środa, 30 stycznia 2013

Kiyoshi Kurosawa - Filmografia

TUTAJ BĘDĄ LINKI DO RECENZJI FILMÓW KIYOSHIEGO KUROSAWY.

Blitzkrieg! The Apocalypse

Dawno na blogu nie było nic krótkometrażowego, więc pomyślaSPLASH!


wtorek, 29 stycznia 2013

Mojuu tai Isshuboushi, Teruo Ishii, 2001.

Obraz stanowi nie pierwszą już próbę Ishiiego zmierzenia się z prozą Edogawy Ranpo. Teruo wprowadza przez to, charakterystyczny dla swojej twórczości, podszyty niezdrową seksualnością świat już od pierwszych sekund filmu. W rozpoczynającej go scenie poznajemy seksowną wodewilową śpiewaczkę i tancerkę Ranko, którą nagabuje nieprzyzwoity ślepiec. Spotykamy go, gdy dotyka rzeźbę, przedstawiającą jego rozmówczynię. W momencie, gdy dowiaduje się, kto przed nim stoi, ogarnia go erotyczne podekscytowanie. Spotykamy go ponownie, gdy, podczas jednego z występów kobiety, siedzi na widowni, gdzie zostaje zauważony przez autora tanich kryminałów. Intuicja podpowiada pisarzowi, że dzieje się tutaj coś więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Już po występie, gdy siedzi na ławce w dzielnicy seksualnej rozwiązłości, powieściopisarz dostrzega coś jeszcze dziwniejszego. Karła, któremu wypada z worka kobieca ręka. Autor śledzi tajemniczego osobnika, który znika mu z oczu w niedalekiej świątyni. Niedługo potem spotyka dawną znajomą, której przybrana córka zaginęła w zagadkowych okolicznościach.
 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Denchu kozo no boken, Shinya Tsukamoto, 1987.

Podstawowym przesłaniem produkcji jest jednak pochwała odmienności, którą film wyraża zarówno fabularnie, jak i formalnie. Słup elektryczny nie jest, jak dehumanizująca technologia w przyszłości, negatywnym naznaczeniem postaci. Jest on metaforą wyróżniania się z tłumu. Chłopak jest inny, przez co jest dręczony przez rówieśników. Tę inność musi jednak utemperować i przekształcić, by działała na korzyść nie tylko jego samego, lecz także całej ludzkości. To, co więc może prezentować się jako zupełnie niekorzystna nadwyżka, okazuje się wartościowym dodatkiem.
 

Naisu no mori: The First Contact, Katsuhito Ishii, Shunichiro Miki, Hajime Ishimine, 2005.

Dziwny, niezwykły, ekstrawagancki, groteskowy, surrealistyczny – wszystkie te słowa można z powodzeniem użyć do opisania jednego z najdziwaczniejszych filmów, które powstały w Japonii. I, jeśli jest to jeden z najbardziej unikalnych obrazów z Japonii, musi również być jednym z najosobliwszych obrazów w ogóle. W rzeczy samej, „Funky Forest: The First Contact” jest produkcją o poziomie kuriozum, który wymyka się jakiejkolwiek ocenie.
 

czwartek, 24 stycznia 2013

The Quatermass Xperiment, Val Guest, 1954.

Miniserial, który głównie skupiał się na pokazaniu reakcji ludzi na niesamowitość, zadaniu pytań o niebezpieczeństwa rozwoju naukowego oraz wskazaniu jego znaczenia, w wersji filmowej stał się udanym, lecz mniej ambitnym dreszczowcem science-fiction, gdzie ostatecznie widz czuje, jakby podróż w kosmos była dla ludzkości zagrożeniem, a nie szansą na rozwój naszej cywilizacji. A z tym się zgodzić nie mogę.
 

Quatermass II, Rudolph Cartier, 1955.

Tak jak wiele elementów ze społeczno-politycznej rzeczywistości zainspirowało powstanie The Quatermass Experiment, tak też duża część ówczesnej sytuacji na świecie okazała się idealnym pokarmem dla wyobraźni scenarzysty. 17 lutego 1955 roku rząd Wielkiej Brytanii ogłosił, że pracuje nad stworzeniem własnej bomby atomowej. Związane z tym sekrety i strach społeczny rodziły paranoję i były punktem wyjścia dla Kneale’a. Nie wiemy, komu ufać, obcy są wśród nas, lecz wyglądają jak my, jak ludzie, których dobrze znamy. Nie możemy przestać oglądać się za siebie, bo za moment możemy być jednym z demonicznych „nich”. Pod tym względem serial staje się swoistym prekursorem słynnej Inwazji porywaczy ciał (Invasion of the Body Snatchers, 1956) w reżyserii Dona Siegela.
 

W starym, dziwnym kinie

Cykl W starym dziwnym kinie w zamierzeniu skupiać się ma na krótkich prezentacjach różnorakich produkcji zrealizowanych przed 1950 r. W większości prześledzi filmy eksperymentalne, kryminały, dreszczowce, ale jeśli sięgnie po dramat czy inne gatunki, to nie będzie to bynajmniej zaskoczeniem. Nie mam przy tym zamiaru ograniczać się do produkcji, których nikt nie widział, bo sam też ich nie widziałem, ale zaprezentować zarówno obrazy (u)znane, jak i te mniej widoczne na większości map kinematografii. Wybór filmów przy tym nie odbywa się wg żadnej konkretnej segregacji – czy to dotyczącej gatunku, daty powstania czy nazwiska reżysera, tylko jest jak najbardziej przypadkowy. Powinno to, mam nadzieję, zapewnić większą różnorodność.
 
1. The Phantom of the Opera / Upiór w operze (1925) reż. Rupert Julian oraz niewymienieni w czołówce: Edward Sedgwick, Lon Chaney, Ernst Laemmle oraz Ye bang ge sheng / Song at Midnight (1937) reż. Ma Xu Wei-Bang.

Edogawa Rampo taizen: Kyofu kikei ningen, Teruo Ishii, 1969.

Zaczynamy nasz groteskowy rollercoaster w szpitalu psychiatrycznym, z którego ucieka główny bohater. Udaje mu się szybko spotkać dziewczynę, która chyba zna odpowiedź na dręczące go w umyśle wizje. Niestety niemal natychmiast miła Japonka ginie, on natomiast odnajduje dziwną rodzinę, w której niedawno umarł pan domu. Bohater więc udaje zmartwychwstałego mężczyznę i zajmuje jego miejsce. Czyni to wszystko, ponieważ próbuje rozwikłać dręczące go halucynacje. Prowadzi to później do kolejnych nieprzewidzianych wydarzeń. Przez cały film skaczemy po wielu lokacjach, obserwujemy zmieniające się wątki, prócz głównego, który jest prowadzony najbardziej konsekwentnie. Jedyne całkowite połączenie fabuły tkwi tylko w głównym bohaterze. Każdy fragment obrazu po chwili odchodzi w zapomnienie i zostaje zastąpiony przez kolejny, i tak jest już do samego końca tej ekscentrycznej, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, produkcji. Jednak paradoksalnie ten chaos okazuje się zaletą, gdyż to właśnie dzięki niemu powstaje specyficzny, oniryczny nastrój. Senny surrealizm jest bowiem jedynym prawdziwym „gatunkiem”, jakim możemy określić ten twór.
 
Powyższa recenzja jest zmodyfikowaną recenzją opublikowaną niegdyś na łamach HorrorManii.

Więcej: http://www.noircafe.pl/edogawa-rampo-zenshu-kyofu-kikei-ninge/

Red Scorpion, Joseph Zito, 1989.

Wiele strzelanin, typowy twardziel w roli głównego protagonisty, tłum bandziorów i pustynne rejony – są to składniki, z których przyrządzono Czerwonego skorpiona i wszyscy wiedzą, że mogą one posłużyć do przygotowania tylko jednej potrawy. Jest nią klasyczny film akcji lat 80. Tym razem, po raz pierwszy, z Wielkim Szwedem w roli głównej. Produkcja ta oferuje wszystko, czego można od tego typu obrazu oczekiwać, przez co ani przez chwilę nie jest zaskakująca. Jednak nawet jeśli wiemy, czego się spodziewać, film nadal jest dość satysfakcjonującą ekranową rozwałką.
 

Fando y Lis, Alejandro Jodorowsky, 1968.

Groteska, sadomasochizm, pedofilia, desakralizacja, papież grany przez kobietę, zombie w błocie, erotyczne staruszki, bondage, gwałt, kanibalizm. Fando i Lis nadal, po niemal 45 latach od powstania, nie jest łatwy w odbiorze i nie przebiera w środkach, by wyrazić ekstremum duchowego i mentalnego rozwoju bohaterów. Film skupia się dwójce tytułowych protagonistów, którzy otoczeni ruinami świata szukają mitycznego miasta Tar. On ma skłonności narcystyczne i musi przejść przez całą masę prób zwiedzenia go z obranej ścieżki, ona jest sparaliżowana, niewinna i nieco infantylna. W ten sposób obraz staje się parabolą poszukiwania własnej tożsamości. Odkrycia w sobie właściwych proporcji egocentryzmu i poświęcenia, kobiecości i męskości, sadyzmu i masochizmu.
 

Ying hung boon sik II, John Woo, 1987.

Za to gdy w ruch rusza broń palna, a postacie rozpoczynają wymianę amunicji i materiałów wybuchowych, wtedy reżyser naprawdę pokazuje na co go stać. Nie obędzie się bez eksplodujących samochodów, strzelanin z mnogą ilością przeciwników, scen w wąskich korytarzach. Zobaczymy też świetny pojedynek jeden na jednego, który przepisuje walki kung-fu z filmów wuxia na gangsterskie kino akcji, zapewniając widzom emocjonujące sceny. Ponadto Lung Ti, który osiągnął sławę dzięki scenom walk wręcz w produkcjach typu Tien ya, ming yueh tao (znany też jako The Magic Blade, 1976), ma tutaj okazję podnieść miecz i pokazać, że nie zapomniał, jak go użyć, by pozbyć się kilku przeciwników w bardzo szybkim czasie.
 

Ying hung boon sik, John Woo, 1986.

Widać więc wyraźnie, że w produkcji pojawia się także spora doza sentymentu za dawnymi, prostszymi czasami, kiedy wiadomo było, komu można ufać, honor kierował poczynaniami przestępców, a przyjaciele nie wbijali sobie noża w plecy. Ten okres, pokazany w radosnych scenach początkowych, znika jednak bezpowrotnie. John Woo pokazuje, że nastąpiła zmiana. Każdy może być zły, każdy może zdradzić, a akcja jest bardziej agresywna, nieprzewidywalna i widowiskowa. Mimo to „stara gwardia” wychodzi ostatecznie na powierzchnię i pokazuje, że nawet w czasach zgnilizny mentalnej ludzka godność i szacunek liczą się najbardziej.
 

Masters of the Universe, Gary Goddard, 1987.


Recenzja rozpoczyna się krótką notką biograficzną dot. Dolpha Lundgrena.

Produkcja została stworzona na podstawie linii zabawek firmy Mattel oraz serialu animowanego o chwalebnym He-Manie, który krzyczy od czasu do czasu I have the power!, jeździ na szablozębnym tygrysie i walczy przeciw okrutnemu Szkieletorowi, który chce zostać władcą Eternii, a później całego wszechświata. Stąd też tytuł filmu.

Więcej: http://www.noircafe.pl/wladcy-wszechswiata/

The Quatermass Experiment, Rudolph Cartier, 1953.

[...] zaproponowany przez Nigela Kneale’a sześcioodcinkowy serial od początku nosił znamiona produkcji rewolucyjnej. Przede wszystkim dążono w nim do stworzenia kinowego wrażenia, a przy tym odżegnywano się od hollywoodzkich produkcji, które były zbyt często przerostem formy nad treścią, szczególnie jeśli chodzi o tematykę science-fiction. Z podobnym dystansem traktowano magazyny pulpowe i komiksy. To zainteresowanie wspomnianym gatunkiem nie było bynajmniej przypadkowe. Początek lat 50. był, jak wiadomo, złotym okresem kina fantastyczno-naukowego, zapoczątkowanego w głównej mierze przez Kierunek księżyc (reż. Irving Pichel) i Rocketship X-M (reż. Kurt Neumann) w 1950 roku. Ten okres trwał praktycznie całą dekadę i ograniczał się w zasadzie do obrazów pochodzących z Ameryki i będących w większości produkcjami niezbyt wysokich lotów (choć wielu z nich trudno zarzucić brak widocznej pasji twórców). The Quatermass Experiment rzucił wyzwanie tym filmom, prezentując ambitny w założeniach serial science-fiction stworzony w Wielkiej Brytanii i skupiający się nie tyle na fantastycznych wydarzeniach, co na ich wpływie na ludzi.
 

Universal Soldier: Day of Reckoning, John Hyams, 2012.

[...] nowy „Uniwersalny żołnierz” przechodzi przez różne stylistyczne transformacje. Rozpoczynamy oglądanie filmu, patrząc na świat z oczu głównego bohatera, który jest świadkiem zamordowania jego rodziny. Scena ta, wykonana bardzo szczegółowo i naturalnie, oraz błyskające, oślepiające światła w momentach ingerencji w umysły Unisoli nasuwają skojarzenia z „Wkraczając w pustkę” w reżyserii Gaspara Noego bardziej niż z jakimkolwiek filmem akcji. Hyams nie boi się również brutalności. Szczególnie objawia się ona w scenach walk, gdzie krew obficie tryska z ran, otoczenie jest demolowane niemal każdym uderzeniem, a gdy w ruch idzie broń, wtedy odrąbanie palców czy części kończyn staje się normalnym procederem. I choć Van Damme nie zrobi tutaj szpagatu w wyskoku, a Lundgren nie porusza się z prędkością Ivana Drago, to obaj panowie wypadają w swoich scenach akcji wyjątkowo udanie. Przede wszystkim dlatego, że choreografia walk jest bardzo ciekawa, a mierzący się z nimi Adkins potrafi powalić okolicznych wrogów na wiele sposobów. Nie jest to, przy tym, kino rodem z Hongkongu, więc walki przede wszystkim są agresywne, a dopiero potem fantazyjne. Doskonale współgra to z ogólnymi wrażeniami mroku i przemocy goszczącymi w produkcji.

Więcej: http://www.noircafe.pl/universal-soldier-day-of-reckoning/
 
Appendix: Od czasu napisania powyższej recenzji, obejrzałem nowego UniSola jeszcze 4 razy i moja opinia o nim się poprawiła, choć i tak, jak widać w tekście, była bardzo pozytywna. Warto dodać, że postać grana przez Adkinsa zaczyna jako zwykły, szary obywatel, który powoli schodzi w mrok i podziemie swojej osobowości. W tym kontekście, rozegranie finału w podziemnej scenerii oraz umieszczenie Lundgrena i Van Damme'a pod powierzchnią ziemi jest świetną metaforą przemian zachodzących w samej fabule.

The Third Man, Carol Reed, 1949.

„Trzeci człowiek” rozpoczyna się obrazem zdewastowanego miasta i tego, jak wygląda w nim życie. Podczas poznawania kolejnych etapów fabuły coraz bardziej zagłębiamy się w ciele miasta. Mroczne ulice, złowieszcze ruiny, podejrzanie wyglądające budynki i zaułki, nieznane, tajemnicze drogi, złowrogie kanały itd. Wszystkie te miejsca pojawiają się w filmie choć raz i sprawiają, że czujemy jakby to miasto podejmowało najważniejsze decyzje, jakby było głównym antagonistą i główną ofiarą.

Więcej: http://www.noircafe.pl/trzeci-czlowiek/