poniedziałek, 26 września 2011

Kuro no tenshi Vol. 1-2, Japonia, 1997/1999 + SCORE, Japonia, 1995

Czarne anioły Takashiego Ishii.


Takashi Ishii znany jest głównie ze względu na swoje dokonania w gatunku pinku eiga, które w kręgach osób zainteresowanych tym typem kina zyskały sobie dość wysoki poziom poważania.   Oglądane przez mnie jego dwie produkcje spod znaku „Hana to hebi” (Flower and Snake), łączące erotyzm z bondage, mimo przyzwoitego, na widocznie niski budżet, poziomu wykonania, kilku intrygujących scen i pomysłów, niezłych ról takich aktorów jak Renji Ishibashi (w roli nasuwającej skojarzenia z jego kreacjami w „Dead or Alive” i „Audition” w reż. Takashiego Miike) czy Kenichi Endo, nie zasługują na wysoką ocenę. Ich pretekstowa fabuła, prowadząca po niezbyt odważnym sadomasochizmie w nużący sposób, w ogóle nie budzi zainteresowania w osobach, które nie lubują się w tego typu erotyce i fetyszyzmie. W latach 90. ubiegłego wieku, Takashi Ishii postanowił jednak zanurzyć się w odmęty yakuza eiga, w okresie 1994-1998 wyreżyserował i napisał scenariusze do czterech filmów osadzonych w realiach społeczności przestępczych Japonii. Dwa  sygnowane tytułem „Gonin” (Five [Wo]Men) oraz dwa sygnowane tytułem „Kuro no tenshi” (Black Angel). Zaburzając chronologię, wpierw pokrótce omówię przygody czarnych anielic.

 
Tytuł oryginalny: Kuro no tenshi Vol. 1
Tytuł anglojęzyczny: Black Angel
Tytuł polski: brak oficjalnego tytułu.

Reżyseria i scenariusz: Takashi Ishii
Japonia, 1997
Filmy gangsterskie w wykonaniu Ishiiego są utrzymane w bardzo mrocznej stylistyce nasuwającej skojarzenia z filmami noir. Kolory są przyciemnione, większość akcji rozgrywa się nocą w jakichś obskurnych pomieszczeniach, barwy są brudne, większość zamkniętych przestrzeni cechuje ascetyzm skąpany w punktowych źródłach oświetlenia, pozwalających rozwijać się cieniom i półmrokom. W tym nieprzystępnym i na wskroś złym świecie rodzi się dziecko. Gdy ma ono kilka lat jej rodzice, w tym ojciec chrzestny yakuzy, zostają zabici w ataku, za którym stali jego współpracownicy i starsza córka. Małej dziewczynce, imieniem Ikko, udaje się przeżyć dzięki pomocy zabójczyni noszącej pseudonim Czarny Anioł. Następnie sierota zostaje wysłana do Ameryki, gdzie ma żyć z dala od przestępczości i związanych z nią problemów.

Na ekranie przesuwają się przed naszymi oczyma ruchome schody, którymi przed chwilą zeszła Ikko. Nie mija wiele czasu, jak pojawia się na nich młoda, atrakcyjna dziewczyna. Ikko wróciła w jednej, bardzo prostej, lecz udanej sekwencji, która nie zaburza nastroju produkcji. Dziewczyna ma już 20 lat, osiągnęła właśnie, wg japońskiego prawa, pełnoletność. Przybiera, na wzór dawnej wybawicielki, imię Czarny Anioł i rusza zemścić się za krzywdy dokonane jej rodzinie.

Film wrzuca nas natychmiast do brutalnego świata gangsterów. Pozbawieni skrupułów, nie wahający się zabić, zgwałcić i torturować nikogo przestępcy, skorumpowani policjanci i inne niemoralne osoby zaludniają kreowane przez Ishiiego światy. Są to przy tym jednostki zwykle niezrównoważone z licznymi problemami wewnętrznymi. Misja, którą sobie wyznacza Ikko sprawi, iż ona sama zetknie się ze swoimi demonami, jej ideały upadną, partner zginie, a trauma z przeszłości wypłynie na powierzchnie w tragicznym finale. W tym kotle osób, którym wystarczy mała rysa dokonana na ich osobowości by zaczęły się one załamywać, trudno się czasami widzowi odnaleźć. Jedynie kibicować możemy dwudziestoletniej Ikko by wymierzyła swą zemstę, choć jej rodzice nie byli osobami, używając eufemizmu, bez skazy.

W „Kuro no tenshi” dominuje estetyka nadmiaru nie tylko w przypadku kreacji charakterów, lecz także w scenach akcji, kiedy młoda dziewczyna bez większych trudności wystrzeliwuje wszystkich wokół, krew tryska, a zabójcy nie muszą nawet zbytnio unikać pocisków. Ten, kto ma zginąć zawsze polegnie, niezależnie od prób ucieczki. Z akcją jednak wiążą się największe wady filmu. Ishii, we wszystkich swoich gangsterskich produkcjach, w sposób nierzadko irytujący przeciąga sceny zmuszając aktorów do krzyków i płaczów, niemal jak z produkcji Andrzeja Żuławskiego. Pierwsza część „Czarnego anioła” jest przy tym najbardziej wykrzyczanym yakuza eiga w dorobku japońskiego reżysera. Inną negatywną cechą jest zbyt obfite mieszanie scen wolnych z szybkimi, szczególnie, gdy chwile akcji nagle zatrzymują się by pozwolić na kolejną, niewiele już wnoszącą do obrazu ekspresję postaci.

Wracając jednak do „Kuro no tenshi”, należy dopowiedzieć, iż Ishii zadośćuczynia za wszystkie niemal swoje potknięcia doskonałą, mroczną atmosferą, ciekawą fabułą i główną bohaterką. Oglądanie jak ładna Japonka rozprawia się z silniejszymi mężczyznami jest, bądź co bądź, przyjemnością samą w sobie, co twórcy filmowi zauważyli już dawno temu, czego dowodem są np. filmy w stylu pinky violence z lat 1970. Także tutaj Riona Hazuki staje na wysokości swego zadania i świetnie radzi sobie z rolą, emitując ze swej postaci mnóstwo energii. Szkoda, że nie zagrała ona w zbyt wielu filmach.

Filmy Takashiego za granicą Japonii porównywane są do, oczywiście, produkcji Quentina Tarantino, o czym świadczą napisy na pudełkach DVD, starające się przekonać, iż Ishii jest „japońską odpowiedzią” na amerykańskiego twórcę. Nie sądzę jednak aby zachodziło między tymi dwoma twórcami na tyle wielkie podobieństwo by owe oświadczenia traktować inaczej aniżeli chwyt marketingowy. Skoro już błądzę nieco oddalony od ścisłego omawiania filmu, to wspomnę także o mojej ulubionej scenie, niemal całkowicie wyjętej z kontekstu całości. W pokoju hotelowym, Ikko i jej pomocnik w egzekwowaniu zemsty (jak możemy się domyślać, zakochany w dziewczynie) włączają rytmiczną muzykę muzykę i zaczynają tańczyć. Świetna, choć skąpana w przyciemnionym świetle, sugerującym egzystencję w brutalnym świecie, scena, pokazująca jedyny raz, że w gruncie rzeczy Ikko jest młodą dziewczyną, której odebrano możliwość spędzenia radosnego dzieciństwa. Doskonała chwila ulotnego szczęścia w morzu przemocy.

Mimo różnych wad, ostatecznie obraz uważam za udany i z przyjemnością oglądałem, nie raz, zmagania Czarnej Anielicy. Po pierwszym seansie z niecierpliwością włożyłem więc płytę z drugą częścią „Black Angel” by poznać dalsze losy Ikko...

(Poniżej zwiastun, skupiający się na scenach akcji.)


Tytuł oryginalny: Kuro no tenshi Vol. 2
Tytuł anglojęzyczny: Black Angel 2
Tytuł polski: brak.

Scenariusz i reżyseria: Takashi Ishii
Japonia, 1999
...i zostałem zaskoczony faktem, iż druga część opowiada osobną historię, całkowicie odseparowaną od poprzedniej. Nowa fabuła, nowe postaci, nie do końca nowe problemy, „Kuro no tenshi Vol. 2” można oglądać bez znajomości „Vol. 1”, podobieństwa zachodzą tutaj tematyczne oraz stylistyczne (te drugie szczególnie łączą wszystkie gangsterskie pozycje reżysera), są one jednak zbyt odległe by mówić o jakiejkolwiek kontynuacji. Szkoda więc, że spotkamy już Ikko, zamiast tego czeka na nas Mayu.

Jest ona płatnym zabójcą. W młodości niemal została ofiarą gwałtu, lecz uratował ją nieznajomy mężczyzna. Pewnego dnia dostaje ona zlecenie zabicia jednego z przywódców gangu yakuzy. W trakcie wykonywania zadania sprawy jednak tragicznie się komplikują. Okazuje się, że drugi szef wysłał dodatkowych zabójców, którzy mieszają się między Czarną Anielicę a niedoszłą ofiarę. Co gorsza, jednym z osobistych ochroniarzy celu jest mężczyzna, który kiedyś uratował ją przed gwałtem. W trakcie strzelaniny ginie również niewinny przechodzień, którego młoda żona postanawia się zemścić za jego śmierć. Jedna strzelanina, która nie mogła już chyba mieć gorszych reperkusji.

Fabułę obserwujemy z trzech perspektyw. Od strony Mayu, która została we wspomnianej akcji postrzelona. Musi ona radzić sobie nie tylko z gorączkowymi wizjami, w których nawiedza ją dawny wybawiciel, lecz także ze swoim uzależnieniem od alkoholu. Dostaje ona najwięcej czasu ekranowego, co uzasadnia tytuł filmu. Niestety powolność wielu scen z jej udziałem, aż do momentu wyzdrowienia jest nieco nużąca, a jej problem alkoholowy potraktowany po macoszemu. Niektóre jej wizje jednak wykonano intrygująco, a wprowadzenie jej ekscentrycznego zleceniodawcy uatrakcyjnia nieprędki tok jej wątku.

Drugą osobą jest wspomniany ochroniarz, który zrobi wszystko dla swego szefa. Sytuacja komplikuje się, gdy wszelkie machinacje powoli wychodzą na jaw, a on sam stara się pomóc dziewczynie, której partner poniósł przypadkową śmierć. Jest to dość ciekawy wątek, podchody yakuzy ogląda się ciekawie, a wewnętrzna walka, jaką toczy w sobie gangster, mimo że dość prosta, w kontekście całości wypada zadowalająco. Jedynie zdziwienie we mnie budzi fakt, że potrafi on z łatwością w walce wręcz pokonać każdego mężczyznę, za to w starciu ze Mayu nie ma żadnych szans. Film dość nieskutecznie stara się wmówić widzom jej wielką fizyczną siłę i spryt.

Trzeci punkt widzenia prezentuje dziewczyna, która straciła męża. Prowadzi ona kwiaciarnię. Pewnego dnia, korzystając z faktu, że jej mąż był w dzieciństwie członkiem młodocianego gangu, poznaje pewnego członka yakuzy (epizodyczna, bardzo dobra rola Susumy Terajimy), od którego dowiaduje się, na kim ma wykonać zemstę oraz dostaje broń. Pomoc jaką otrzymuje ma jednak swoją cenę.

Fabularnie więc „Kuro no tenshi Vol. 2” jest bardziej rozwinięte niż pierwsza część. Niestety rozwój akcji, szczególnie w pierwszej, nieco sztucznie rozwleczonej połowie, psuje film. Mayu też nie jest tak interesującą postacią, jaką była Ikko (ani tak atrakcyjną), więc oglądanie jej przygód nie jest już tak emocjonujące. Na szczęście, gdy trójka postaci się spotyka po raz drugi, akcja zawiązuje się na tyle mocno, iż śledzenie jej od tej pory staje się zajęciem intrygującym. Pod każdym innym względem, nastrój, muzyka, kreacje, światło, zdjęcia etc. prezentują się niemal identycznie, jak w „Kuro no tenshi Vol. 1” oraz „Gonin”, co nie jest dziwne zważywszy na fakt, iż za wszystkimi filmami stoi ta sama grupa twórców.

Drugie spotkanie z Czarnym Aniołem jest mniej satysfakcjonujące niż pierwsze. Nadal jednak pojawiają się tu sceny i chwile warte uwagi, choć jest to najgorszy film gangsterski Ishiiego w jego karierze.








 
-------------WYDŹWIĘK FILMÓW – ZAWIERA SPOILERY--------------

W obu produkcjach reżyser kreuje świat fantazmatyczny, w którym bohaterowie mogą przez krótki czas wejść w posiadanie lub znacznie zbliżyć się do obiektu, jawiącego im się jako obiekt stanowiący przyczynę ich pragnienia. W tych zetknięciach wychodzi na jaw, iż okazuje się on jedynie kolejnym obiektem, który nie ma żadnej możliwości ugaszenia pragnienia. Gdy gangster wraz z kochanką (córką ojca chrzestnego yakuzy) knują przejęcie władzy, jest ona dla nich równoznaczna z dostępem do upragnionej, ostatecznej rozkoszy. Gdy jednak udaje im się wykonać wyznaczone sobie zadanie, okazuje się, że ich sytuacja wcale nie uległa gwałtownej zmianie. Muszą nadal szukać dostępu do rozkoszy (rozumiem tutaj rozkosz jako lacanowskie jouissance), która za każdym razem oddala się i umieszcza się w kolejnym, zawsze naprawdę niedostępnym miejscu.

Ta pogoń za obiektem przyczyną pragnienia jest najbardziej widoczna w przypadku Ikko, która poświęca siebie w uzyskaniu zemsty za śmierć ojca i matki. Po drodze traci wszystko, co stanowiło dla niej jakąkolwiek wartość. Utrata tych obiektów (które naprawdę jako jedyne mogły jej dać choć trochę szczęścia) ma być stratą, która jest wliczona w koszt uzyskania ostatecznej rozkoszy. Rozkosz ta z kolei, nawet w najmniejszym stopniu nie potrafi zapewnić tyle radości, co wszystko, czego musiała się wyrzec Ikko. Ginie jej partner, zabity przez jej wrogów, jej ideał, który naśladuje, okazuje się być teraz uzależnionym od narkotyków i alkoholu niewolnikiem przeciwnika dziewczyny, jej matką okazuje się być ktoś inny niż całe życie wierzyła, w końcu sama też zostanie porwana i torturowana fizycznie oraz psychicznie przez yakuzę. Największy cios otrzymuje jednak w finale filmu, gdy okazuje się, że osoba, która faktycznie stoi za zabójstwem jej „rodziców” jest jej prawdziwą matką, a Ikko jest wynikiem zatuszowanego gwałtu. W ferworze walki, wzajemnych oskarżeń, podejrzeń oraz prób osiągnięcia spełnienia, Ikko jest zmuszona, by ratować własne życie, zabić swoją własną matkę. Tym samym osiągnęła cel, jaki wyznaczyła sobie na samym początku, równocześnie nigdy wcześniej nie będąc od niego tak daleko jak na koniec filmu. W ten sposób „Kuro no tenshi Vol. 1” pokazuje, iż dojście do obiektu pragnienia rodzi traumę, gdy uświadomimy sobie, że nie potrafi on ugasić przyczyny pragnienia. Niesie to ze sobą traumatyczne skutki, szczególnie jeśli „zwyczajnym” obiektem okazuje się tragedia, jaka rozgrywa się w życiu Ikko. Tragedia ta, mimo że fatalna w skutkach stanowi ostatecznie tylko kolejny nie przynoszący spełnienia obiekt, nie odmienny od żadnego innego w kwestii dostępu do rozkoszy, można więc powiedzieć, że dziewczyna straciła wszystko, nie zyskując zupełnie niczego.

-----------------O WYDANIU FILMÓW-----------------

Oba filmy zostały wydane m.in. w boxach „Tokyo Bullet Triple Pack” i Tokyo Bullet Reloaded Triple Pack”. W pierwszym znajdują się dwa filmy Takashiego Ishii („Gonin”, „Black Angel”) oraz szybkie kino akcji, inspirowane dokonaniami Johna Woo pt. „Score”. W drugim boxie umieszczono drugie części wszystkich filmów z boxu pierwszego. Tak, jak w przypadku „Black Angel 2”, tak i pozostałe filmy nie kontynuują żadnych wątków poprzedników i opowiadają całkiem nowe historie. W momencie, gdy kupiłem te boxy, a było to kilka ładnych lat temu, w serii „Tokyo Bullet” wydano także „Violent Cop”, „Boiling Point” oraz „Sonatine” w reżyserii Takeshiego Kitano, „Triple Cross” Kinji Fukasaku, a także „Pistol Opera” Seijuna Suzuki. Większość filmów jest zdecydowanie warta uwagi, choć filmy Kitano można poszukać w lepszych wydaniach.

Mała uwaga jeszcze dot. „Tokyo Bullet”. Otóż pierwszy box ma niedobrze wykonany obraz widescreen, gdyż jest to widescreen, lecz w letterboxie, tzn. nie dość, że na górze i dole są czarne pasy, to pojawiają się one także po bokach (wynikiem czego górny i dolny są większe aniżeli powinny). Problem ten nie występuje jednak we wszystkich odtwarzaczach.

-----------------SCORE – słów kilka o filmie-------------------

Skoro już wspomniałem o wydaniach „Tokyo Bullet Triple Pack”, to nie wypada nie napisać kilku słów o „Score”.

 Tytuł: Score
Reżyseria: Atsushi Muroga

Japonia, 1995

Jest to bardzo szybkie, naładowane scenami akcji kino. Jak pisałem widać nawiązania do filmów Johna Woo, za inspirację szczególnie posłużył „Uciekający cel” z Jean-Cleude'm Van Damme'm w roli głównej. Sceny strzelania z kuszy czy moment strzelaniny w opuszczonej fabryce są niemal kalkami podobnych scen ze wspomnianego filmu Chińczyka. Fabuła jest, jak można przypuszczać, bardzo prosta. Wpływowy gangster zmusza pewnego mężczyznę (Atsushi Muroga) do poprowadzenia napadu. Odbiór łupu ma nastąpić w starej, opuszczonej fabryce. Niestety, jeden z członków próbuje zabrać pieniądze dla siebie, ludzie wpływowego gangstera interweniują, a w środku zamieszania pojawia się dwójka złodziei.

Umieszczenie bohaterów w rozpadającej się budowli pozwoliło twórcom na zaoszczędzenie pieniędzy. Dzięki temu, niewielki budżet został przeznaczony niemal wyłącznie na sceny akcji. Wszyscy miłośnicy tego typu kina powinni więc być usatysfakcjonowani. Reszta nie znajdzie tutaj nic dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz