niedziela, 18 marca 2012

Summer Soldiers, Hiroshi Teshigahara, Japonia, 1972.


Summer Soldiers
Żołnierze na lato
reż. Hiroshi Teshigahara
Japonia, 1972

Hiroshi Teshigahara jest najbardziej znany z powodu swej współpracy z cenionym pisarzem Kobo Abe. Hiroshi wyreżyserował trzy filmy na podstawie scenariuszy Abe, słynną „Kobietę z wydm”, „Twarz innego” oraz swój debiutancki obraz, a także pierwszy film wyprodukowany przez Art Theatre Guild i słynny wkład w rozwój nuberu bagu, japońskiej nowej fali, „Pułapkę”. Oczywiście, japoński twórca stanął za kamerą także innych produkcji, jedną z nich jest obraz „Summer Soldiers”.

Film nakręcony został w stylu mieszającym pseudokument z klasyczną fabuła i opowiada historię dezertera armii amerykańskiej. Śledzimy przez to jego tułaczkę po Japonii, w której nijak nie może się odnaleźć. Historia przeplatana jest życiem innych, podobnych mu żołnierzami, którzy cierpią z powodu takich samych problemów.

Wizualnie i aktorsko nie jesteśmy uraczeni niczym wyjątkowym. Ujęcia zwykle są proste, minimalistyczne i starają się być całkiem naturalne oraz realistyczne. To, co jednak najbardziej zaskakuje w obrazie, to sami amerykańscy żołnierze. Teshigahara tworzy w tym względzie film dość paradoksalny. Z jednej bowiem strony stara się pokazywać swoich bohaterów jako niewinne ofiary systemu wojskowego, z którym nie można wygrać oraz z góry przegranych wojowników o odnalezienie się w obcym kraju. Z drugiej jednak strony są oni, przepraszam za wyrażenie, kompletnymi idiotami. Na dodatek prymitywnymi.

Nasz bohater na początku codziennie rozmawia ze swą japońską partnerką, później mieszka w różnych japońskich domach, przebywa codziennie z Japończykami, czy to w mieszkaniu, czy w japońskich barach, a nawet pracuje z nimi i uczy się języka japońskiego. Po tym wszystkim jest on w stanie powiedzieć jedynie „yada”, „watakushi wa” i „arigatou”. Może umknęło mi jedno słowo. Podczas lekcji języka zaś pierwszym pytaniem jest, jak powiedzieć „jesteś piękna”. Mentalne ograniczenie jest więc podwójne. Nie dość, że brak im podstawowych zdolności lingwistycznych, a także nie potrafią nauczyć się najprostszych manier, panujących w Kraju Kwitnącej Wiśni, to na dodatek jedyne o czym myślą to seks. Każda więc sekwencja losów bohatera lub innych żołnierzy, niezależnie przez co prowadzi, kończy się na przejmującej potrzebie seksualnej, która wpędza ich w dalsze kłopoty.

Bohater zostaje wyrzucony z jednego domu, bo podgląda kąpiącą się córkę gospodarza, z drugiego, gdy uprawia seks ze kobietą, mimo sprzeciwu gospodarza. Do trzeciego już nie dociera, lecz po drodze ma jeszcze nieudany kontakt z prostytutką. Inny żołnierz posuwa się dalej. Próbuje poderwać dziewczynę, wymusza pożyczenie pieniędzy na randkę od swych gospodarzy, po czym, gdy dziewczyna znika, wraca agresywny i próbuje wykorzystać seksualnie żonę gospodarza. Wszystkie problemy związane z niemożnością aklimatyzacji się w obcym kraju sprowadzają się do tego, że nie bohaterowie nie mogą zaliczyć w Japonii*.

Zdaję sobie sprawę, iż potrzeby seksualne są w życiu człowieka ważne. U jednych bardziej, a u innych mniej. Biorąc to pod uwagę, należy stwierdzić jednak, iż brak podstawowego opanowania i wąski horyzont umysłowy bohaterów jest zatrważający. Z drugiej strony, w czasach, gdy sam udzielałem korepetycji z języka japońskiego, to również podstawowym pytaniem wielu uczniów było, jak powiedzieć, „jesteś piękna” i podobne stwierdzenia. Wygląda więc na to, że pesymistyczna wizja żołnierzy nie jest prawdopodobnie, aż tak odległa od rzeczywistości, co tylko może wzbudzać żal nad ludzką kondycją.

Pod pewnymi jednak względami zachowanie tego typu jest także wynikiem ich przebywania w wojsku, gdzie umiejętności porozumiewania się, elokwencja czy wiedza na wiele pozawojskowych tematów nie są uczone. Wręcz przeciwnie, człowiek może wiele z nich tam stracić. A Hiroshi nie tworzy przecież peanu na cześć militaryzmu.

Ponadto główny bohater jest nijaki. Kiedy mówi, to zwykle mamrocze coś pod nosem, cały czas przestraszony, z niepewnym głosem, nad wyraz sztuczny. W trakcie filmu jednak coraz bardziej się rozwija i jego charyzma rośnie. Jego strach jest, oczywiście, zrozumiały i naturalny, lecz przedstawienie tegoż i brak emocji na twarzy aktora są zdecydowanie wadą produkcji.

Hiroshi nie oszczędza także swych rodaków i kilka negatywnych uwag kieruje również w stronę japońskiego społeczeństwa, a najbardziej w stronę organizacji, złożonych zwykle z młodych Japończyków, które wyłapują dezerterów by pomóc im w znalezieniu mieszkań i zatrudnienia. W zamian za to, Amerykanie mają z kolei pomóc im w walce z militarnym ustrojem. Ich naiwna wiara w żołnierzy, pomaganie dezerterom, bez zainteresowania się innymi ludźmi, zostawianie ich na pastwę nieprzyjaznego otoczenia (a Japończycy są [tutat] nieprzyjaźni wobec obcokrajowców) sprawia, że ich działalność jest z góry skazana na porażkę. Tylko jedna osoba wyraża swoje wątpliwości, lecz zostaje zagłuszona przez ślepo wierzących w ideę młodych, którzy skupiają się na fragmencie walki, miast jej całości, w ogóle nie znając podstaw ludzkich potrzeb i zachowań.

Mimo faktu, iż obraz jest niewątpliwie wyrazicielem i komentarzem określonych czasów, to wiele z jego fabularnych elementów jest wciąż aktualnych. Niemożność przystosowania się do obcej kultury, szczególnie jeśli jest się osobą mało inteligentną i dość prymitywną, negatywny wpływ systemów militarnych, młodzieńcza naiwność, przegrywająca z twardą rzeczywistością – wszystko to tworzy pesymistyczny i niezmienny krajobraz otaczający ludzi na całym świecie. Jest w filmie tylko jedna osoba, która wciąż kontynuuje walkę, której biegnąca postać zamyka produkcję Teshigahary. Jest to jeden z żołnierzy, który trenuje i utrzymuje się w wysokiej formie. Po to by móc w przyszłości dotrzeć tam, gdzie chce się znaleźć. Nic innego go nie interesuje.

* Użyłem takiego sformułowania, gdyż właśnie przypomniał mi się utwór „Pussy” zespołu Rammstein. I nie, nie lubię tego utworu. Za to kilka innych tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz