Jakiś czas temu Odyseja
Filmowa wzbogaciła się o ostrzeżenie dla osób niepełnoletnich,
motywowane pojawieniem się recenzji Kichiku: Banquet of the
Beasts Kazuyoshiego Kumakiri.
Pomyślałem więc, że warto dodatkowo uzasadnić to ostrzeżenie
poprzez dodanie recenzji produkcji erotycznej; wybór padł na Zoom
Up: The Beaver Book Girl aka
Zoom Up: Woman from the Dirty Magazine
(Zûmu appu: Binîru-bon no onna,
Takashi Kanno, 1981).
Zoom Up to
obejmująca 7 filmów seria powstająca w latach 1979-1986. Studiem
produkującym serię było oczywiście Nikkatsu, tworzące ją w
ramach linii roman porno,
choć geneza Zoom Up sięga
odmiany violent pink.
Poszczególne filmy, oprócz luźnego powiązania dwóch pierwszych
produkcji, nie są ze sobą związane fabularni. Beaver
Book Girl rozpoczyna się
znajomą dla wszystkich widzów japońskich erotyków sceną gwałtu
młodej kobiety, po czym przenosi widzów w świat magazynów
erotycznych. Aby przyspieszyć wprowadzanie bohaterów, trójka z
nich mieszka w jednym mieszkaniu. Pierwszym z nich jest uznawany za
jednego z mistrzów w swoim fachu, lecz cierpiący na impotencję
fotograf erotyczny, drugim jego młody pomocnik, który bynajmniej na
impotencję nie cierpi i często uprawia seks z trzecim lokatorem:
młodą modelką, często pozującą dla fotografa.
Specjalizacją
naszego niezbyt poczciwego fotografa są „sporty wodne”, zwane
też czasami „złotymi prysznicami” Jako że protagonistą jest
osoba zajmująca się wykonywaniem zdjęć do fetyszystycznych
magazynów, twórcy zabierają widza na oglądane od kuchni sesje
zdjęciowe w obskurnej toalecie, mieszkaniu czy na łonie natury,
gdzie modelki upuszczają z siebie spore ilości moczu, a fotograf
robi zdjęcia tak, by czytelnik-fetyszysta danego magazynu mógł
poczuć się podglądaczem podniecającego go/ją czynności
fizjologicznej. Jest też nieco bondage,
ale to „złotych pryszniców” jest tutaj zdecydowanie najwięcej,
szczególnie w nader mokrym finale.
Już
same sceny prezentujące sposób funkcjonowania magazynu są
zdecydowaną zaletą produkcji dla osób, które interesują się nie
tylko roman porno.
Rozpoczyna się od rozmów z redaktorem naczelnym, tutaj
homoseksualistą, który nie może się powstrzymać od obmacywania
fotografa (zawsze w nieco humorystycznej stylistyce) i który uważa
za coś zupełnie normalnego, że jego najważniejszy pracownik był
kiedyś gwałcicielem. Sesje zdjęciowe pokazywane są tymczasem ze
sporym naturalizmem i skupieniem nie tylko na scenach
fetyszystycznych, ale i przygotowaniach do sesji, rozmowach z
modelkami, konieczności picia przez nie sporych ilości piwa,
sposobów, w jakie musi kadrować fotograf etc. Stanowi to bardzo
interesujący, nawet jeżeli mocno ograniczony wgląd w
funkcjonowanie biznesu erotycznego w Japonii 40-30 lat temu. Co
więcej, dzięki temu zabiegowi Kanno nie tylko zawiera w filmie
obligatoryjne dla roman porno
sceny erotyczne, lecz wplata je w fabułę, tworząc z nich coś
więcej aniżeli tylko erotyczną nadwyżkę, sztucznie doczepioną
do produkcji w celu wypełnienia zobowiązań gatunkowych.
Ale
nie tylko o sesje zdjęciowe tu chodzi. Pewnego dnia ktoś zaczyna
rzucać fotografowi ogromne ilości pieniędzy, a niedługo potem
zgłasza się do niego atrakcyjna modelka, praktycznie ideał dla
jego pracy. Oczywiście skrywa ona tajemnicę, która wynika w finale
– oprócz sporych ilości moczu – zaskakująco symbolicznymi
scenami. Otóż, mamy tu do czynienia z dwiema tragediami. Gwałciciel
ma wyrzuty sumienia z powodu swojej przeszłości – stąd jego
impotencja, a kobieta jest jego dawną ofiarą, która decyduje się
„zgwałcić” dawnego oprawcę i w ten sposób pokonać swoją
traumę. W jednej z finalnych scen wynika między nimi szamotanina, w
trakcie której przewracają się nadzy przez ścianę pustych
kartonów, stanowiących adekwatną metaforę ich równie pustego
życia. Oboje muszą więc stawić czoła swoim traumom oraz znaleźć
wybaczenie i potrafić wybaczyć.
Oczywiście,
kwestie moralne dotyczące gwałtu – dość częstego zjawiska w
japońskim kinie erotycznym, i do którego podchodzi się dość
frywolnie (vide seria komediowo-erotyczno-superbohaterska The
Rapeman) – są tu traktowane
nie tylko w uproszczeniu, ale mogą razić zbyt małą krytyką
czynu. W tym kontekście film jako całość można uznawać jako (do
pewnego stopnia przynajmniej) reprezentacyjny dla japońskiego
podejścia do tematu. Produkcja jest też wyjątkowa pod względem
skupienia się na konkretnym, niezbyt często spotykanym w kinie
fetyszu, a w scenach erotycznych momentami zbliża się dość mocno
do produkcji pornograficznej, zdecydowanie bardziej niż wiele innych
roman porno.
Wszechobecna cenzura i strategiczne pozycjonowanie rekwizytów i
aktorów nie pozwala jednak widzowi na zobaczenie zbyt wiele, co w
tym przypadku pomaga w ostatecznym odbiorze.
Zoom Up: The Beaver
Book Girl to z pewnością
interesujący przykład kina roman porno,
który mogę spokojnie polecić każdemu, kto lubi roman
porno i chyba nikomu więcej.
Mimo to sądzę, że są gorsze miejsca na pierwsze spotkanie z tym,
bądź co bądź, istotnym dla historii japońskiego kina nurtem.
Garść
ciekawostek:
- W 1974 roku Nikkatsu odniosło sukces linią Best SM – cech linii chyba nie trzeba tłumaczyć.
- Best SM tak się spodobało, że Nikkatsu postanowiło dodatkowo wzmocnić przemoc swoich erotyków i ruszyło z linią violent pink. Najbardziej (nie)sławną produkcją nurtu pozostaje bodaj Rape! 13th Hour (Reipu 25-ji: Boukan) z 1977 roku w reżyserii Yasuharu Hasebe.
- Nikkatsu uznało jednak (po niemałej krytyce filmu), że chyba posuwają się za daleko z okrucieństwem w swoich produkcjach i zmniejszyło ich intensywność.
- I tutaj wracamy do serii Zoom Up, gdyż Zoom Up: Rape Site (Zuumu appu: Boukou genba, Kouyuu Ohara) z 1979 roku było powrotem do agresji erotyków studia. Pierwsza część serii została pomyślana jako powrót do violent pink, a nie początek nowej serii. Nikkatsu przewidywało, że film odniesie komercyjny sukces, tak też się stało, stąd pomysł na kolejne części. Ohara został wybrany do reżyserii Rape Site, po tym jak udowodnił swój talent w produkcjach SM (sam do tej pory widziałem z jego filmów tylko Fairy in a Cage – antymilitarny bondage z podobieństwami do Salo Pasoliniego).
- Zoom-Up w Japonii znaczy(ło) „naoczny świadek”, co wyjaśnia genezę tytułu.