Space...
The Final Frontier.
These are the voyages
of the starship Enterprise.
Its continuing mission:
to explore strange new worlds, to seek out new life and new
civilizations,
to boldly go where no
one has gone before!
W 2012 roku mija 25 lat
odkąd serial „Star Trek: The Next Generation” ruszył dumnie
tam, dokąd nie dotarł jeszcze żaden człowiek, czy też serial. Z
tej też okazji przyglądam się z perspektywy czasu moim ulubionym
odcinkom kosmicznej wędrówki.
ODCINEK 2.
Sezon
1., odcinek 22.
Symbiosis
Odcinek pt.
„Symbioza” znalazł się na liście, ponieważ jest to dla mnie moment w drugim
serialu pełen pierwszych razy i odkrywania dziewiczych dotąd terenów. Po raz
pierwszy bowiem pojawił się wyrazisty problem natury moralnej, który nie mógł
być łatwo rozwiązany. Po raz pierwszy fabuła wciągnęła mnie niemal bez reszty,
przez co nie mogłem się doczekać dalszego biegu zdarzeń. Po raz pierwszy
pojawiło się całkowite respektowanie słynnej „prime directive”, czyli nie
ingerowania w wydarzenia dotyczące cywilizacji spoza Zjednoczonej Federacji
Planet, niezależnie od mogących kierować bohaterami motywacji. Po raz pierwszy,
w końcu, nowa załoga, w moich oczach, zyskała całkowitą odrębność oraz
przestała szukać swojego charakteru, odnajdując go właśnie tutaj.
Kiedy oglądałem
odcinek po raz pierwszy, będąc świeżo po pierwszym serialu i czterech filmach
pełnometrażowych z pierwszą obsadą, pomyślałem sobie, w jaki sposób zastaną tu,
problematyczną kwestię rozwiązałby kapitan Kirk. Zapewne nie przejąłby się
dyrektywą Gwiezdnej Floty i wraz ze Spockiem i resztą kompanów pokazaliby
niemoralnym kosmitom, jak wyglądają siniaki pozostawione przez pięści Ziemian,
i kto wie? Może jakiś fazer również okazałby się użyteczną częścią
standardowego ekwipunku. Nie mam bynajmniej zamiaru krytykować poczynań Jamesa
i jego decyzji. Oryginalna seria jest wszakże moją ulubioną. Kapitan Picard
tymczasem, respektując zasady Gwiezdnej Floty, odsuwa się, mimo moralnego kaca,
od sprawy, pozostawiając ostatecznie sytuację, tak, jaką ją zastał.
Problemem w tym
odcinku jest specyficzna symbioza, która ma miejsce między dwiema planetami.
Mieszkańcy jednej z nich wykonują wszystkie prace fizyczne, szczególnie
związane z techniką, dla populacji drugiej planety. Mieszkańcy drugiego świata
w zamian za to wysyłają im zapasy leku zwalczającego szalejącą zarazę. Leku,
który można wytwarzać z ich surowców. Wkrótce załoga Enterprise, po badaniach
dr Crusher, odkrywają, iż owa zaraza już dawno została pokonana, a zamiast leku
wysyłany jest tak naprawdę silnie uzależniający narkotyk. Pewnego dnia jednak
zapasy przeznaczone dla wytwarzających specyfik zostają uszkodzone w wypadku
statku kosmicznego. Producenci narkotyku, nie chcąc zdradzić swej tajemnicy i
faktu, iż zależy im na utrzymaniu dotychczasowych relacji nawet bardziej niż
uzależnionym, przyjmują następującą politykę: nie dostarczycie nam wymaganych
dóbr, nie otrzymacie „leku”. Tworzy się więc sytuacja patowa, gdyż żadna ze
stron nie może zrobić kroku w przód, nie ryzykując jednocześnie odcięcia dostaw
fałszywego medykamentu. Nasi bohaterowie z łatwością mogą naprawić uszkodzenia
w statku napotkanych kosmitów, lecz oznaczałoby to utrzymanie ich w pozycji
nieświadomie eksploatowanych, podczas gdy wyjawienie im prawdy byłoby
równoznaczne ze złamaniem głównej dyrektywy. Moralna kwestia, omawiana z kilku
perspektyw, dzięki konfliktującym poglądom kapitana Picarda i Beverly Crusher,
okazuje się dość intrygująca mimo swej prostoty. Jest przy tym niemożliwa do rozwiązania
w taki sposób, by zaspokoić oczekiwania wszystkich stron.
Jest to
zagadnienie o tyle ciekawe, gdyż można odnaleźć paralele z rzeczywistością
pozafilmową, a za to „Star Treka” cenię najbardziej. W skali mikro możemy
doszukiwać się podobieństw do ingerencji fałszywych lekarzy czy znachorów, czy
nawet sekt lub innych grup albo jednostek udających pomoc, a naprawdę
wykorzystujących bezlitośnie swoją pozycję, celem utrzymania władzy. W skali
makro możemy zaś problem odnieść do całego systemu, który karmi nas pustymi
stwierdzeniami, niepotrzebnymi informacjami czy bezwartościową papką opierającą
się na merkantylizmie, robiąc to dla „dobra” swych podmiotów, zmuszając ich do
bezrefleksyjnego wchłaniania sfałszowanego wizerunku rzeczywistości.
Nieświadomymi swej klatki łatwiej się rządzi, a gdy podmioty same pragną
niewoli myśląc, że jest ona wolnością wtedy sytuacja jest idealna dla
wyzyskującego systemu. Wówczas prawdą okazuje się słynne orwellowskie
stwierdzenie, iż „wolność jest niewolą”. To, w gruncie rzeczy, robią właśnie
obcy w „Symbiozie”. Utrzymują w swej kontroli cały świat, całą jego populację
dzięki oszustwu. Mówiąc, że ratują im życie, odbierają im wolną wolę i czynią
swoimi chętnymi do wypełniania swej roli niewolnikami. System działa nadzwyczaj
sprawnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz