13 Game sayawng
13 Game of Death
reż. Chukiat Sakveerakul
Tajlandia, 2006
Produkcji próbujących
zadawać pytania dotyczące stanu ludzkiej kondycji w ekstremalnych
warunkach jest mnogość. Począwszy od adaptacji „Władcy much”
czy „120 dni sodomy” do obrazów takich jak świetny „Cube”
czy mniej świetna „Piła”, filmowcy, podążając za wcześniej
rozwiniętymi sztukami, zastanawiają się, jak bardzo ucywilizowany
jest człowiek, jak bardzo obecne są w nim prymitywne instynkty, co
i kogo potrafi poświęcić dla własnego przetrwania. Wraz z
narastającym w dominującym na świecie przemyśle rozrywkowym
nastawieniem na hedonizm, posiadanie, bogactwo, niektórzy zadają
pytanie, co i kogo jesteśmy poświęcić dla pieniędzy czy udanej
kariery. Nie, żeby te kwestie były nowe, lecz wraz ze zmianami w
technologii, przemyśle, skupieniem się na pseudowartościach,
twórcy próbują zaglądać do ludzkiej duszy wciąż i wciąż na
nowo. Chukiat Sakveerakul jest jednym z takich twórców.
„13 Game sayawng”
jest tajskim filmem, który wpisuje się w ramy wspomnianej tematyki.
Bohaterem jest nie odnoszący sukcesów w pracy akwizytor, na dodatek
pół-Amerykanin, który z powodu bardzo złych wyników zawodowych
oraz nieprzychylnych mu współpracowników, dołącza do grona osób
bezrobotnych. A niewygodne kwestie finansowe osaczają go z każdej
strony. Traci on bowiem samochód, dziewczynę, marzenia, na dodatek
nie potrafi sprzeciwić się matce proszącej o pomoc finansową dla
trwoniącej pieniądze siostry. Gdy sytuacja staje się tragiczna,
pojawia się szansa. Oto ktoś się kontaktuje z naszym sfrustrowanym
bohaterem i informuje o możliwości udziału w grze, gdzie będzie
musiał wykonać 13 zadań. Za każde z nich otrzymują określoną
kwotę, która wciąż rośnie, aż do ogromnych rozmiarów po
ostatniej misji. Nie wierząc do końca zapewnieniom, protagonista
dołącza do „zabawy”. Nie mija zbyt wiele czasu nim zatraca się
w niej i konsekwentnie dąży do dojścia do finału.
Punktem wyjścia dla
niego są, oczywiście, kłopoty finansowe. Podobnie jak w
popularnych reality show bohater musi, za określoną sumę
pieniędzy, wykonać jakieś nieprzyjemne dla siebie zadanie. Na
początek musi zabić i zjeść muchę. Niedługo potem zmusić
dzieci do płaczu, zabrać żebrakowi pieniądze, zjeść ludzkie
odchody, a gdy bliżej dochodzi do końca gry, wtedy, przewidywalnie,
stawka zaczyna wiązać się z zabijaniem większej, od muchy,
zwierzyny. W ten sposób, zatraca on stopniowo swoje człowieczeństwo,
podążając od jednego złamania swoich wewnętrznych zasad do
kolejnego, wynikiem czego wpada w spiralę przemocy, spychającą go
do pozycji kontrolowanej maszyny, służącej do niszczenia i
zapewnienia rozrywki obserwującym, po drodze spotykając kilka
innych patologii.
Udanym pomysłem jest
pokazanie, iż gra nie jest czymś, co wymyślił sobie, ot tak,
jakiś psychopatyczny bogacz. Tak naprawdę, to system kontroluje
ludzi, stopniowo zmuszając ich do coraz większych ustępstw, coraz
bardziej obscenicznych czynów, wykonywania okrutnych, bulwersujących
lub choćby zniesmaczających zadań, które owi ludzie wykonują po
to, by tylko utrzymać się w wyścigu szczurów, kompletnie
skupiając się na merkantylizmie, materialnej stronie egzystencji. W
filmie policja jest czynnym „opiekunem” gry, który nadzoruje by
jej zasady nie zostały naruszone, a osoba pełniąca kontrolę,
czuje się całkowicie niewinna, gdyż to nie ona podejmuje decyzje.
Decyzje podejmują ludzie, którzy zgadzają się brać udział w
gonitwie za bogactwem, stając się zabawkami w rękach systemu,
dostarczając darmowej rozrywki tym, którzy pełnią funkcję
kontrolną w społeczeństwie. Co więcej, osoby te nie mają nic
przeciw byciu przymusowymi klaunami w pułapce własnej chciwości.
Nie widzą w tym nic złego dopóty dopóki, zindoktrynowani przez
wtłaczający ich w materialistyczny konformizm system, mają szansę
na zdobycie większego zarobku, niezależnie od poniesionych kosztów
moralnych.
Mimo częstego pojawiania
się podobnego szablonu fabularnego w kinie, zawsze warto, co pewien
czas do niego wracać, by piętnować tego typu zachowania. Niestety,
tajski obraz odnosi tylko połowiczny sukces. Dysonans wprowadzają
sceny humorystyczne, jak i potraktowanie niektórych okropności zbyt
silnie przez pryzmat kina rozrywkowego. Wszak krew, gore, przemoc,
których tu nie brakuje, zawsze stanowią źródło rozrywki. Nie ma
w tym nic złego, o ile nie gloryfikuje się negatywnych zachować.
Omawiany film bynajmniej gloryfikacji się nie dopuszcza, lecz
rozrzedza swój intensywny nastrój lżejszymi chwilami, a pod koniec
spowalnia akcję, zmuszając nas do oglądania zupełnie
nieprzekonującego kontrolera okrutnej gry, nasuwającego, nie tak
odległe, skojarzenia z „Klubem samobójców” Siona Sono.
Twórcy zostawiają także
sobie otwartą furtkę na ewentualną kontynuację, nie oszczędzą
nam także finałowego zwrotu fabularnego, którego zadaniem jest
zaskoczyć nas doszczętnie rujnującym nasze oczekiwania momentem.
Niestety zaskoczenie nie jest zbyt duże, a po niespełnionych
ambicjach scen je poprzedzających, wywiera małe wrażenie na
wybitym już z okrutnego nastroju widzu.
Nie można jednak wysunąć
nazbyt negatywnych słów względem walorów technicznych i
aktorskich produkcji, gdyż te stoją na wysokim poziomie. Dzięki
temu, nawet jeśli fabularnie obraz nieraz utyka, to wciąż można
bez odczuwania zbytniego resentymentu śledzić akcję, w oczekiwaniu
na nieuchronny finał.
Ostatecznie, obraz jest
dość przyjemnym w odbiorze filmem, z próbą udzielenia społecznego
komentarza i zawierającym w sobie sporą dawkę brutalności i
okropności. Niestety, nie do końca o przyjemność powinno chodzić
przy zabieraniu się za tę tematykę, przez co finalny produkt jest
zbyt rozcieńczony by być czymś więcej aniżeli tylko
niezapadającą na długo w pamięć produkcją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz