piątek, 24 lutego 2012

Kozure Ōkami: Kowokashi udekashi tsukamatsuru, reż. Kenji Misumi Japonia, 1972

(przeprowadzki ciąg dalszy)



Tytuł oryginalny: 
子連れ狼 子を貸し腕貸しつかまつる 
Kozure Ōkami: Kowokashi udekashi tsukamatsuru 

Tytuły anglojęzyczne: 
Lone Wolf and Cub: Sword of Vengeance 
Lone Wolf and Cub: Child and Expertise for Rent 
Sword of Vengeance I 

Tytułów polskich brak. 

Reżyseria: Kenji Misumi 
Aktor: Tomisaburo Wakayama 
Rok produkcji: 1972 
Studio: Toho
Czas trwania: 83 min. 

Między wodą a ogniem jest ścieżka światła, którą on kroczy. Samotny Wilk ze swym szczenięciem. Jego życie prowadzi przez piekielne otchłanie, a jego śladami są trupy i krew. Ogami Itto – kiedyś poważany, dzisiaj ścigany. Ci, którzy chcą go zniszczyć muszą jednak liczyć się ze śmiercią z ręki potężnego wojownika. 

Kenji Misumi, reżyser takich kultowych filmów jak „Opowieść o Zatoichim” (i innych o ślepym szermierzu) czy „Hanzo brzytwa” tym razem zabiera nas w mroczną podróż wraz z małomównym roninem, którego miecz nieraz pokryje się plamami krwi w trakcie jego wędrówki. a jego dziecko nieraz będzie ogladać pozbawione kończyn ciała. Co ciekawe, bohater podróżujący z małym dzieckiem nie jest dla Misumiego do końca nowym pomysłem fabularnym, gdyż wcześniej dwa razy w podobnej sytuacji stawiał Zatoichiego, jednak filmy te nie należały do najlepszych spośród cyklu o nie cięszącym się społecznym poważaniem szermierza. 

Tymczasem nieprzejednany Ogami Itto, w przeciwieństwie do swego niewidomego kolegi, niegdyś był bardzo poważanym kaishakunin (sekundant podczas rytuału seppuku), a jego ród był wielce szanowany. Niestety, pewnego dnia spisek Ura-yagyu doprowadził jego rodzinę do śmierci, nazwisko jego rodu wykreślono z dokumentów, a on sam miał popełnić seppuku. Itto oddala się więc na demoniczną ścieżkę piekieł wraz ze swym synkiem i pchając przed sobą wózek oferuje swój miecz oraz dziecko do wynajęcia. Nie jest jednak zwykłym zabójcą, za jego umiejętności trzeba słono zapłacić, a jego duszą wciąż kieruje pragnienie zemsty na Ura-yagyu.

Film opiera się na równie kultowej, co seria filmowa mandze autorstwa Kazuo Koike i Goseki Kojimy, której kilka tomów wydało również w Polsce wydawnictwo Mandragora. Film łączy ze sobą głównie trzy części z mangi i dodaje kilka innych motywów. Znajduje się tu więc zarysowanie historiii Itto, który przestaje w wyniku zdrady pełnić rolę kaishakunina oraz przedstawiona jest jego misja. Tą jest pokonanie bandy przestępców, okupującej wieś przy gorących źródłach i szykującej się do własnego zadania, przed wykonaniem którego musi zdążyć Ogami. Aparycja komiskowego Itto zawsze bardziej kojarzyła mi się z Toshiro Mifune, ale jak się okazuje Tomisaburo Wakayama, brat Shintaro Katsu, wcielił się w tę rolę znakomicie. 

To, co najbardziej odróżnia „Kozure Okami” od większość innych filmów samurajskich to niewątpliwie jego nastrój. Całkiem odmienny niż w produkcjach takich tuzów jak Kurosawa czy Kobayashi, inny też od Inagakiego czy Okamoto. Ciemne zdjęcia, nieco senne prowadzenie akcji oraz wkomponowane w to oniryczne niemal sceny sumują się w produkcję, posiadającą odrealniony klimat, nasuwający wspomnienia z innej produkcji z Wakayamą w roli głównej, pod tytułem „Oshi Samurai”. Podczas oglądania przyszło mi na myśl, że film mógłby równie udanie, a może nawet i lepiej, wyreżyserować sam Shintaro „Zatoichi” Katsu (Katsu Production odpowiada za produkcję „Kozure Okami”), którego filmy o ślepym masażyście również cechowały się sporą dozą mrocznego nastroju i były najbardziej oniryczne z całej serii o Zatoichim (mowa tu o częściach „Zatoichi in desperation” oraz „Zatoichi: Darkness is his ally”, czyli 24. i 26. części serii). Do tego dochodzi nowoczesna (jak na ówczesne standardy) muzyka, kojarząca się odrobinę ze spaghetti westernami, kontrastująca, lecz zarazem wzmacniająca nastrój opowieści. 

Oczywiście w przypadku tego typu kina samurajskiego najbardziej oczekujemy interesujących pojedynków szermierczych, bo na moralno-filozoficzne dysputy, jak w „Harakiri” nie ma co liczyć. O sceny walk możemy być spokojni wiedząc, że Tomisaburo Wakayama, wcielający się tutaj w swoją najsłynniejszą kreację, był mistrzem iaido i kendo, więc umiejętności szermiercze w jego wykonaniu również i tu, jak zawsze, zapadają w pamięć. Tym bardziej, iż pojedynki są ciekawie rozplanowane, bohaterowie używają różnych broni, a i sam Samotny Wilk ma parę asów w zanadrzu. Są to też pojedynki, w których kończyny nierzadko tracą kontakt ze swymi właścicielami, a krew tryska na niemałe odległości. 

Wszystko to wypada bardzo ładnie, ale Misumi niestety nie stworzył dzieła bez wad. Historia podczas pierwszej połowy rozwija troszkę za wolno, a pierwsze walki są sfilmowane tak, że nie zawsze dobrze widać, co robi bohater. Jeśli chodzi o rozwijanie się fabuły, jest to wada głównie dla tych, którzy już wcześniej zaznajomili się z historią obrazkową, bowiem jest ona wtedy w większości znana i czeka się tylko aż miną wolniejsze sceny. Dzieje się tak, gdyż spowolnienia oglądane po raz kolejny nużą, miast utrzymać napięcia. Dodatkowo cała historia mogłaby, a nawet powinna być, zdecydowanie bardziej rozbudowana. Fragment przeszłości i jedna, bardzo prosta misja to troszkę za mało i sprawia to wrażenie, że nie ogląda się pełnego filmu, tylko wstęp do dalszej historii. Nie jest to w gruncie rzeczy przekonanie błędne, gdyż jeszcze w tym samym roku pojawią się 3 kolejne filmy opatrzone tytułem „Kozure Okami”, a razem otrzymamy 6 filmów z Wakayamą w roli Samotnego Wilka, z czego ostatni pojawi się w 1974 roku. Mimo wszystko opowieść z pierwszej części zabierze nas na wystarczająco interesującą wycieczkę aby skończyć ją bez uczucia zawodu. 

Pierwsza więc część opowieści o Samotnym Wilku oferuje nam ciekawe pojedynki, odrobinę odrealniony klimat, troszkę brutalności i bardzo twardego bohatera. Gdyby tylko rozbudować fabułę i czasem przyspieszyć jej tempo wyszedłby naprawdę doskonały film. Tymczasem otrzymujemy produkcję udaną, ale jeszcze niepełną. Polecam jednak film wszystkim miłośnikom używania katany, gdyż jest to niewątpliwie klasyka tego typu kina, choć nie stojąca na tym samym biegunie, co takie produkcje, jak „Samurai Rebellion” czy „Harakiri”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz