Misumi. Ponownie pokazał, że jest twórcą nieszablonowym, który nie boi się sięgania po odważne tematy w swojej działalności jako reżyser.

Słowem zakończenia. Przejaskrawiony, zabawny i ciekawy film, który skupia się na oryginalnym bohaterze, skutkiem czego ucierpiały nieco inne elementy tej interesującej produkcji. Warto jednak zapoznać się z opowieścią o Hanzo, gdyż drugiej takiej postaci nie ma, a obcowanie z nią pozostawi w pamięci trwały ślad. Polecam wszystkim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz