sobota, 14 lipca 2012

Star Trek: The Next Generation - Symbiosis



Space...
The Final Frontier.

These are the voyages of the starship Enterprise.
Its continuing mission: to explore strange new worlds, to seek out new life and new civilizations,
to boldly go where no one has gone before!

W 2012 roku mija 25 lat odkąd serial „Star Trek: The Next Generation” ruszył dumnie tam, dokąd nie dotarł jeszcze żaden człowiek, czy też serial. Z tej też okazji przyglądam się z perspektywy czasu moim ulubionym odcinkom kosmicznej wędrówki.


ODCINEK 2.
Sezon 1., odcinek 22.
Symbiosis


Odcinek pt. „Symbioza” znalazł się na liście, ponieważ jest to dla mnie moment w drugim serialu pełen pierwszych razy i odkrywania dziewiczych dotąd terenów. Po raz pierwszy bowiem pojawił się wyrazisty problem natury moralnej, który nie mógł być łatwo rozwiązany. Po raz pierwszy fabuła wciągnęła mnie niemal bez reszty, przez co nie mogłem się doczekać dalszego biegu zdarzeń. Po raz pierwszy pojawiło się całkowite respektowanie słynnej „prime directive”, czyli nie ingerowania w wydarzenia dotyczące cywilizacji spoza Zjednoczonej Federacji Planet, niezależnie od mogących kierować bohaterami motywacji. Po raz pierwszy, w końcu, nowa załoga, w moich oczach, zyskała całkowitą odrębność oraz przestała szukać swojego charakteru, odnajdując go właśnie tutaj.

Kiedy oglądałem odcinek po raz pierwszy, będąc świeżo po pierwszym serialu i czterech filmach pełnometrażowych z pierwszą obsadą, pomyślałem sobie, w jaki sposób zastaną tu, problematyczną kwestię rozwiązałby kapitan Kirk. Zapewne nie przejąłby się dyrektywą Gwiezdnej Floty i wraz ze Spockiem i resztą kompanów pokazaliby niemoralnym kosmitom, jak wyglądają siniaki pozostawione przez pięści Ziemian, i kto wie? Może jakiś fazer również okazałby się użyteczną częścią standardowego ekwipunku. Nie mam bynajmniej zamiaru krytykować poczynań Jamesa i jego decyzji. Oryginalna seria jest wszakże moją ulubioną. Kapitan Picard tymczasem, respektując zasady Gwiezdnej Floty, odsuwa się, mimo moralnego kaca, od sprawy, pozostawiając ostatecznie sytuację, tak, jaką ją zastał.

Problemem w tym odcinku jest specyficzna symbioza, która ma miejsce między dwiema planetami. Mieszkańcy jednej z nich wykonują wszystkie prace fizyczne, szczególnie związane z techniką, dla populacji drugiej planety. Mieszkańcy drugiego świata w zamian za to wysyłają im zapasy leku zwalczającego szalejącą zarazę. Leku, który można wytwarzać z ich surowców. Wkrótce załoga Enterprise, po badaniach dr Crusher, odkrywają, iż owa zaraza już dawno została pokonana, a zamiast leku wysyłany jest tak naprawdę silnie uzależniający narkotyk. Pewnego dnia jednak zapasy przeznaczone dla wytwarzających specyfik zostają uszkodzone w wypadku statku kosmicznego. Producenci narkotyku, nie chcąc zdradzić swej tajemnicy i faktu, iż zależy im na utrzymaniu dotychczasowych relacji nawet bardziej niż uzależnionym, przyjmują następującą politykę: nie dostarczycie nam wymaganych dóbr, nie otrzymacie „leku”. Tworzy się więc sytuacja patowa, gdyż żadna ze stron nie może zrobić kroku w przód, nie ryzykując jednocześnie odcięcia dostaw fałszywego medykamentu. Nasi bohaterowie z łatwością mogą naprawić uszkodzenia w statku napotkanych kosmitów, lecz oznaczałoby to utrzymanie ich w pozycji nieświadomie eksploatowanych, podczas gdy wyjawienie im prawdy byłoby równoznaczne ze złamaniem głównej dyrektywy. Moralna kwestia, omawiana z kilku perspektyw, dzięki konfliktującym poglądom kapitana Picarda i Beverly Crusher, okazuje się dość intrygująca mimo swej prostoty. Jest przy tym niemożliwa do rozwiązania w taki sposób, by zaspokoić oczekiwania wszystkich stron.

Jest to zagadnienie o tyle ciekawe, gdyż można odnaleźć paralele z rzeczywistością pozafilmową, a za to „Star Treka” cenię najbardziej. W skali mikro możemy doszukiwać się podobieństw do ingerencji fałszywych lekarzy czy znachorów, czy nawet sekt lub innych grup albo jednostek udających pomoc, a naprawdę wykorzystujących bezlitośnie swoją pozycję, celem utrzymania władzy. W skali makro możemy zaś problem odnieść do całego systemu, który karmi nas pustymi stwierdzeniami, niepotrzebnymi informacjami czy bezwartościową papką opierającą się na merkantylizmie, robiąc to dla „dobra” swych podmiotów, zmuszając ich do bezrefleksyjnego wchłaniania sfałszowanego wizerunku rzeczywistości. Nieświadomymi swej klatki łatwiej się rządzi, a gdy podmioty same pragną niewoli myśląc, że jest ona wolnością wtedy sytuacja jest idealna dla wyzyskującego systemu. Wówczas prawdą okazuje się słynne orwellowskie stwierdzenie, iż „wolność jest niewolą”. To, w gruncie rzeczy, robią właśnie obcy w „Symbiozie”. Utrzymują w swej kontroli cały świat, całą jego populację dzięki oszustwu. Mówiąc, że ratują im życie, odbierają im wolną wolę i czynią swoimi chętnymi do wypełniania swej roli niewolnikami. System działa nadzwyczaj sprawnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz