The Brain Machine
reż. Joy N. Houck Jr.
USA, 1977
Kino w stylistyce niezbyt
mocnego science-fiction zmieszane z teorią spiskową i jasno
wyrażonym brakiem zaufania do osób u władzy, którzy wykorzystują
w sposób bezprawny i pozbawiony moralności zwykłych obywateli,
jest kinem, po jakie sięgnąć można z niemałą przyjemnością.
Szczególnie jeśli ma przyjąć cechy thrillera mogącego kojarzyć
się z udanymi produkcjami w tym gatunku, jakie pojawiały się w
latach 70. ubiegłego wieku. Niestety, nie zawsze przyjemność
utrzymuje się w trakcie oglądania danej produkcji. Z pewnością
„The Brain Machine” nie należy do filmów, które zachwycają
swoim wykonaniem.
Najbardziej razi
fabularna niekonsekwencja. Zaczynamy od senatora i ważnej rządowej
organizacji naukowej, która tworzy tytułową maszynę w celu
inwigilowania myśli ludzi. Teoretycznie pomysł ten rodzi się ze
szlachetnych pobudek: ograniczenie przestępczości, szpiegostwa
etc., lecz wyraźne elementy paranoi oraz braku moralności w
eksploatacji innych skutecznie usuwają w widzu wszelkie wątpliwości,
co do charakteru podłych polityka i członków organizacji. Historia
rozwija się, gdy jeden z naukowców, pracujący nad tytułową
maszyną, dowiaduje się o planowanym jej wykorzystaniu, po czym
ucieka z ważnymi informacjami. Na pewien czas obraz zmienia się w
oglądanie pościgu za biedakiem. Gdy już zaczynamy mu kibicować,
przeskakujemy na innych naukowców, którzy nie wiedzą, że ich
badania są, tak naprawdę, testem maszyny. A ta okazuje się dość
niebezpieczna. Przekona się o tym piątka bohaterów, którzy stają
się, w pewnym momencie, postaciami centralnymi produkcji.
Z powodu zmuszania widza
by, co pewien czas, skupiał się na coraz to innych postaciach, jako
głównych, „The Brain Machine” popełnia kardynalny grzech
nużenia brakiem zaangażowania oglądających w rozgrywającą się
akcję. Nie pomaga w tym nieskładna reżyseria, średnia, choć
dobra, w porównaniu z innymi niskobudżetowymi produkcjami, gra
aktorska, błędy na planie (mikrofony są aż nadto widoczne w dwóch
scenach) oraz, wspomniany już, niski budżet. Również sceny
włączania maszyny, które, co kilka minut w drugiej połowie filmu
poprzedza monotonne odliczanie, usypia zamiast pobudzać. Z tego
wszystkiego sam temat rządowej eksploatacji można uznać za
satysfakcjonujący na swój, b-klasowy, sposób.
Udane jest także
zakończenie, które zgrabnie finalizuje wszystkie wątki i
pozostawia nas z niespełnionymi nadziejami. Ostateczne wrażenie
beznadziejności byłoby jednak o wiele większe, gdybyśmy wcześniej
przejmowali się losem bohaterów. Na tym jednak nie kończą się
ambicje twórców. Produkcja stara się, niestety nazbyt lakonicznie
by traktować to inaczej niż przerostem formy nad treścią, podjąć
kilka innych tematów. Trauma wojenna, eksperymenty na żołnierzach,
społeczne wykluczenie, rodząca się miłość, brak emocji u
maszyn, próba zastąpienia człowieka mechanizmem, chęć bycia
ponad Bogiem, seksualne uzależnienie duchownego – wszystko to na
krótkie chwile pojawia się w produkcji. Mimo ekstremalnego
poszatkowania fabularnego, jakie wrzucenie tylu ważnych tematów
powoduje, to wynika z nich jeden pozytyw. Nadają one głębi
postaciom, dzięki którym są one choć odrobinę mniej
bezimiennymi, papierowymi bohaterami bez przeszłości i przyszłości.
Prób poszerzenia charakteru tychże jest jeszcze więcej, lecz tylko
retrospekcje z przeszłości potrafią udanie wykonać swoje zadanie.
Słowem podsumowania,
„The Brain Machine” oferuje zbyt mało by film komukolwiek
polecić. Z drugiej strony, zainteresowani tego typu niskobudżetowym
kinem, będą, oczywiście, wiedzieć, że jest to produkcja
przeznaczona dla nich, inni jednak powinni ją omijać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz