sobota, 29 lipca 2017

Crest of Betrayal (Chūshingura gaiden Yotsuya kaidan, Kinji Fukasaku, 1994)

Chūshingura, czyli opowieść o 47 wiernych roninach, przygotowujących się przez rok, by zemścić się za śmierć swojego pana, jest jedną z najpopularniejszych historii w japońskiej kulturze. Adaptowana wiele razy na potrzeby filmu czy teatru, wpłynęła na wyobraźnię widzów na całym świecie, co potwierdza choćby tworzona obecnie adaptacja z Keanu Reevesem w roli głównej. W kinie najsłynniejsze wersje historii wyszły spod ręki takich reżyserów, jak Kenji Mizoguchi czy Hiroshi Inagaki. Yotsuya kaidan, czyli historia o duchu z Yotsui, który mści się na swym mężu za uczynione zmarłej żonie zło, jest kolejną znaną fabułą z Kraju Kwitnącej Wiśni. Tę z kolei najbardziej rozpowszechnił Nobuo Nakagawa w swojej kinowej adaptacji. Obie historie były już łączone w jedną całość na deskach teatru kabuki, lecz dopiero Kinji Fukasaku w 1994 roku był pierwszym, który połączył je w kinie. Dodać należy, iż, wraz z filmem Kona Ichikawy z tego samego roku, również opowiadającym historię wiernych roninów, omawiany obraz powstał z okazji setnej rocznicy istnienia kina.

Pozwolę sobie rozpocząć niniejszą recenzję krótkim przypomnieniem genezy obu opowieści, stanowiących podstawę fabularną dla omawianej produkcji.

Chūshingura, najpopularniejsza historia samurajska, opiera się na prawdziwych wydarzeniach. Geneza opowieści sięga 1701 roku, kiedy to ówczesny siogun Tokugawa Tsunayoshi umieścił Asano Naganoriego, daimyo Ako, na pozycji sprawiającej, iż ten stał się odpowiedzialny za przyjęcie konwoju z dworu z Kioto. Jednak w dniu przyjęcia Asano wyciągnął krótki miecz i próbował zabić lorda Kirę. Powody tej decyzji nie są jasne, acz wierzy się, że w grę wchodziła obraza honoru. Asano został za to przewinienie skazany na popełnienie seppuku, natomiast Kira pozostał nieukarany. Siogunat następnie skonfiskował ziemie należące do zmarłego i zwolnił jego samurajów, przez co stali się roninami. Ci zaś nigdy nie zapomnieli o zniewadze. Niemal dwa lata później, Oishi Kuranosuke Yoshio, pełniący niegdyś obowiązki samuraja na dworze Asano, poprowadził grupę 46 lub 47 roninów. Włamali się oni do posiadłości Kiry w Edo i zabili go. Po wykonaniu zadania, umieścili głowę Kiry na grobie Asano i popełnili rytualne samobójstwo.

Z kolei Tokaido Yotsuya kaidan jest sztuką kabuki napisaną przez Tsuruyę Nanboku w 1825 roku, która stała się najsłynniejszą historią o duchach z Japonii. Sztuka natychmiast okazała się wielkim sukcesem, między innymi z powodu faktu, że wyprowadziła duchy z bogatych posiadłości i sprowadziła je do domu zwykłych ludzi. Literacka fikcja ma jednak korzenie w rzeczywistości, a dokładniej w dwóch morderstwach, które były znane widowni i pomagały w zyskaniu ich uwagi. Pierwsze zabójstwo dotyczyło dwóch służących, którzy zabili swoich panów. Złapano i stracono ich jeszcze tego samego dnia. Drugie i ważniejsze dla historii tyczyło się samuraja, który odkrył, że jego konkubina ma romans ze służącym. Samuraj kazał oboje przybić do drewnianej deski i wyrzucić do rzeki Kanda.

Tokaido Yotsuya kaidan skupia się na postaciach Oiwy i Tamiyi Iemonów. Oiwa jest przykładem onryo, ducha szukającego zemsty. Silna namiętność sprowadza ją z powrotem do świata żywych. Posiada klasyczne atrybuty japońskiego ducha, czyli biały strój, reprezentujący pogrzebowe kimono oraz długie, czarne włosy przysłaniające bladą twarz, które wywodzą się z teatralnych masek, noszonych przez aktorów kabuki. Istnieją jednak pewne cechy wyróżniające ją na tle innych duchów. Uwagę skupia głównie jej lewe oko, opadające na twarz z powodu zażytej trucizny. Klasyczny wizerunek Oiwy wpłynął na popkulturowy wizerunek duchów w Japonii i Azji, o czym najlepiej świadczy choćby słynna Sadako z produkcji Krąg (Ringu, 1999) w reżyserii Hideo Nakaty.

Na pierwszy rzut oka obie historie, choć połączone motywem zemsty, wyglądają na niekompatybilne ze sobą. Faktycznie, Fukasaku, który już sięgał do obu fabuł osobno, ma wyraźne kłopoty z zespoleniem epickiej opowieści, w której obserwujemy losy dość pokaźnej grupy bohaterów, z kameralną historią o powrocie zza grobu. Punktem wyjścia filmu jest Chūshingura. Produkcja rozpoczyna się od pogrzebu Asano, przerwanego na chwilę retrospekcją wyjaśniającą zastaną sytuację żądnych zemsty samurajów. Wśród grupy wyróżnia się młody wojownik, który oprócz znajomości szermierki, udanie posługuje się też shamisenem, tradycyjnym japońskim instrumentem strunowym. Jako biedny ronin zmuszony jest do zarabiania na życie, grając na ulicach z dwoma przyjaciółmi. Tak też poznaję Oiwę, w której zakochuje się z wzajemnością. Od tego momentu fabuła przenosi ciężar narracji stopniowo w stronę Yotsuya kaidan. Obserwujemy, jak samuraj powoli stacza się na ścieżce frustracji i niemożliwości pogodzenia własnych marzeń z giri, lojalnością wobec zmarłego pana, co prowadzi do przewidywanej śmierci Oiwy, która nie ma jednak zamiaru pozostać grzeczną zmarłą i z wypływającym na policzek okiem powraca do świata żywych jako duch.

Cała pierwsza połowa obrazu jest zrealizowana w kluczu realistycznego kina jidaigeki. Fukasaku sięga tylko z rzadka po odrobinę oniryczną stylistykę, gdy styka głównego protagonistę z szaloną rodziną, w której głowę wciela się Renji Ishibashi. Jego córka, niema i, jak się wydaje, niespełna rozumu, zakochuje się w przystojnym roninie, a jej otoczenie zamierza pomóc jej w spełnieniu miłosnego marzenia. Ten wątek bezpośrednio prowadzi do wypływającego oka Oiwy i jej powrotu po śmierci, którym popycha swego małżonka do irracjonalnych czynów, przez co ten biega z twarzą pomalowaną na biało, co wizualnie podkreśla jego pogrążanie się w szaleństwie.

Niestety, jak wcześniej pisałem, obraz jest dość niezgrany. Rozpoczęcie od historii 47 samurajów sprawia, że od samego początku zagłębiamy się w realistycznej historii z politycznym zacięciem. W dodatku dość tłocznej. Tłok prędko jednak znika i poszczególne postaci są bezpardonowo odrzucane; równocześnie przedstawiane są retrospekcje z dzieciństwa głównego bohatera mające za zadanie - nieco nachalne - uświadomienie widzom, że nie jest on kryształowy, nawet mimo honorowego postępowania w teraźniejszości. Są one o tyle potrzebne, że pozwalają łatwiej zaakceptować fakt, iż w końcu protagonista całkiem zboczy z obranej ścieżki prawości, nie mogąc pogodzić się z losem i zżerającą go frustracją.

Nie można przy okazji omawiania filmu pominąć też kwestii ewolucji motywu lojalności w Chūshingurze. We wczesnych adaptacjach wykazywano, że zachowanie roninów było godne podziwu. W miarę rozwoju kina i zmiennych czasów oraz poglądów, wyłaniać zaczęły się kontestacje lojalności protagonistów. Film Fukasaku jest kolejnym krokiem w sposobie postrzegania tej historii. Reżyser skupia się na jednostkowym dramacie, nie tłumaczy również hedonistycznego zachowania dowódcy roninów jako chęci uśpienia czujności wroga. W omawianej produkcji wydaje się, że droga lojalności nie jest jedynym honorowym wyjściem z sytuacji. Poświęcenie się żonie i prywatnemu życiu także oznaczałoby drogę do szczęścia protagonisty. Ostatecznie to schizofreniczne rozerwanie pomiędzy dwoma obowiązkami, między lojalnością wobec żony i własnych marzeń, a lojalnością wobec samurajskiego konduktu i lojalności względem pana spychają bohatera na trzecią, destrukcyjną ścieżkę.

Choć Fukasaku potrafi pokazać wiele, nie jest niestety mistrzem udanego psychologizowania swych bohaterów. Brak mu również finezji i mocy oddziaływania na widza, które charakteryzują prace jego rodaków, takich jak Masaki Kobayashi czy Kihachi Okamoto. O ile wcale nie przeszkadzało to w jego filmach z nurtu jitsuroku yakuza, o tyle razi to przy charakteryzowaniu bohatera Crest of Betrayal. Trudno jest nam uwierzyć w jego zachowanie i nawet utrzymanie niektórych scen na granicy jawy i snu nie pozwala w pełni zaakceptować jego decyzji.

Późniejsze odejście od Chūshingury na rzecz dominujących w filmie wątków z Yotsuya kaidan sprawia też, że niemal 50 minut produkcji nabiera cech wstępu do właściwej historii. Wydaje się przez to, jakbyśmy przebiegali chybcikiem po wielkim obszarze życia bohaterów, niczym po koniecznym wprowadzeniu i unikali przyciężkawej historii o samurajskim honorze i poświęceniu, którą trzeba niechętnie streścić, gdyż takie są wymogi przyjętego założenia. Fukasaku jednak zdaje się niezbyt przejmować narracyjnymi zaburzeniami. Nadrzędnym bowiem powinowactwem filmu jest bez wątpienia powinowactwo eskapistyczne, a nie skupianie się na egzegezie postaci. Mimo to, lepsze rozłożenie akcentów, związane z przedłużeniem czasu trwania filmu, wyszłoby produkcji zapewne na dobre, choć i tak, oglądając Chūshingura gaiden Yotsuya kaidan trudno jest uwierzyć, że Fukasaku z łatwością przyszłoby scalenie tych dwóch historii tak, by nie krzywdzić żadnej z nich.

Gdy film dokona już transpozycji w stronę kaidan, produkcja obiera jasny kierunek i widz przestaje odnosić wrażenie, jakby reżyser nie potrafił odnaleźć się we własnym filmie. Przede wszystkim, w późniejszych partiach nie jesteśmy zmuszani do niedokładnego oglądania tak wielu wydarzeń. Pierwsza połowa streszcza rok z życia bohatera, który mija prędko i chaotycznie, podczas gdy druga połowa przedstawia zaledwie kilka nocy, po których następuje finał. Fukasaku znacznie lepiej wypada też przy prezentacji scen mocno inscenizowanych i wykorzystujących sztafaż kina grozy oraz sennego koszmaru. Dopomagają mu w tym aktorzy, którzy robią co mogą, by swoją nierzadko teatralną ekspresją zwiększyć szaloną otoczkę towarzyszącą późniejszym scenom. Lekko odbija się echem w tych chwilach poprzedni samurajski fantastyk reżysera, Samurai Reincarnation (Makai tenshou, 1981).

Także wtedy uświadczymy najbardziej zapadających w pamięć scen. Wszystkie interwencje zmarłej, a w szczególności pierwsza, posiadają dużą dozę ekranowej energii. Zwykle świetnie zainscenizowane, wywołują spore wrażenie po długim okresie relatywnego spokoju i mało interesujących zmagań bohaterów z własnym sumieniem. Również końcowe sceny są udane, a następujący po nich epilog, dzięki dużej dawce nostalgii oraz tragizmu, towarzyszącego uświadomieniu sobie własnego losu przez bohaterów, jako jedyny jest w stanie zmusić widza do emocjonalnego zaangażowania się w historię.

Ostatecznie, Kinji Fukasaku stworzył obraz nierówny i nieco bez wyrazu. W dodatku nie jestem pewien, czemu miało służyć zmienienie zawodu Oiwy, które sprawia, że jedynie mniej przejmujemy się jej losem. Reżyser odnajduje się przede wszystkim w scenach silniej nacechowanych teatralnie, ukazując bardziej rzemieślnicze zdolności, aniżeli wizjonerski talent. Szkoda, gdyż po tak uznanym twórcy można oczekiwać lepszych wyników pracy. Mimo to z czystym sumieniem jestem w stanie zachęcić do filmu widzów ciekawych dwóch klasycznych opowieści, na kanwie których powstała omawiana produkcja. Choćby dla zobaczenia efektu, z jakim scalił je Kinji Fukasaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz