niedziela, 19 lutego 2017

Bohachi: Clan of the Forgotten Eight (Bôhachi bushidô: Poruno jidaigeki, Teruo Ishii, 1973)

(Przeprowadzka z Noir Cafe #6)

Bôhachi bushidô: Poruno jidaigeki
Bohachi: Clan of the Forgotten Eight
reż. Teruo Ishii
Produkcja: Japonia
Studio: Toei

Obsada: Tetsurô Tanba, Gorô Ibuki, Tatsuo Endô, Ryôhei Uchida, Yuriko Hishimi i inni.

W latach 60. ubiegłego wieku kino japońskie przeżywało kryzys. Widownia masowo opuszczała sale kinowe, ciesząc się w domach nowymi telewizorami. Na domiar złego odbudowa kraju po drugiej wojnie światowej dobiegała końca, powodując rosnące bezrobocie. Duża część społeczeństwa gorzko obserwowała rzeczywistość, słuchając o problemach z korupcją czy yakuzą czerpiącą zyski z powojennych inwestycji. Żeby więc na nowo przyciągnąć ludzi przed srebrny ekran, kino należało zrewitalizować. W tym celu sięgnięto po nowe obszary przemocy i erotyki, których nie można było znaleźć w telewizji, po czym wstrzyknięto je w klasyczne i popularne gatunki, jak yakuza eiga czy jidaigeki. Tak też nastąpił okres rosnącej popularności m. in. tzw. kina pinku eiga, czyli niezależnych produkcji zawierających różne ilości erotyki, scen gwałtu, bondage etc. Ich popularność sprawiła, że coraz chętniej zaczęto sięgać po agresywną erotykę w dużych studiach. W Toei, jednym z wiodących reżyserów tego eksploatacyjnego oblicza kina był Teruo Ishii, twórca takich kultowych obrazów jak Horrors of the Malformed Men (Kyôfu kikei ningen: Edogawa Ranpo zenshû, 1969) czy Bohachi: Clan of the Forgotten Eight (Bôhachi bushidô: Poruno jidaigeki, 1973). Ta druga produkcja jest przedmiotem niniejszej recenzji.

Jak wskazuje japoński tytuł mamy do czynienia z „porno jidaigeki”. Mimo to, scen erotycznych nie uświadczymy w nadmiarze, na dodatek, zgodnie z dyktatem japońskiej cenzury są one utrzymane na poziomie softcore'u, więc o szoku wywołanym twardą pornografią mowy być nie może. W produkcji większość żeńskiej golizny pojawia się na początku i przed finałem filmu, z krótkimi scenkami w stylistyce lekkiego BDSM czy biseksualnych skłonności drugoplanowych bohaterek w okolicach połowy obrazu. Akcenty erotyczne są rozłożone miarowo i produkcja nimi nie epatuje, tak więc nie można nastawiać się tylko na erotyczną stronę filmu. Ishii nie wykorzystuje estetyki sexploatation jedynie po to, by zabawić widownię spragnioną widoku kobiecych piersi. Faktem jest, że produkcja posiada wyraźne walory rozrywkowe, lecz nie brak jej także ambicji, zarówno formalnych, jak i treściowych.

Podczas gdy twórcy tacy jak Masaki Kobayashi dekonstruowali archetyp bushi w swoich szeroko uznanych arcydziełach, Ishii sięgnął po popularną konwencję i pokazał wizerunek samuraja wykoślawiony w innym kierunku niż ten znany choćby z Harakiri (Seppuku, Masaki Kobayashi 1962). Bushi u Ishiiego znajdują się w tle, pozostawieni w drobnych epizodach, gdzie buńczucznie wychwalają swoje nieistniejące umiejętności, oddają się cielesnym przyjemnościom lub natychmiastowo przegrywają potyczki z głównym bohaterem. W Bohachi prędko bowiem okazuje się, że pod ułożoną, powierzchowną warstwą społeczną kryje się obsceniczne jądro oparte na seksualnej nadwyżce. Nie tylko jest ono spychane poza ogólnie zaakceptowaną ścianę honoru i rytuałów, lecz sprawuje nad nią kontrolę, trzymając ludzi w uścisku wstydu, namiętności i strachu, którego obawia się nawet cesarz.

W tym zdeprawowanym świecie pojawia się tajemnicza postać. Zabójca, którego umiejętności szermiercze nie mają sobie równych, i który widzi taki sam sens w życiu, jak i w śmierci. Spotykamy go w otwierającej film sekwencji, kiedy podczas niemal poetyckiej, teatralnej walki z wrogami, sprawnie pozbawia ich życia jednego po drugim. Po chwili jednak decyduje się skończyć swoją bezsensowną egzystencję i skacze do rzeki. Zostaje odratowany przez tytułowy klan Bohachi. Okazują się oni być grupą seksualnych zwyrodnialców, którzy gwałcą kobiety i zmuszają je do zostania erotycznymi zabawkami. Charakter złoczyńców zostaje w filmie oznajmiony wprost, przez nich samych. Reżyser ani przez chwilę nie próbuje ukrywać z kim mamy do czynienia, tym samym natychmiast ustanawia erotyczny ton produkcji. W grupie, jak się niebawem okazuje, znajduje się także sporo kobiet, które wypełniają rozkazy jej szefa. Są one kimś na wzór kunoichi, kobiecych ninja. Pozycja przywódcy grupy pochodzi zaś od decyzji samego cesarza i wynika z przeszłości kraju, którą poznamy, oglądając film. Bohater produkcji nie jest zbyt skory do stania się taki, jak reszta, pozwala się jednak wynająć jako zabójca. Mimo to wie, tak samo, jak i widz, że narastający konflikt między nim a Bohachi musi skończyć się w jeden tylko sposób.

Historia w filmie jest dość poszarpana i często zmienia skupienie, przeskakując po kolejnych aspektach życia postaci, szczególnie w późniejszych partiach, gdy wchodzimy głębiej w strukturę przestępczej organizacji. Umowność wielu scen oraz okazjonalne zapominanie się w pobocznych wątkach charakteryzuje fabularną stronę produkcji. Pewne trudności sprawić może nawet jednoznaczne określenie na czym tak naprawdę główny wątek się skupia. W tym kontekście zmienność produkcji staje się zwyczajnie cechą filmu. Zauważyć też należy, iż dzielenie całości fabularnej na mniejsze epizody jest charakterystyczne dla twórczości Ishiiego. Reżyser lubił opowiadać różne historie w ramach jednej produkcji spinając je w luźnych ramach fabularnych, jak np. w Tokugawa Punishment Room (Tokugawa onna keibatsu shi, 1968), nie obce mu też były zbiory filmowych nowel, vide Yakuza’s Law (Yakuza keibatsu shi: Rinchi shikei!, 1969). Jedynymi łącznikami scalającym historię Bohachi są jej protagonista, stanowiący niezmienną ostoję widza, oraz tytułowa grupa wraz z formalną stroną produkcji. Dzięki temu obraz jest, mimo że psychologicznie prosty, wciąż zaskakujący i nie pozwala na pewność, co do dalszego rozwoju fabuły. Film wyraźnie stara się wykorzystywać tę zmienność jako uzupełnienie szokującego, eksploatacyjnego wymiaru; dzięki temu Ishii atakuje widza bardziej różnorodnymi scenami, jak np. gromada nagich kobiet walcząca nocą na śmierć i życie z ninja. Większa ilość wątków to także większa ilość antagonizmów, a te prowadzą wprost do scen akcji. W nich zaś nie brak jest odcinania kończyn. Ręce, nogi, a nawet uszy i inne części ciała ochoczo przemykają przed kamerą pozbawione zwyczajowego umiejscowienia. Sama kamera tymczasem nie omieszka poświęcić kilku ujęć na zbliżenia przelatujących tu i ówdzie członków. Ma ku temu niejedną okazję, szczególnie, że nie brak tutaj też bardziej tłocznych pojedynków, gdy bohater zmierzy się z przeważającymi, acz tylko liczebnie, siłami wroga.

Wizualnie, ten mariaż chanbary z pinku eiga uzupełniają teatralne chwile, spotykane częściej w nūberu bāgu, Japońskiej Nowej Fali niż w standardowym kinie, choć od drugiej połowy lat 60. stawały się coraz częściej spotykane w kinie głównego nurtu (częściowo inspirowane też estetyką mangi). Gdy dwaj przeciwnicy szykują się do pojedynku, nagle tło, pozostałe osoby i wszystko inne zapada się w ciemności. Na ekranie, poza czernią, widzimy tylko interesujące nas postaci. Reszta scenerii wróci dopiero po zakończeniu starcia. Padający śnieg, tak częsty w finałach wielu japońskich produkcji, również wzbogaci estetyczną stronę porno jidaigeki. Innym zaś razem psychodeliczna kolorystyka zdominuje ekran, gdy poznamy naocznie smak opium. Ten sposób obrazowania znacznie poprawia doświadczenia z obcowania z filmem. Nawet mimo że nie można zarzucić im nadmiernej oryginalności w ich zastosowaniu - wcześniej przecież mogliśmy oglądać podobne sceny w produkcjach Seijuna Suzukiego czy Nobuo Nakagawy, a nawet samego Ishiiego - wszystkie intruzje o eksperymentalnym zacięciu zostały wykorzystane i wykonane z niemałym wyczuciem. Świetnie wpasowują się w ogólną estetykę filmu i pozostają w pamięci widza po zakończeniu oglądania.

Pozostaje też w pamięci Tanba, wcielający się w główną rolę. Ten jeden z najbardziej kultowych aktorów w historii japońskiej kinematografii, stworzył tutaj jedną ze swoich najlepszych kreacji. Twardy, stoicki, nigdy nie pozwoli nam wątpić w słuszność podejmowanych przez siebie decyzji, równocześnie świetnie czując się w przyjętej przez film stylistyce. To dzięki niemu zresztą powstała ta produkcja. Tanba był właścicielem scenariusza, opartego na mandze Kazuo Koikego, słynnego twórcy Samotnego Wilka i Szczenięcia i namówił do reżyserii Teruo Ishiiego. Pozostali aktorzy i aktorki to w większości rdzeń wielu popularnych produkcji z lat 60. i 70., którzy zostali dostosowani do swoich ról na zasadzie dopasowania fizjonomii oraz określonego ekranowego charakteru. Nie zabraknie oczywiście uroczych Japonek, które chętnie obnażają swoje piersi. Te atrakcyjniejsze są wysunięte na pierwszy plan, podczas gdy te, które mają biusty ładniejsze od twarzy służą jako uzupełnienie wizualnego aspektu.

Bohachi bushido: Poruno jidaigeki stanowi jedno z najbardziej udanych połączeń stylistyki chanbary z kinem erotycznym. Nigdy nie nużący, wizualnie atrakcyjny i ciekawy, choć niezbyt skomplikowany fabularnie film jest bardzo przyjemnym i pomysłowo wykonanym przedstawicielem rzadko już spotykanego gatunku. Nie pozostaje nic innego, jak oglądać.

Jest to poprawiona wersja recenzji, korektę oryginału wykonała Agnieszka Kozioł.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz