piątek, 24 lipca 2009

Tantei monogatari, Detective's Story, Takashi Miike, 2007



Tytuł oryginalny: 探偵物語 (Tantei monogatari)
Tytuł anglojęzyczny: Detective’s Story
Tytuł polski: Opowieść o detektywie

Reżyseria: Takashi Miike
Scenariusz: Tsutomu Shirado
Zdjęcia: Kazunari Tanaka
Muzyka: Koji Endo

Kraj: Japonia
Gatunek: thriller, kryminał, czarna komedia
Rok: 2007
Czas trwania: 100 min.


Od jakiegoś czasu można pomyśleć, jak się wydaje słusznie, że Takashi Miike, niegdyś jeden z najbardziej kontrowersyjnych reżyserów na świecie, który nie stronił od wszelkiej maści brutalności, zboczeń i groteski pokazywanej w specyficznym stylu, wpadł w sidła wielkiego przemysłu filmowego i na dobre już zgrzeczniał. Jeszcze czasy gdy reżyserował „The Great Yokai War” (Yokai daisenso, 2005), zwany gdzieniegdzie japońską odpowiedzią na „Harry’ego Pottera”, nie wydawały się tak popowe jak ostatnie lata szalonego (niegdyś?) Japończyka. Cóż jednak rzec gdy ostatnie jego produkcje to: przebój kasowy (Crows Zero, 2007), popowa porażka finansowa (Kamisama no pazuru / God’s Puzzle, 2008), adaptacja anime dla najmłodszych (Yatterman, 2009), czy udział w serialu o wojowniczych telefonach komórkowych? Na szczęście od czasu do czasu, choć coraz rzadziej, zdarza się, że Miike sięgnie po coś mniej popowego i spróbuje wstrząsnąć widzem, lub wzbudzić w nim głębszą refleksję. Ostatnie dwa tego typu filmy to, bardzo ceniony przez Odyseję Filmową, „Scars of the Sun” (Taiyou no kizu) z 2006 roku będący bardzo poważnym przedstawieniem problemów prawa i ludzi wobec młodocianych przestępców, oraz, będący przedmiotem niniejszej recenzji, obraz zatytułowany „Tantei monogatari” zrealizowany w 2007 roku.

Cała produkcja już od otwierających sekwencji nasuwa skojarzenia z „Multiple Personality Detective Psycho” (Tajuu jinkaku tantei saiko - Amamiya Kazuhiko no kikan, 2000), otrzymujemy ponownie postać detektywa, choć tym razem prywatnego i z jedną osobowością, pojawia się również szaleniec mordujący kobiety, a towarzyszy im spora ilość groteski i przesadzonych scen, nie zabraknie, jak można się spodziewać, także brutalności. Fabuła opowiada o wspomnianym detektywie imieniem Raita, który nie zajmuje się poważnymi sprawami, lubi popić i ładnie się ubrać. Niestety, pewnej nocy przychodzi do niego młoda dziewczyna prosząc o pomoc, Raita niezbyt jednak interesuje się jej problemem i odsyła ją aby przyszła jutro. Dziewczyna ginie jeszcze tej nocy. Wkrótce potem kolejna. Tajemnicze morderstwa charakteryzują się tym, że sprawca zabiera swym ofiarom po jednym organie. Bardzo szybko Raita staje się głównym podejrzanym policji.

Oczywiście postać detektywa nie jest jedyną w filmie. Raita ma do pomocy zawsze mającego głowę na karku pracującego z nim i dla niego drugiego detektywa oraz sekretarkę Miki, w której to z kolei zakochuje się imiennik Raity, jego sąsiad i doskonały haker, wplątany w całą tę historię wbrew swojej woli. Tworzy to ciekawą acz mało wyeksponowaną mieszankę charakterów. Jednak tworzenie intrygującej galerii postaci charakterystyczne dla stylu Miike, więc nie jest to wielkim zaskoczeniem.

Jak i właściwie sam film tak naprawdę nie zaskakuje niczym oryginalnym, choć początkowo może zdawać się inaczej. Klasyczna opowieść detektywistyczna z psychopatą jako sprawcą zabójstw utrzymana jest w groteskowym, krwawym stylu, klasycznym dla brutalniejszych produkcji Takashiego Miike, przez co prezentuje się na swój sposób wyjątkowo, lecz fabularnie jest to nadal historia kryminalna nie wyróżniająca się niczym wielkim, prócz klimatem i sposobem prezentacji, od grona licznych opowieści o podobnym charakterze. Widać też nawiązanie do słynnego „Milczenia owiec” (Silence of the Lamb, 1991, reż. Jonathan Demme / Kenneth Utt / Ronald M. Bozman / Kyle McCarthy), Raita w pewnym momencie zwraca się o pomoc w nakreśleniu rysu psychologicznego mordercy do innego psychopaty. Jest to bardzo dobra, zapadająca w pamięć scena. Miike nakreślił ją z wyjątkowym wyczuciem, trzyma ona w napięciu i prezentuje się nawet, pod pewnymi względami, lepiej niż podobna scena w „Milczeniu owiec”, głównie dzięki skąpaniu jej w nierzeczywistym, a mimo to wciąż prawdopodobnym, nastroju. Zresztą Miike w tym filmie wyczucia nie traci niemal wcale, może jedynie pod koniec przejaskrawienie kilku scen odrobinę odciąga uwagę od finalnego dramatu, przez co nie trzyma on w napięciu tak jakby mógł.

Całość również psuje punkt przełomowy jaki następuje niedługo przed finałem. Mroczna zagadka nagle się wyjaśnia, niestety jest to odrobinę zbyt naciągane, brak dłuższego śledztwa, które odkryłoby więcej tajemnic. Zamiast tego sprawa nagle znajduje wytłumaczenie i pozostaje „tylko” schwytać sprawcę. Skoro już mowa o brakach. Z postaci zdecydowanie za słabo nakreślone zostały te poboczne, jak np. sekretarka Raity. Ale mimo to nie pozostawia to wielkiego niesmaku. Sam Raita jest na tyle ciekawą osobą, że właściwie sam skupia na sobie większość uwagi widza.

Uwagę też skupia muzyka. Momentami ścieżka dźwiękowa jest naprawdę świetna. Jazzowe kakofoniczne zagrania na saksofonie doskonale wspomagają mroczny, szalony nastrój obrazu. Nieco przypominają motywy muzyczne z „Nagiego lunchu” (Naked Lunch, 1991) Davida Cronenberga. Podobnie ma się sprawa z ujęciami i całym wizualnym wrażeniem jakie wzbudza produkcja Miike. Wszystko prezentuje się naprawdę świetnie i trudno doszukiwać się jakichś wad technicznych w obecnych filmach Miike. Od takich obrazów jak „Bodyguard Kiba” (Bodigaado Kiba, 1993) do „Tantei monogatari” Takashi przeszedł wyraźną ewolucję i nie da się tego przeoczyć.

Również świetnie grają aktorzy, poza kilkoma sztucznymi zagraniami Akiko Kikuchi w roli sekretarki Raity. Dwójka zasługująca na największe brawa. Kazuya Nakayama w roli głównej świetnie prezentuje wiele emocji a jego kreacja jest bardzo naturalna. Samego aktora podziwiać możemy w filmach takich jak „Izo” (Izo, 2004, reż. Takashi Miike) czy „Yakuza Demon” (Kikoku, 2003, reż. Takashi Miike). Jego imiennika gra Korodo Maki znany z filmów Takeshi Kitano „Scena nad morzem” (Ano nastu ichiban shizukana umi, 1991) i „Brother” (Brother, 2000) oraz „Like a Dragon” (Ryu ga gotoku: gekijoban, 2007, Takashi Miike). Również reszta prezentuje się świetnie, a grzechem byłoby nie wymienić Hisao Maki, wielokrotnego scenarzysty filmów Miike oraz Nobuaki Kakudę znanego karatekę i sędziego walk K1. Pozostali również spisują się na medal, przez co technicznie i aktorsko obraz pozostaje na wysokim poziomie.

Podsumowując. Film nie zaskakuje fabułą, tak jakby można się tego spodziewać, nie zagłębia się w tematy społeczne czy życiowe, choć bardzo mocno, przez figury psychopatów, dotyka szaleńców, to jednak robi to bardziej dla samego klimatu produkcji niż czegoś więcej. Dostajemy więc klasyczną opowieść detektywistyczną przedstawioną w nieklasyczny sposób, jaki charakteryzował wcześniejsze kino spod ręki Takashiego Miike, choć jeśli spojrzymy na jego wcześniejsze produkcje, to sposób w jaki nam serwuje omawiany film również nie należy do najbardziej oryginalnych w jego filmografii. Wygląda trochę niczym oddech złapany naprędce pomiędzy wysokobudżetowymi produkcjami. Jeśli zaś chodzi o samego reżysera, czekamy na jego kolejny zapowiedziany obraz o trzynastu zabójcach z czasów samurajskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz