Na początek kolekcja plakatów:



Kaili Blues
reż. Gan Bi
Chiny
2015
Czasu coraz mniej, filmów
coraz więcej. Z tego też powodu postanowiłem kilku kolejnym filmom
przyjrzeć się w nieco krótszej formie niż zwykle. Pierwszym z
nich jest Kaili Blues Gana Bi
z 2015 roku, czyli kolejna na Odysei Filmowej świeższa produkcja z
Chin (ale za to 2 następne będą już z Tajlandii).
Kaili Blues zyskał niemal same przychylne opinie krytyków, niezależnie od miejsca wyświetlania, choć znalazło się
też kilku zarzucających mu nużącą fabułę, brak treści,
pretensjonalność czy niezbyt udane naśladownictwo stylu lepszych
od siebie twórców. Inni – i w zdecydowanej większości –
chwalili Kaili Blues za oniryczny nastrój, piękne zdjęcia i
intrygującą narrację. Jakakolwiek byłaby jednak ocena produkcji
to na pewno w jednym zgadzają się zarówno chwalący, jak i
krytykujący debiut Bi: w wyrażaniu podziwu dla 41 minutowej sceny,
nakręconej master shotem i umieszczonej w okolicach połowy
produkcji. Do ogólnej admiracji tejże sceny dołączam się również
i ja, co oznacza, że dla niej samej warto Kaili Blues
obejrzeć.
Ale
nie jest to jedyny powód. Choć w dzisiejszych czasach trudno o
oryginalność, to na tle większości realizowanych produkcji, Bi
wyróżnia się tym, że nie trzyma się żadnych konkretnych reguł
prowadzenia narracji. Napisy początkowe wyświetlane są w
telewizorze, będącym częścią diegezy, plansza z tytułem filmu
pojawia się dopiero po kilkunastu minutach, a nawiązująca do
Hou-hsiao Hsiena, Wonga Kar Waia i Apichatponga Weerasethakula styl i
fabuła tworzą senny nastrój pozbawiony wyraźnej chronologii.
Akcja
filmu rozgrywa się w prowincji Guizhou, w tytułowej wiosce Kaili.
Bi przedstawia ją poprzez liczne i wolne najazdy kamery na piękne
krajobrazy i rozpadające się domostwa. Protagonistą jest Chen –
lekarz. Jego brat samotnie wychowuje syna Wei-wei, niestety – nie
będąc dobrym rodzicem odsyła go z wioski. Chen postanawia znaleźć
chłopaka i uratować go przed jakimkolwiek złym losem, który –
wydaje mu się – na niego czeka. To nie fabuła jest tu jednak
najistotniejsza, a już na pewno nie są najistotniejsze ograniczone
do niezbędnego minimum dialogi. Bi woli skupić się na tłach,
ścianach, zegarach narysowanych na wagonie przejeżdżającego
pociągu, stanie budynków etc. zajmując nimi tym samym również
widza. Ważniejsza jest dla niego emocjonalna niż fabularna strona
filmu, a emocje, które tu dominują tu delikatny smutek, nostalgia i
tęsknota z odrobiną nadziei.
Trudno
jest przez to jednoznacznie zinterpretować wydarzenia na ekranie. W
filmie pojawiają się przynajmniej 3 dość wyraźne sugestie,
wskazujące, że być może nie mamy tu do czynienia z prawdziwymi
wydarzeniami. Czy jednak rozgrywają się one w wyobraźni Chena, czy
po prostu zaburzona została w jakiś surrealny sposób narracja? A
może mamy do czynienia z pośmiertną wizją umierającego umysłu?
Jedno jest pewne: Kaili Blues opowiada o ludziach w pułapce
czasu. Ciągłe ewokowanie obecności zegarów – prawdziwych lub
namalowanych – w połączeniu z dość częstymi ujęciami, w
których kamera obraca się o 360 stopni, sprawia, że upływ czasu
staje jednym z niewielu stałych w świecie przedstawionym. Chen i
napotykane przez niego osoby próbują uciec nie tylko przed czasem,
ale też z geograficznych okowów. Małe miasteczka są dla
większości z nich nużącym więzieniem, podkreślanym przez
rozpadające się domki i pojazdy, choć znajdujące się
równocześnie na krawędzi świata wkraczającego w nowoczesność
(lub przynajmniej pozbawionego jeszcze znamion rozkładu), na który
wskazują budowlane prace, przedstawione podczas wspomnianego
wcześniej master shotu.
Wskazują
one również na wypieranie tradycji przez nowoczesność. Budynki
budowane są w Dangmai – mieście, przez które podróżuje Chen –
i które jest siedzibą mniejszości Miao. Bi – twórca filmu –
pochodzi z Miao, stąd też elementy ich kultury, jak architektura
czy muzyka, przewijają się przez film, lecz nowe budynki i popowa
muzyka zastępują ich obecność niemal w pełni.
Sam
Bi swój film rozpoczyna sugerującym z czym za moment widz będzie
miał do czynienia cytatem z Diamentowej Sutry o tym, że ani
przeszły, ani teraźniejszy, ani przyszły umysły nie mogą zostać
osiągnięte. Każe Chenowi zapadać w sen, w którym słyszy
surrealne wiersze autorstwa reżysera oraz wiadomości o dziwnych
wydarzeniach. Ten „wstępny” surrealizm/oniryzm jest doskonałym
wprowadzeniem do wspominanej 41 minutowej sekwencji. To w niej Bi
dokonuje „obejścia” problemu czasu, pozwalając swojemu
bohaterowi przez te 41 minut żyć w przeszłości, teraźniejszości
i przyszłości równocześnie. Bi powiedział, że Kaili Blues
to opowieść o „detektywie, który gubi się w czasie i pamięci”.
Można jednak stwierdzić, że udaje mu się na chwilę odnaleźć
lub przynajmniej zbliżyć do tego, co nieosiągalne.
Kilka
dodatkowych informacji:
-
oryginalnie film miał nosić tytuł „Księga niepokoju”, lecz
cenzura uznała tytuł za zbyt pesymistyczny.
-
drugi film reżysera ma być historią detektywistyczną, ponownie
osadzoną na terenach wiejskich. Jeśli uda mu się zachować
oniryczną jakość debiutanckiej produkcji, wtedy z pewnością
rezultat będzie nader ciekawym przeżyciem.
-
doskonałe zdjęcia w filmie są autorstwa debiutanta: Wanga
Tianxinga.
-
większość aktorów to znajomi reżysera, co pozwoliło mu
zaoszczędzić na budżecie. Ten i tak się skończył, gdy pozostało
jeszcze ok. 30% filmu do nakręcenia, co zmusiło Bi do zmniejszenia
ekipy filmowej. Biorąc pod uwagi restrykcje, jakimi stawił czoła
debiutant tym większe wrażenie robi ta „realistyczna historia,
opowiedziana w nierealistyczny sposób”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz