poniedziałek, 20 lutego 2012

HARDWARE, 1990





HARDWARE
reż. Richard Stanley
USA/Wielka Brytania, 1990

Przyszłość. Całkowita, industrialna ruina. Radioaktywność, bieda, przestępczość, zniszczona technika, anarchia, poskręcany metal. W tym czasie przyszło żyć bohaterom. Spacerującym po radioaktywnych przestrzeniach poszukiwaczu wszystkiego, co można sprzedać oraz jego dziewczynie, rzeźbiarce o dość agresywnych tworach wyobraźni. Stanley stworzył bardzo spójną i, można by rzec, totalną wizję postnuklearnego/antyutopijnego świata. Skojarzenia z takimo obrazami, jak „Mad Max”, „Terminator” czy „Blade Runner” są nieuniknione. Przez to świat „Hardware” nie jest wielkim zaskoczeniem, acz, trzeba dodać, iż jest on, w pewnym sensie, połączeniem tych trzech negatywnych wizji. Mamy tu pustynne tereny, przemierzane przez dziwacznie ubranych poszukiwaczy złomu, co nasuwa skojarzenia z „Mad Maxem”*. Jest mnóstwo industrialnych przestrzeni, które złowieszczo otaczają nasz świat niczym omeny upadku, zwiastujące koniec człowieka, który zostanie zastąpiony przez maszyny, wśród których znajduje się morderczy robot M.A.R.K. 13. To z kolei wzbudza skojarzenia z „Terminatorem”**. Wszechobecna przestępczość, bary, neony i nowoczesna technologia zredukowana do ledwo działającego złomu również się pojawia.

Jako że Stanley nie wyreżyserował filmu wysokobudżetowego, przychodzi nam podziwiać bardzo ograniczoną liczbę lokacji. Widzimy tak naprawdę tylko 4 zamknięte pomieszczenia, dwie ulice i trochę pustynnego krajobrazu. Większość akcji rozgrywa się w mieszkaniu dziewczyny Mojżesza, głównej postaci męskiej. Mimo tego ograniczenia, wszystkie przestrzenie są wykonane bardzo szczegółowo, doskonale uzupełniając radioaktywny świat wokół protagonistów. Pełno w nich detali, idealnie wkomponowanych w każdy niemal element scenografii. Zanim przejdę do wątku, który najbardziej zapada w pamięć, czyli zabójczego robota, przywołam teraz kilka innych scen.

Sceny erotyczne. W filmie pojawiają się dwie sceny erotyczne. Jedna klasyczna, przedstawiająca seks w łóżku, oraz jedna, stanowiąca preludium do wspomnianej, delikatna, pod prysznicem, którego oczyszczająca moc okaże się przydatna w finale produkcji. W tej drugiej, mamy do czynienia ze zwyczajowym zbliżeniem do siebie dwóch ciał. Jednak Stanley wprowadza pomiędzy nie dysonans. Mojżesz nie ma jednej dłoni, zamiast niej posiada mechaniczną protezę***, którą pieści ciało ukochanej. Ten fragment całości ciała (lub dwóch ciał) sprawia, że stają się one niekompatybilne. Mechaniczną ręka znajduje się w wyraźnym kontraście do naturalności biologicznej, pokazując, że technologiczna ingerencja zaburza stosunki międzyludzkie i zwiastuje ich zniszczenie, które później faktycznie następuje.

W drugiej scenie erotycznej mamy do czynienia z inną kwestią. Podczas stosunku seksualnego, bohaterowie są obserwowani z dwóch stron. W mieszkaniu przygląda im się głowa, nie funkcjonującego jeszcze w pełni, M.A.R.K. 13. Nie wiemy jeszcze na tym etapie o jego morderczych skłonnościach, lecz otaczająca go aura złowieszczego, industrialnego koszmaru, nie daje możliwości na inną interpretację głowy, jak tylko niebezpiecznego artefaktu. Druga obserwacja zachodzi z innego mieszkania, gdzie dziewczynę podgląda, czerpiący z tego powodu erotyczne podniecenie, opasły mężczyzna. Robi przy tym zdjęcia, nie szczędzi wulgarnych komentarzy, a wokół niego widzimy dowody jego poświęcenia się podglądactwu na tle seksualnym. Aparat z bardzo długim obiektywem stanowi jego połączenie ze światem, w którym odnajduje namiastkę spełnienia jedynie poprzez mechaniczne medium. Widzimy go, co prawda, poza barierą z aparatu i wydaje się wtedy, że wykazuje on skłonności do napastowania na tle seksualnym, lecz prócz sugestii nie czyni niczego poważnego, a na koniec chce jedynie odsłonić żaluzje mieszkania, w którym się pojawił, by móc dalej do niego zaglądać. Z powodu techniki nie istnieje już najbardziej intymna ze sfer, w którą wkraczają osoby trzecie. Ponadto scena pokazuje, że oglądanie (poprzez technologiczne wynalazki) zaburza seksualność i okalecza psychicznie.

W filmie pojawia się również telewizja, która nadaje same opresyjne audycje. Zamieszki, tortury, niepokoje, sceny okrucieństwa, wojny, ofiary wybuchów jądrowych, ostrzeżenia przed radioaktywnością, informacje o sterylizacji etc. wypełniają wszystkie kanały. Tym samym stanowią przedłużenie głównej myśli „Hardware”. Postępująca industrializacja i rozwój technologii wojennej prowadzą do zniszczenia ludzkiego życia. Prym wiedzie na tym polu Ameryka, co wskazuje flaga Stanów Zjednoczonych namalowana na głowie brutalnie mordującego robota.

Ta postępująca dehumanizacja, niszczenie cielesności przez zastępującą ją maszynerię połączono z motywem religijnym. Oprócz imienia głównego bohatera, również nazwa robota, M.A.R.K. 13 nad wyraz jasno na to wskazują. Richard Stanley bardzo wyraźnie i niejako wprost uderza nas nawiązaniami, nie dając możliwości na błędne ich rozpoznanie. Nazwa robota to tak naprawdę Marek, rdz. 13, z którego cytat otwiera film: „no flesh shall be spared”, i którego fragmenty obszerniej poznamy w trakcie trwania produkcji.

W tym kontekście maszyna staje się metafizycznym adwersarzem, dość sprytnie połączonym z tym, jak najbardziej fizycznym. Obserwujemy jednak atak na ludzkość w skali mikro. Robot nie opuszcza jednego pomieszczenia, tylko jeden jego fragment atakuje gdzie indziej. Również on, tak jak i cały świat, jest niekompletny i zdezelowany. Powstaje z własnych resztek, ze złomu, jest narażony na zniszczenia, powolny, często się ładuje, opuszczony przez swego stwórcę, mający jedną wielką słabość – tym samym również zło staje się upośledzone. I to w rytm tego wykoślawionego, technicznego bytu, następuje śmierć nie tylko ciała, ale i marzeń, które pokazują się w intrygującej scenie, gdzie maszyna „dyryguje” rozkładem umysłowym podczas ostatnich snów Mojżesza, gdy w tle rozbrzmiewa głośno „Stabat Mater”.

Maszyna potrafi również zabijać tak by sprawić przyjemność ofierze. Jest wyposażona w truciznę, która natychmiast niemal uśmierca, odczuwającą przyjemność z tego powodu osobę. Jej ataki potrafią być często wściekłe i posiadają pewną dozę sadyzmu. Do tego wiertło maszyny próbujące się wedrzeć w ciało dziewczyny, stanowi seksualny atak bezpłciowej kupy metalu i kabli. Maszyna jest również wampiryczna, jej design kojarzy się momentami z prezentacjami wampira, szczególnie nasuwającymi na myśl filmy o nosferatu. Co więcej, gdy udaje nam się dotrzeć do wnętrza robota, posiada on tam wycinki słów, wspomnień, myśli innych osób, a energię pobiera z otoczenia, które zaprojektowane było do udzielania pomocy ludziom. M.A.R.K. 13 wysysa energię wokół siebie, by utrzymać się przy życiu, a śmiertelna jest dla niego, niczym dla wampirów w klasycznych horrorach, bieżąca woda.

Technika staje się więc nie tylko biblijnym zniszczeniem ludzkiej egzystencji, lecz także wampirem. Technika i industrialny postęp wysysają z ludzi całą energię, w zamian niosąc destrukcję. Oczywiście jest to bardzo negatywna wizja przyszłości i technologii. Rozumiałbym ją jednak bardziej w kategorii ostrzeżenia przed tym, czym ona może się stać niż opowiedzeniem się przeciw technologii jako takiej. Choć trzeba zauważyć, że Richard bardzo mocno podkreśla negatywną stronę maszyn. Bohater nie może się porozumieć z przyjacielem przez wideo-telefon, mechaniczne drzwi okazują się śmiertelnym zagrożeniem, broń nie stanowi wielkiej szkody dla M.A.R.K. 13. Przykładów jest więcej. Nadzieja wydaje się skrywać w, zapomnianej już niemal całkiem, naturze. Mam jednak nadzieję, że, gdy nadzieja stanie się faktem, technologia nie zniknie zupełnie.

Nie da się ukryć, że obraz Stanley'a cierpi na wiele wad. Jego niskobudżetowość, pewna oczywistość motywów, mała skala działania robota oraz dość duże skupienie się na stronie, która ma często zbyt wiele wspólnego z kinem grozy, co również dotknęło jego „Dust Devil”, stanowią największe wady produkcji.

Trzy lata przed stworzeniem „Hardware”, Stanley zaprezentował podobny świat i podobnych bohaterów w swoim krótkim metrażu „Incidents in the Expanding Universe”. Trójka bohaterów (z innymi, prócz Shade'a, imionami) pozostaje niemal niezmienna, tak fizycznie, jak i psychicznie. Świat również jest prawie ten sam. Zamiast jednak robota, toczy go niekończąca się i bezsensowna wojna. Przynosząca zagładę i sprawiająca, że bohaterka zaczyna dostrzegać pęknięcia we wszechświecie. Jest to dość pomysłowy krótki metraż, acz wykonanie, szczególnie od strony aktorskiej i nakładania dźwięku nie stanowi największej zalety.



*W tym momencie przypomina mi się klasyk kina sci-fi, „Rocketship X-M” z 1950 roku, gdzie pojawiają się sceny eksploracji Marsa, zainscenizowanego jako postnuklearny świat, będący ostrzeżeniem dla naszego.

**Inny film, który w tym momencie pragnę przywołać, wzorowany na „Terminatorze”, to „Hands of Steel”. Włoskie, niskobudżetowe kino akcji/sci-fi. Mimo bardzo marnego wykonania, potrafi dostarczyć sporo rozrywki z antykorporacyjnym wątkiem.

***Protezę, która przy próbie trzeciego zbliżenia „zawiesza się” i na chwilę staje się nieoperatywna, wywołując śmiech dziewczyny właściciela niezbyt dobrze działającego mechanizmu. Stanowi tym samym kolejny przykład dezintegracji stosunków międzyludzkich przez działanie maszyn. Scena ta została wycięta z ostatecznej wersji filmu.



Okładka polskiego wydania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz