wtorek, 3 lipca 2012

13 Game sayawng (13 Game of Death), reż. Chukiat Sakveerakul, 2006.

13 Game sayawng
13 Game of Death
reż. Chukiat Sakveerakul
Tajlandia, 2006

Produkcji próbujących zadawać pytania dotyczące stanu ludzkiej kondycji w ekstremalnych warunkach jest mnogość. Począwszy od adaptacji „Władcy much” czy „120 dni sodomy” do obrazów takich jak świetny „Cube” czy mniej świetna „Piła”, filmowcy, podążając za wcześniej rozwiniętymi sztukami, zastanawiają się, jak bardzo ucywilizowany jest człowiek, jak bardzo obecne są w nim prymitywne instynkty, co i kogo potrafi poświęcić dla własnego przetrwania. Wraz z narastającym w dominującym na świecie przemyśle rozrywkowym nastawieniem na hedonizm, posiadanie, bogactwo, niektórzy zadają pytanie, co i kogo jesteśmy poświęcić dla pieniędzy czy udanej kariery. Nie, żeby te kwestie były nowe, lecz wraz ze zmianami w technologii, przemyśle, skupieniem się na pseudowartościach, twórcy próbują zaglądać do ludzkiej duszy wciąż i wciąż na nowo. Chukiat Sakveerakul jest jednym z takich twórców.

„13 Game sayawng” jest tajskim filmem, który wpisuje się w ramy wspomnianej tematyki. Bohaterem jest nie odnoszący sukcesów w pracy akwizytor, na dodatek pół-Amerykanin, który z powodu bardzo złych wyników zawodowych oraz nieprzychylnych mu współpracowników, dołącza do grona osób bezrobotnych. A niewygodne kwestie finansowe osaczają go z każdej strony. Traci on bowiem samochód, dziewczynę, marzenia, na dodatek nie potrafi sprzeciwić się matce proszącej o pomoc finansową dla trwoniącej pieniądze siostry. Gdy sytuacja staje się tragiczna, pojawia się szansa. Oto ktoś się kontaktuje z naszym sfrustrowanym bohaterem i informuje o możliwości udziału w grze, gdzie będzie musiał wykonać 13 zadań. Za każde z nich otrzymują określoną kwotę, która wciąż rośnie, aż do ogromnych rozmiarów po ostatniej misji. Nie wierząc do końca zapewnieniom, protagonista dołącza do „zabawy”. Nie mija zbyt wiele czasu nim zatraca się w niej i konsekwentnie dąży do dojścia do finału.

Punktem wyjścia dla niego są, oczywiście, kłopoty finansowe. Podobnie jak w popularnych reality show bohater musi, za określoną sumę pieniędzy, wykonać jakieś nieprzyjemne dla siebie zadanie. Na początek musi zabić i zjeść muchę. Niedługo potem zmusić dzieci do płaczu, zabrać żebrakowi pieniądze, zjeść ludzkie odchody, a gdy bliżej dochodzi do końca gry, wtedy, przewidywalnie, stawka zaczyna wiązać się z zabijaniem większej, od muchy, zwierzyny. W ten sposób, zatraca on stopniowo swoje człowieczeństwo, podążając od jednego złamania swoich wewnętrznych zasad do kolejnego, wynikiem czego wpada w spiralę przemocy, spychającą go do pozycji kontrolowanej maszyny, służącej do niszczenia i zapewnienia rozrywki obserwującym, po drodze spotykając kilka innych patologii.

Udanym pomysłem jest pokazanie, iż gra nie jest czymś, co wymyślił sobie, ot tak, jakiś psychopatyczny bogacz. Tak naprawdę, to system kontroluje ludzi, stopniowo zmuszając ich do coraz większych ustępstw, coraz bardziej obscenicznych czynów, wykonywania okrutnych, bulwersujących lub choćby zniesmaczających zadań, które owi ludzie wykonują po to, by tylko utrzymać się w wyścigu szczurów, kompletnie skupiając się na merkantylizmie, materialnej stronie egzystencji. W filmie policja jest czynnym „opiekunem” gry, który nadzoruje by jej zasady nie zostały naruszone, a osoba pełniąca kontrolę, czuje się całkowicie niewinna, gdyż to nie ona podejmuje decyzje. Decyzje podejmują ludzie, którzy zgadzają się brać udział w gonitwie za bogactwem, stając się zabawkami w rękach systemu, dostarczając darmowej rozrywki tym, którzy pełnią funkcję kontrolną w społeczeństwie. Co więcej, osoby te nie mają nic przeciw byciu przymusowymi klaunami w pułapce własnej chciwości. Nie widzą w tym nic złego dopóty dopóki, zindoktrynowani przez wtłaczający ich w materialistyczny konformizm system, mają szansę na zdobycie większego zarobku, niezależnie od poniesionych kosztów moralnych.

Mimo częstego pojawiania się podobnego szablonu fabularnego w kinie, zawsze warto, co pewien czas do niego wracać, by piętnować tego typu zachowania. Niestety, tajski obraz odnosi tylko połowiczny sukces. Dysonans wprowadzają sceny humorystyczne, jak i potraktowanie niektórych okropności zbyt silnie przez pryzmat kina rozrywkowego. Wszak krew, gore, przemoc, których tu nie brakuje, zawsze stanowią źródło rozrywki. Nie ma w tym nic złego, o ile nie gloryfikuje się negatywnych zachować. Omawiany film bynajmniej gloryfikacji się nie dopuszcza, lecz rozrzedza swój intensywny nastrój lżejszymi chwilami, a pod koniec spowalnia akcję, zmuszając nas do oglądania zupełnie nieprzekonującego kontrolera okrutnej gry, nasuwającego, nie tak odległe, skojarzenia z „Klubem samobójców” Siona Sono.

Twórcy zostawiają także sobie otwartą furtkę na ewentualną kontynuację, nie oszczędzą nam także finałowego zwrotu fabularnego, którego zadaniem jest zaskoczyć nas doszczętnie rujnującym nasze oczekiwania momentem. Niestety zaskoczenie nie jest zbyt duże, a po niespełnionych ambicjach scen je poprzedzających, wywiera małe wrażenie na wybitym już z okrutnego nastroju widzu.

Nie można jednak wysunąć nazbyt negatywnych słów względem walorów technicznych i aktorskich produkcji, gdyż te stoją na wysokim poziomie. Dzięki temu, nawet jeśli fabularnie obraz nieraz utyka, to wciąż można bez odczuwania zbytniego resentymentu śledzić akcję, w oczekiwaniu na nieuchronny finał.

Ostatecznie, obraz jest dość przyjemnym w odbiorze filmem, z próbą udzielenia społecznego komentarza i zawierającym w sobie sporą dawkę brutalności i okropności. Niestety, nie do końca o przyjemność powinno chodzić przy zabieraniu się za tę tematykę, przez co finalny produkt jest zbyt rozcieńczony by być czymś więcej aniżeli tylko niezapadającą na długo w pamięć produkcją.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz