sobota, 23 czerwca 2012

The Brain Machine, reż. Joy N. Houck Jr., USA, 1977


The Brain Machine
reż. Joy N. Houck Jr.
USA, 1977

Kino w stylistyce niezbyt mocnego science-fiction zmieszane z teorią spiskową i jasno wyrażonym brakiem zaufania do osób u władzy, którzy wykorzystują w sposób bezprawny i pozbawiony moralności zwykłych obywateli, jest kinem, po jakie sięgnąć można z niemałą przyjemnością. Szczególnie jeśli ma przyjąć cechy thrillera mogącego kojarzyć się z udanymi produkcjami w tym gatunku, jakie pojawiały się w latach 70. ubiegłego wieku. Niestety, nie zawsze przyjemność utrzymuje się w trakcie oglądania danej produkcji. Z pewnością „The Brain Machine” nie należy do filmów, które zachwycają swoim wykonaniem.

Najbardziej razi fabularna niekonsekwencja. Zaczynamy od senatora i ważnej rządowej organizacji naukowej, która tworzy tytułową maszynę w celu inwigilowania myśli ludzi. Teoretycznie pomysł ten rodzi się ze szlachetnych pobudek: ograniczenie przestępczości, szpiegostwa etc., lecz wyraźne elementy paranoi oraz braku moralności w eksploatacji innych skutecznie usuwają w widzu wszelkie wątpliwości, co do charakteru podłych polityka i członków organizacji. Historia rozwija się, gdy jeden z naukowców, pracujący nad tytułową maszyną, dowiaduje się o planowanym jej wykorzystaniu, po czym ucieka z ważnymi informacjami. Na pewien czas obraz zmienia się w oglądanie pościgu za biedakiem. Gdy już zaczynamy mu kibicować, przeskakujemy na innych naukowców, którzy nie wiedzą, że ich badania są, tak naprawdę, testem maszyny. A ta okazuje się dość niebezpieczna. Przekona się o tym piątka bohaterów, którzy stają się, w pewnym momencie, postaciami centralnymi produkcji.

Z powodu zmuszania widza by, co pewien czas, skupiał się na coraz to innych postaciach, jako głównych, „The Brain Machine” popełnia kardynalny grzech nużenia brakiem zaangażowania oglądających w rozgrywającą się akcję. Nie pomaga w tym nieskładna reżyseria, średnia, choć dobra, w porównaniu z innymi niskobudżetowymi produkcjami, gra aktorska, błędy na planie (mikrofony są aż nadto widoczne w dwóch scenach) oraz, wspomniany już, niski budżet. Również sceny włączania maszyny, które, co kilka minut w drugiej połowie filmu poprzedza monotonne odliczanie, usypia zamiast pobudzać. Z tego wszystkiego sam temat rządowej eksploatacji można uznać za satysfakcjonujący na swój, b-klasowy, sposób.

Udane jest także zakończenie, które zgrabnie finalizuje wszystkie wątki i pozostawia nas z niespełnionymi nadziejami. Ostateczne wrażenie beznadziejności byłoby jednak o wiele większe, gdybyśmy wcześniej przejmowali się losem bohaterów. Na tym jednak nie kończą się ambicje twórców. Produkcja stara się, niestety nazbyt lakonicznie by traktować to inaczej niż przerostem formy nad treścią, podjąć kilka innych tematów. Trauma wojenna, eksperymenty na żołnierzach, społeczne wykluczenie, rodząca się miłość, brak emocji u maszyn, próba zastąpienia człowieka mechanizmem, chęć bycia ponad Bogiem, seksualne uzależnienie duchownego – wszystko to na krótkie chwile pojawia się w produkcji. Mimo ekstremalnego poszatkowania fabularnego, jakie wrzucenie tylu ważnych tematów powoduje, to wynika z nich jeden pozytyw. Nadają one głębi postaciom, dzięki którym są one choć odrobinę mniej bezimiennymi, papierowymi bohaterami bez przeszłości i przyszłości. Prób poszerzenia charakteru tychże jest jeszcze więcej, lecz tylko retrospekcje z przeszłości potrafią udanie wykonać swoje zadanie.

Słowem podsumowania, „The Brain Machine” oferuje zbyt mało by film komukolwiek polecić. Z drugiej strony, zainteresowani tego typu niskobudżetowym kinem, będą, oczywiście, wiedzieć, że jest to produkcja przeznaczona dla nich, inni jednak powinni ją omijać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz