poniedziałek, 24 stycznia 2011

Tropico de sangre - 2010

Po uświadomieniu sobie, iż liczba filmów pochodzących z 2010 roku, a obejrzanych przeze mnie zamyka się w ilości sześciu produkcji, postanowiłem nadrobić zaległości ubiegłoroczne, jak i z roku 2009.

Tytuł oryginalny: Tropico de sangreTytuł anglojęzyczny: Rains of Injustice
Tytuł polski: brak (tłum. z hiszpańskiego: Zwrotnik krwi)

Reżyseria: Juan Delancer
Kraj: Republika Dominikany, USA
Rok: 2010
W rolach głównych: Michelle Rodriguez, Cesar Evora, Juan Fernandez

Tropico de sangre jest filmem biograficznym opartym na życiu Minervy Mirabal, która stawiła czoła dyktaturze rządów Trujillo w Republice Dominikany. Jest ona symbolem zarówno nieugiętej walki z opresją systemu, jak i twardej postawy kobiecej w ogóle, niepozbawioną delikatniejszej strony. Minerva jest więc postacią zdecydowanie interesującą i z pewnością warto poświęcić jej udaną produkcję, która by spopularyzowała lub zmitologizowała jej postać, lub przynajmniej pełniła funkcje hołdu. Dodatkowo na pozytywny efekt finalny powinno wpłynąć okoliczność, w jakich żyła. Czasy dyktatury, strach na ulicach, przemoc, tortury w więzieniach, zabójstwa na tle politycznym etc. są w ówczesnym świecie codziennością, doskonale powinno to więc wspomóc nastrój obrazu.

Niestety, twórcom Tropico de sangre zabrakło niemal wszelkich umiejętności potrzebnych do prezentacji takiego tematu. Nie chcę tym samym stwierdzić, że film jest całkowicie nieudany, jednakże walory, jakie są go charakteryzują są nadzwyczaj skromne. Początkowo zdaje się, że wszystko jest na swoim miejscu, paradokumentalne wprowadzenie, zaprezentowanie młodej Minervy, która jeszcze jest naiwną dziewczyną, strajk i zamieszki na ulicach, przybycie policji. W tym momencie jednak pojawia się zgrzyt, aktorzy grają niezwykle nienaturalnie, zdjęcia i montaż sugerują raczej telenowelę, aniżeli poważny dramat biograficzny. Twórcy na siłę próbują zszokować widza kolejnymi brutalnymi postaciami i wydarzeniami, lecz nijak nie potrafią ich zaprezentować, aby przejęły widza ich okrucieństwem. Kolejni agresywni poplecznicy dyktatora są wrzucani chaotycznie. Poprzedza ich introdukcje jedynie informacja o ich braku litości i zapędach do stosowania przemocy. Stają się oni jednak tylko papierowymi postaciami, które pojawiają się znikąd i w nicości giną, często bez wyraźnego związku z główną osią fabularną. Zdecydowanie scenariusz jest nieprzemyślany pod kątem relacji przyczynowo-skutkowych. Można bowiem zrozumieć, że twórcy chcieli pokazać jak najwięcej, lecz dobrze byłoby gdyby wszystko wypływało z wydarzeń, które oglądamy, a nie zostało umieszczone na zasadzie losowego unaoczniania kolejnych zbrodni systemu. Jedyna wartość, jaka płynie ze scenariusza to możliwość poznania pewnych faktów historycznych dotyczących Dominikany.

Również przemoc na ekranie, czy choć duszny nastrój czasów inwigilacji i okrucieństwa są niemal nieobecne. Twórcom brakuje zarówno odwagi, jak i chęci do eksperymentowania tak z zawartością wizualną produkcji, jak i fabularną.

Słowa krytyki należą się, z pośród aktorów, najbardziej Juanowi Fernandezowi, który w swej roli dyktatora jest zatrważająco wręcz nieprzekonywujący. Nie ma w jego postaci ani krzty siły, trudno uwierzyć, że taka nijaka osoba może budzić jakiekolwiek przerażenie. Zaskakująco dobrze wypadł natomiast Cesar Evora w roli osoby, która bezpośrednio zakończy krwawe rządy Trujillo. Jego kreacja jest, co prawda raczej rzemiosłem, lecz weteran telenowel wyróżnia się na tle niewyraźnej masy innych aktorów. Główną rolę zaś powierzono, nie bez pewnych kontrowersji w Dominikanie, Michelle Rodriguez (również producentce filmu), która może znów pokazać, co czyni zdecydowanie za rzadko, że potrafi coś więcej aniżeli tylko robienie złych min i bieganie ze spluwą. Choć i tutaj broń w jej ręku się (oczywiście?) pojawi. Jak można się domyślać, to właśnie na Rodriguez spoczywa główny ciężar filmu, musi ona wyraźnie pokazać metamorfozę z przepełnionej ideałami dziewczyny, potem rzetelnej studentki w zakochaną kobietę i twardą przeciwniczkę Trujillo (która ściąga na siebie gniew odmawiając uprawniania z nim seksu), biorącą bezpośredni udział w działalności podziemnej organizacji próbującej go zdyskredytować. O ile Michelle ze swego obowiązku wywiązuje dobrze, szczególnie w sytuacjach wymagających pokazania frustracji i gniewu, będąc jednym z nielicznym plusów filmu, o tyle sposób, w jaki potraktowano Mirabal jest dość telenowelowy. Przez większość czasu jej poświęconemu obserwujemy jej życie prywatne, rodzinę, miłość, jedynie pojawiające się od czasu do czasu problemy na studiach, niemożność wykonywania zawodu i spotkanie z Trujillo, z którego nic nie wynika są dowodem, że gdzieś tam w tle istnieje straszna dyktatura. Tylko, że jest ona nazbyt daleko, nawet nie tyle od bohaterów, co można zrozumieć, jeśli film próbuje zachować rzetelność względem historii, to od widza. Umieszczane, co jakiś czas sceny różnych oblicz terroru są, jak wspominałem, przez większą część filmu, jedynym, co przypomina nam o rządach tyrana, a zarówno on, jak i owe sceny są bardzo źle wykonane. Często problemy, jakie napotyka bohaterka nie wyglądają na zbyt odmienne od zwykłych problemów codziennego życia, niespowodowanych totalitarnym rządem. Zresztą sama jej walka ogranicza się w filmie do kilku sekretnych spotkań i jednorazowego rozrzucenia ulotek. Babranie się w jej życiu miłosnym zajmuje zbyt dużo czasu względem okresu, w którym walczy z tyranią, a który wg zapowiedzi jest głównym tematem obrazu.

Dzieje się tak niemal aż do finalnych scen, gdzie wreszcie jesteśmy w stanie poczuć grozę z jaką musi zetknąć się Minera. Są to sceny jej śmierci, kiedy ginie w nienazwanej łące, pobita na śmierć przez ludzi Trujillo. Jest to jedyna scena, która ma w sobie dość silny ładunek emocjonalny, powodując, że widz w końcu może szanować Minerwę, która poświęciła, choć nie do końca świadomie, swoje życie w walce za słuszną sprawę. Wzbudza ona pewną dozę smutku i nastroju ostatecznego bezsensu jej zmagań, gdyż z filmu w żaden sposób nie wynika, aby jej osoba odegrała jakąkolwiek rolę w upadku Trujillo. Nie wiem czy tak było naprawdę, lecz jeśli tak, to musiało być więcej osób w Dominikanie, którzy nie poddawali się dyktaturze i przez to zginęli. Produkcja nie tłumaczy w żaden sposób, na czym polega wyjątkowość Minerwy. Następujące po jej śmierci sceny, w których obserwujemy koniec życia Trujillo, gwałtownie następujący z ręki swojego podwładnego, któremu niegdyś zabił brata, spełniają funkcję katharsis, pokazując, że dyktatura musi upaść, a wolność nadejść.

Ostatecznie powstał więc film mocno rozczarowujący, w którym wszechobecna groza totalitarnej dyktatury ogranicza się do tortur porażaczem prądu, kilku zabójstw pod koniec filmu, kilku uderzeń więźniów, pobicia taksówkarza przez śmiesznie wyglądających szpicli wyjętych z niskobudżetowego kryminału oraz kilku agresywniejszych działań policji. Mało duszny nastrój, zbytnie oderwanie wielu scen z życia Minervy od dyktatury, chaotyczne umieszczanie kolejnych postaci i wydarzeń zostają jedynie w małym stopniu odkupione przyzwoitym finałem oraz grą Michelle Rodriguez, a także, w mniejszym stopniu, Casara Evory. Zamiast intensywnego strachu o przyszłość bohaterów, widz z pewnym znużeniem ogląda kolejne sceny, które nie są w stanie wzbudzić w nim niemal żadnych emocji.

Słowem zakończenia wyrażam nadzieję, że w przyszłości powstanie produkcja, która streści czasy młodości Minervy w krótszym czasie i przekaże otaczającą ją rzeczywistość pełną strachu i przemocy w sposób niepokojący i przejmujący.

Poniżej znajduje się, o wiele lepszy niż sam film, zwiastun:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz