wtorek, 17 sierpnia 2010

Daikaiju Gamera, Gamera, 1965

 

Tytuł oryginalny: Daikaijû Gamera
Tytuł anglojęzyczny: Gamera

Tytuł polski: brak.
(z jap. dosł.: Wielki potwór Gamera)


Reżyseria: Noriaki Yuasa
Scenariusz: Nisan Takahashi
Rok: 1965
Kraj: Japonia
Czas trwania: 80 min



Po niewątpliwym sukcesie, jaki studio Toho odniosło za sprawą premiery „Gojira” w reżyserii Ishiro Hondy, Daei czuło się zobligowane do wystawienia swojego zawodnika na arenie kaiju. Tak też narodził się pomysł, który z kolei dał podstawy do stworzenia całego filmu prezentującego widzom gigantycznego żółwia, zwanego Gamera, niszczącego japońskie miasta i ich infrastrukturę.

Nie sposób nie zauważyć wielu punktów zbieżnych z produkcją Hondy, wyłaniających się z produkcji Yuasy już od samego początku. Dawne podania o gigantycznym potworze, jego obudzenie wybuchem atomowym, wynikiem czego sieje on grozę i zniszczenie, gigantyzm stwora etc. Brzmi aż nazbyt znajomo. Wycięto jednak wątek konfliktu między chęcią zniszczenia stwora, dyktowaną przez zdroworozsądkową postawę obronną a zachowania go, jako obiektu testowego, co jest wynikiem myślenia par excellence naukowego. Prawdą jest, iż dwubiegunowość, niestety wprowadzona bardzo nieskładnie i nie posiadająca większego wpływu na fabułę, a jedynie irytująca swym nieprzemyśleniem i wtrąceniem na siłę, by film polubiła młodsza, wręcz dziecięca widownia, jest obecny. Wyraźnie jednak jest pokazane, iż całość zmierza do unicestwienia lub przynajmniej chwilowego pokonania bestii. Trochę smaku tej schematycznej (już wtedy) fabule dodaje wątek pojawiających się UFO. Niestety i on zostaje wkrótce złączony z główną osią fabularną, przez co film cierpi na ekstremalne uproszczenie, stając się w wielu scenach nużący i przewidywalny. Szczególnie, że bohaterowie należą do jednowymiarowych, do tego ich brak wyrazistości sprawia, iż niemal niemożliwe jest utożsamienie się, lub kibicowanie jakiejkolwiek postaci. Zabija to w widzu dużą część napięcia, jakie obraz mógłby wywołać, gdyby posiadał żywszych i pełniej zaprezentowanych bohaterów.

Oczywiste przy tego typu fabule stają się nawiązania do drugiej wojny światowej i zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. W tym świetle Gamera staje się kolejną animizacją broni nuklearnej, niszczącej w sposób dosłowny i potworny (samemu będąc potworem) Japonię. Czy jest to jednak świadome nawiązanie do wojny czy zwykłe wykorzystanie motywów z „Godzilli” pozostaje kwestią otwartą. Jeśli nawet autorzy nie podeszli do tego z pełną świadomością popełnianych czynów, nadal są one wyraźnie obecne w produkcie finalnym. Osłabia je niepotrzebnie wątek dziecka lubiącego żółwie i, co za tym idzie, Gamerę. Tym bardziej, iż monstrum w jednej ze scen uratuje malcowi życie, co jest niepotrzebną fabularną niekonsekwencją, psującą ocenę zachowania Gamery i jednocześnie pozbawiającą ją najważniejszej funkcji, czyli szerzenia całkowitej destrukcji. W końcu też film bardzo widocznie zaznacza jakie jest jego ostateczne przesłanie: wspólna współpraca między różnymi narodami, która wznosi się ponad podziały i uprzedzenia. Tylko razem, jako Ziemia, możemy stać się silni i pokonać zewnętrzne zagrożenie, które, w tym konkretnym przypadku, reprezentuje Gamera, a w presuponowanym planie, broń nuklearna i wojna jako taka. Przesłanie piękne i warte podkreślenia, natomiast jego prezentacja jest zaprzeczeniem wzniosłości tematu.

Technicznie film nie zachwyca, prezentując się gorzej, zarówno muzycznie, jak i wizualnie od produkcji Hondy. Przewidywalne, proste ujęcia, które nie pomagają zainteresować się równie prostą i niezbyt dobrze udramatyzowaną fabułą, są kolejną wadą produkcji. Muzyka stanowi beznamiętne tło dla wydarzeń, które rozgrywają się na naszych oczach, nie dotykając żadnej czułej struny w umyśle odbiorcy. Sam stwór natomiast jest kolejnym gumowym monstrum, których pełno w japońskim kinie i nawet odrzutowe silniki skryte w pancerzu nie pomagają mu zyskać elementów, które zaliczyć można in plus (choć samą scenę, jak najbardziej warto pochwalić za fakt bycia najbardziej zaskakującą sceną w całej produkcji). Wręcz przeciwnie, stają się one jednym z najbardziej absurdalnych i kontradyktoryjnych w całości projektu wielkiego żółwia.

Mimo poważnych braków technicznych i fabularnych Gamera zdołała obronić swą pozycję w świecie gigantycznych kaiju zamieszkujących japońską kinematografię. Do dziś powstają kolejne filmy opowiadające o przygodach żółwia gargantuicznych rozmiarów, który awansował z zagrożenia Ziemi na obrońcę wszechświata (zmiana czasów wymusza zmianę zewnętrznego Innego, który będzie reprezentował mniej lub bardziej fantazmagoryczne zagrożenie). Trzeba przyznać, że niektóre z nich, jak np. film w reżyserii Shusuke Kaneko z 1995 roku, prezentowały wysoki poziom fantastycznego kina rozrywkowego, przewyższając niejedną produkcję z Godzillą. Dzięki temu zresztą Kaneko miał okazję samemu zmierzyć się z tematyką Króla Potworów i, trzeba powiedzieć, wybrnął z zadania udanie. To już jest jednak opowieść na inny czas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz