wtorek, 14 lutego 2017

Między nocą i dniem (Onthanakan, 2015)

Między nocą i dniem
The Blue Hour
Onthanakan
reż. Anucha Boonyawatana
scenariusz: Anucha Boonyawatana i Waasuthep Ketpetch
Produkcja: Tajlandia
Rok: 2015

Obsada: Atthaphan Poonsawas, Oabnithi Wiwattanawarang, Djungjai Hirunsri i inni.

Krótszych tekstów o nowszych filmach ciąg dalszy. Dzisiaj nadszedł czas na obiecaną wizytę w Tajlandii i spotkanie Między nocą i dniem.

Anucha Boonyawatana to wciąż początkujący reżyser z Tajlandii, który na swoim koncie ma dopiero dwa filmy średniometrażowe, jeden krótki metraż i odcinek serialu telewizyjnego. Pełnometrażowym filmem zadebiutował w 2015 roku, kiedy to stworzył The Blue Hour (Onthanakan), połączenie powolnego romantycznego dramatu, przeradzającego się stopniowo w silnie oniryczny dreszczowiec, nasuwający skojarzenia z kinem Apichatponga Weerasethakula.

Ciepło przyjęty przez wielu krytyków, szczególnie w Tajlandii, film budzi raczej mieszane odczucia wśród widzów zarówno powolnym tokiem narracji, jak i nader ciemną paletą barw oraz osadzeniem sporej części akcji w ramach snu/snów, niejako odbierając ich wagę w oczach wielu oglądających. The Blue Hour opowiada historię młodego chłopaka: rodzina mu nie ufa, rówieśnicy źle traktują. Powodem bycia outsiderem jest w jego przypadku fakt bycia homoseksualistą. Chłopak zakochuje się z wzajemnością w rebelianckim młodzieńcu. Początkowe spotkania w – jak głosi plotka – nawiedzonym budynku, uzupełniane są zakradaniem się do domu kochanka, wspólnym wędrowaniem po mieście i jego dachach, a w końcu spotkaniem z tajemniczym trupem na wysypisku śmieci, strzelaniną i czymś więcej...

Boonyawatana stara się wyrazić traumę protagonisty poprzez zewnętrzne czynniki, klasyczne odrzucenie przez rodzinę i społeczeństwo. Później idzie krok dalej i eksternalizuje wewnętrzne troski bohatera w sekwencjach snu, w których przechodzi w stylistykę horroru. Reżyser popełnia jednak kilka potknięć, szczególnie gdy wprowadza wątek kryminalny, nie wydający się mieć żadnego większego wpływu na fabułę, a jedynie dodający więcej zamieszania, co do możliwości interpretowania filmu. Problemem jest jednak przede wszystkim to, że reżyser w zbyt oczywisty sposób sugeruje, że wiele z tego, co obserwujemy jest wyrażeniem podświadomości protagonisty. Czasami zbytnia oczywistość, a czasami niepotrzebnie przeciągane wątki są w rzeczywistości największymi wadami produkcji. Boonywatana jest widocznie nieprzyzwyczajony do pełnometrażowych filmów, stąd też rozciąga do niemal 100 min., fabułę, którą mógłby – i powinien – opowiedzieć w zdecydowanie krótszym czasie.

Mimo jego wad, sam muszę przyznać, że The Blue Hour wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Posuwająca się z wolna akcja nie była dla mnie nużąca, a ciemno-błękitna paleta kolorów świetnie współgra z coraz bardziej zacierającą się granicą między jawem a snem, sprawiając ostatecznie, że cały film prezentuje się niczym koszmarny sen bohatera. Być może mój brak rozczarowania wynika z faktu, że produkcję oglądałem pozbawiony balastu, każącego oczekiwać „przyszłości queer cinema” czy „nowatorskiej produkcji kina grozy”. Zamiast tego obejrzałem opowieść o chłopaku, który nie jest w stanie znaleźć własnego miejsca na świecie; o chłopaku, który tak daleko odsunął się od reszty ludzi, że nie robią na nim już wrażenia ani kolejne trupy, ani rodzinne tragedie; w końcu o chłopaku, który – zgodnie z przywołaną na początku historią – być może został już za życia ukryty przez duchy i pozostanie w ukryciu do dnia, w którym przyjdzie mu umrzeć i zostać na stałe przez te duchy porwany.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz