czwartek, 29 marca 2012

Shura, reż. Toshio Matsumoto, Japonia, 1971.

Shura
Demony


reż. Toshio Matsumoto
Japonia, 1971


Toshio Matsumoto jest jednym z najbardziej nieszablonowych twórców japońskich. Był on również jednym z reżyserów kojarzonych z nuberu bagu, japońską nową falą. Należy więc spodziewać się, iż jego dzieła odstają pod względem zwyczajowych ram narracyjnych kinematografii. Jego bodaj najsłynniejszym dziełem jest „Kondukt żałobny róż” (Bara no soretsu, 1969), lecz trzeba jasno powiedzieć, iż każdy film tego autora jest co najmniej bardzo dobry i warto zapoznać się z całą jego filmografią.

Obraz „Shura” opowiada historię ronina, który zakochał się w pięknej prostytutce. Staje on tym samym na klasycznym rozdrożu, którego jedna z dróg nosi nazwę giri, a druga ninjo. Dzieje się tak, gdyż swe uczucia i zobowiązania wobec, jak mu się zdaje, bez pamięci zakochanej w nim kobiety stoją w opozycji z jego powinowactwem wobec zmarłego pana, którego, wraz z innymi roninami, ma pomścić. Protagonista posiada nawet możliwość by powrócić do szlacheckiego stanu. Wiązałoby się to jednak z odstąpieniem od miłości i powrotem na ścieżkę zemsty, z której zboczył na długo przed rozpoczęciem akcji filmowej, kończącej się rytuałem seppuku. Na starcie filmu poznajemy więc osobę rozdartą wewnętrznie, niemogącą odnaleźć spokoju.

Matsumoto jednak nie obchodzą dywagacje nad powinnościami samuraja. Mimo kilku scen odnoszących się do nich, reżyser nie snuje komentarza na temat moralności bushi czy daimyo. Zamiast tego pokazuje całkowicie ludzką opowieść o namiętności, szaleństwie, honorze. Historię o tym, że nawet z dobrego człowieka można zrobić najgorszego demona. I wystarczy na to zaledwie jeden dzień[1]. Kiedy pomyśli się o idei zmiany osoby w potwora w tak krótkim czasie, pojawiają się wątpliwości, co do realizmu i spójności historii. Wszak łatwo uprościć tę kwestię i sprawić, że trudno będzie jej uwierzyć. W rękach japońskiego reżysera temat jest jednak przedstawiony tak, iż wszelkie obawy są bezpodstawne.

Toshio umieszcza nas więc w świecie pełnym czerni i ciemnych szarości, czarno-biała taśma staje się idealnym narzędziem w jego rękach, jakby stworzonym do zaprezentowania tej właśnie historii. Już sama początkowa sekwencja koszmarnego, proroczego snu protagonisty przedstawia ten niemal czarny sposób obrazowania i nie ustępuje z niego ani na chwilę. Reżyser z niezachwianą determinacją podąża mroczną, ponurą drogą ludzkich, przy tym tragicznych, pasji za pomocą ciemnych barw, intensywnych postaci oraz niepokojących wydarzeń i niezwyczajowej narracji. We wspomnianej sekwencji snu, pojawiają się wszystkie te elementy. Na początku, na zupełnie czarnym tle widzimy postać uciekającego człowieka, za którym podążają równie czarne, jak owo tło, sylwetki ścigających. Ich zaś twarzy nigdy nie poznamy. Jedynie zarysy niewidocznych oprawców pojawiają  przed wzrokiem widza się dzięki trzymanym przez nich latarniom, rzucającym wystarczająco światła by zobaczyć kontury osób je trzymających, lecz zbyt mało by zobaczyć ich samych. Tak też jest często w samym filmie. Czarne tło, z którego co jakiś czas wyłaniają się postaci jest wszechobecne. Tworzy to nieprzerwany nastrój pesymizmu i podwyższa poziom intensywności fabuły. Przez to cały obraz nabiera znamion sennego koszmaru, co nie jest skojarzeniem pozbawionym podstaw.

Również narracja jest nietypowa. Powtarzanie tych samych czynów postaci, pokazywanych po sobie, z różnych kątów i z różnymi stopniami zbliżenia, przypomina nieco techniki stosowane w czasach kina niemego, gdy zdarzało nam się obserwować to samo wydarzenie więcej niż raz, z różnych perspektyw. Matsumoto potrafi także cofnąć akcję o sporą część do tyłu, informując nas potem poprzez zachowanie postaci, że oglądaliśmy wyobrażenie tego, co się mogło zdarzyć. W ten sposób dodatkowo zawiesza w pustce nasze oczekiwania i wzmacnia oniryczny nastrój całości oraz informuje, że pustka i mrok otaczają człowieczeństwo nie tylko w świecie filmowym.

Fabuła, idealnie pokazana za pomocą technik, o których napisałem wyżej, skupia się na roninie, który cały swój majątek przepuścił na kobiety i sake. Jest on ślepo zakochany i wierzy, że jego wybranka odwzajemnia uczucie. Głosem rozsądku staje się sługa protagonisty, który natychmiast wyczuwa zamiary kobiety oraz udziela roninowi możliwość powrotu do szlacheckiego stanu. Rozsądek nie jest jednak głosem, jaki wybijałby się ponad mrok i zwierzęce, demoniczne pasje. Szybko zostaje zapomniany. Pułapka zastawiona na naiwnego mężczyznę jest zbyt przebiegła aby mogła się nie powieść. Nie tylko kobieta, ale, przede wszystkim, jej mąż stoją za nią. Ich celem jest odebranie 100 ryo, po to by oni sami mogli wrócić do łask ojca. Pomagają im znajomi, którzy wystawiają doskonałą scenę, stającą się momentem przełomowym filmu. Gdy prawda wychodzi na jaw, ronin przeistacza się z naiwnego, zakochanego człowieka w demona, który nie spocznie póki nie zabije wszystkich winnych jego transformacji. Tym samym nie można stwierdzić czy tytuł nie brzmiałby lepiej, gdyby słowo „demony” zastąpić liczbą pojedynczą. W produkcji Matsumoto obserwujemy bowiem narodziny demona i jego atak na wrogów. Demona pozbawionego wszelkich skrupułów i honoru, brutalnego i pełnego nienawiści.

W tym niezwykle ponurym świecie nie ma ani krztyny dobra. Również inne postaci, prócz sługi ronina i ojca oszukującego mężczyzny, są osobami, które pragną własnego zysku. Kłamią, oszukują, wykorzystują nawet własną rodziną, zabijają. Pozytywny charakter kilku postaci również nie oznacza istnienia dobra. Mimo że oni sami nie są naznaczeni złem, w absolutnie negatywnej wizji człowieczeństwa, jaką snuje Toshio, może ich spotkać tylko jeden los.

Film jest więc niezwykle duszny, oniryczny, ponury, brutalny, wypełniony negatywnymi emocjami, przy tym nietuzinkowo ukazanymi przez reżysera. Tę totalność mroku można rozpatrywać jako jedyną wadę produkcji. Trudno uwierzyć, iż kondycja człowieka jest do cna wypełniona zepsuciem i na zawsze utraciła moralność. Przy tym, w filmie Matsumoto, sam los brutalnie igra z ludźmi. Zwodząc ich utraconymi szansami oraz spełniając chęci, dopiero, gdy jest już za późno by mogły one odwrócić przeszłe czyny.

„Shura” jest obrazem, który zdecydowanie należy obejrzeć. Pełnym emocji, doskonale zobrazowanym, ze świetnym scenariuszem i doskonałymi aktorami. Toshio Matsumoto udowadnia, że jego wizje doskonale prezentują się w każdej stylistyce.


[1]Nie mogę teraz odsunąć skojarzenia z komiksem Alana Moore'a pt. „Zabójczy żart” (niedawno ponownie wydanym w Polsce), w którym Joker próbuje udowodnić, iż jeden dzień może zmienić człowieka w demona na przykładzie komisarza Gordona.

2 komentarze:

  1. Od dłuższego czasu mój kolega niemal codziennie (!) mnie nagabuje żebym obejrzał całą filmografie Matsumoto. Mam już "Bara no soretsu" na dysku i niedługo zobaczę.

    Fajny blog.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram kolegę. Zdecydowanie warto zapoznać się z filmografią Matsumoto.

    I dzięki za miłe słowa.

    Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń