Po bogatym w emocje i pełnym klasyków roku 1972 czas ruszyć na poznawanie roku 1973, gdzie kino kung fu będzie umacniało swoją pozycję, także na rynku międzynarodowym.
Podobnie jak poprzednio recenzje w ilości 2-3 będą dodawane co kilka dni. Kolejność filmów jest chronologiczna, wg daty premiery (tam gdzie jest znana).
Call to Arms
Dao bing fu
reżyseria: Chiang Shen
scenariusz: Chiang Shen i Li-Min Hsu
studio: Shaw Brothers
premiera: 18.01.1973
obsada: Hua Tsung, Fan Hsia, Ban Cheung, Yu Chang, Hsieh Wang, Chen Chan, Chi-Ching Yang, Wen-Chung Ku, Teresa Ha, Li Tung, Bolo Yeung, Wo-Ping Yuen i inni.
Call
to Arms to wypełniona intrygami
opowieść, w której będący tyranem cesarz Chin szykuje się do
ataku na państwo Chao. Państwo Wei ma tymczasem spore szanse by
stać się następnym posiłkiem w menu nienasyconego dyktatora. Do
akcji wkracza więc bohaterski Hai Zhu (Cheung), wprawny szermierz i
bohater. Jego plan zabójstwa cesarza niezbyt się jednak wiedzie i z
pierwszoplanowej postaci zostaje zredukowany do drugoplanowej po
około dwudziestu minutach czasu trwania produkcji. Zamiast niego, to
książę Ling Shun (Tsung) ruszy z misją zjednoczenia armii, aby
dać popis potęgi militarnej Wei i Chao. Na jego drodze stanie
niezbyt przejmujący się problemami państwa książę Wei (Chan);
woli on utrzymywać własną władzę i uganiać się za piękną
Jiang Su Yu (Hsia), której ojciec w międzyczasie zostaje zabity
przed szpiega China. Kobieta poprzysięga, że udzieli pomocy w
zamian za zemstę, co sprawia, że otrzymuje niebezpieczną misję
wykradzenia emblematu władzy nad armią, będącego w posiadaniu
Weia.
Call to Arms posiada bardzo chaotyczną fabułę, zamkniętą
w ramach quasi-historycznego kina. Na szczęście, przez większość
czasu wydaje się ona dość logiczna i – mimo że niezbyt
zaskakująca – nie w pełni przewidywalna. Niestety niewiele to
pomaga w narracyjnym zamęcie. Najgorzej wypadają tu introdukcje
postaci, których często jest zwyczajnie brak, a żonglowanie
pierwszoplanowymi postaciami kosztem rozbudowania którejkolwiek z
nich sprawia, że widz nie ma praktycznie żadnych szans zżycia się
z jakimkolwiek bohaterem. Bardzo kiepsko wypada też, będąca jednym
z punktów przełomowych, sekwencja w obozie niewolników. Twórcy w
niej gubią gdzieś logikę i oferują kuriozalne sceny. Później
wracają jednak do stylu ze scen poprzedzających niefortunną
sekwencję.
Większość problemów narracyjnych wynika zapewne z bałaganu
produkcyjnego. Film bowiem miał kilka problemów zanim został
wydany. Oryginalnie stworzono go w 1970 lub 1971 roku i wtedy w Zhu
wcielał się Yi Chang. Chang niebawem jednak odszedł z Shaw
Brothers i dołączył do konkurencyjnego studia Golden Harvest. Na
tę wieść Shawowie zdecydowali się wstrzymać premierę filmu aby
przypadkiem nie zrobić reklamy aktorowi rywala. Po pewnym czasie
zdecydowano się nakręcić część scen od nowa, zastępując
Changa Cheungiem, co wymagało dość daleko idących zmian, jako że
Zhu nawet gdy schodzi z centralnej pozycji to i tak jest obecny w
większości ważniejszych scen. W tym kontekście nie jest dziwnym,
że tok narracji jest tu tak poszatkowany.
Call
to Arms dość solidnie
rozbudowuje za to tragiczny wątek Su Yu, kobiety wpierw niechętnej
poświęcać swój honor i dziewictwo za los ojczyzny, ostatecznie
jednak ofiarującej siebie całą dla sprawy. Jest to bodaj
najciekawszy w filmie wątek. Po pierwsze, jej poświęcenie jest
innej natury niż mężczyzn. Choć oni także – jeśli nie przede
wszystkim – narażają swoje życie w walce o wolność kraju, to
czynią z prawdopodobieństwem przeżycia, a ich czynom (przynajmniej
dopóki część z nich nie zginie) towarzyszy atmosfera przygody,
ponadto ruszają do walki ponieważ tego chcą. Su Yu nie ma takiej
swobody; jej walka skończy się – niezależnie od powodzenia misji
– utratą honoru, zmuszeniem do seksu i ranami psychologicznymi, co
powoduje, że jej misja jest jak najbardziej daleka od atmosfery
przygody. Stąd też choć film w swoim chaosie niezbyt sprawnie
wgryza się w kwestie moralne i tragizm postaci, to jest świadomy
faktu, który z bohaterów traci tu najwięcej najwięcej i stosownie
kończy się podkreśleniem heroizmu wyłącznie Su Yu.
W
kontekście scen sztuk walki produkcja nie wypada bardzo
emocjonująco. Przedstawione zostały solidne, choć czasem mało
dynamiczne starcia, nie wyróżniające się wśród innych produkcji
wuxia z początku lat
70. Ostatecznie Call to Arms
stanowi zatem niezbyt składnie złączoną historię intryg i
poświęceń, gdzie ciężko się wczuć w sytuację bohaterów. Jaką
taką oceniam ją jako jedną z mniej udanych pozycji w katalogu Shaw
Brothers.
The Delinquent aka Street Gangs of Hong Kong
Fen nu qing nian
reżyseria: Cheh Chang i Chih-Hung Kuei
scenariusz: Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 15.02.1973
obsada: Chung Wong, Lily Li, Mei-Sheng Fan, Ti Lu, Dean Shek, Betty Pei, Lin Tung i inni.
The
Delinquent to produkcja
wpasowująca się w trend zapoczątkowany przez Changa w Dead
End z 1969 roku, gdzie
przedstawił on młodego, sfrustrowanego nędznymi warunkami
bytowania mężczyznę z niższych warstw społecznych, który
kierowany ambicjami i napędzany pochopnie wyrabiającym sobie
negatywną opinię o innych społeczeństwem w poszukiwaniu lepszego
życia wchodzi na tragiczną drogę, z której jest tylko jedno
wyjście. Tematykę tę Chang poruszał także w filmach wuxia
(np. Have Sword, Will Travel)
oraz – choć w bardziej gangsterskim wydaniu – w filmach
osadzonych w czasach przedwojennych (np. The Boxer from
Shantung). The
Delinquent przywraca ten motyw
do współczesności, która w filmach kung fu
zadomowiła się już wtedy z powodzeniem, zarówno dzięki
produkcjom Changa, jak Duel of Fists,
jak i konkurencyjnemu dla Shawów przebojowi The Way of
Dragon Bruce'a Lee.
Podobnie
też do Dead End,
także i omawiany film wybiera mniej eskapistyczny kierunek
portretowania akcji, starając się podkreślić wrażenie
beznadziejności zastanej sytuacji. Poruszony jest tu także w kilku
scenach problem różnicy pokoleniowej, który w negatywnym świetle
pokazuje osoby starsze, z góry patrzące na młodzież i nie
rozumiejące problemów współczesnych, zmuszonych do życia w
biedzie i pod ciągłym atakiem grup przestępczych nastolatków. Nie
znając ich otoczenia, każdą próbę ucieczki przed brutalną
codziennością odbierają jako przerost ambicji, a nie udzielając
im pomocy sami spychają ich na drogę przestępczości, która po
jakimś czasie staje się jedyną dostępną alternatywą. Temat ten
jest tu wyraźnie zaakcentowany, lecz – jak wspomniałem –
pojawia się tylko w kilku scenach; przewijał się on też w
poprzednich produkcjach Changa, ale centralną pozycję w zajmie
dopiero w filmie o wszystko mówiącym tytule: Generation
Gap.
Główny
wątek fabularny The Delinquent
skupia się na Johnie Sumie (Chung Wong), uzdolnionym w sztukach
walki, lecz pochodzącym z rozbitego domu chłopaku, który jest
stałym przedmiotem wyśmiewania i ataków ze strony rówieśników.
Spora ich część należy też do miejscowej organizacji
przestępczej. Ta zaczyna się interesować Sumem, gdyż planuje
ukraść towar z magazynu, pilnowanego przez ojca protagonisty. Żeby
kradzież doszła do skutku muszą m.in. uzyskać kod do sejfu, w
czym nasz bohater ma okazać się pomocny. Aby skusić Suma do
współpracy szef organizacji, Lam (Lin Tung), decyduje się
przekabacić naiwnego i odrzucanego przez ludzi biednego chłopaka
bogactwem oraz kobietami, spośród których na pierwszy plan wysuwa
się ponętna kochanka Lama Fanny (Betty Pei).
Fabuła
na dzisiejsze standardy nie prezentuje się nadto intrygująco i jest
dość przewidywalna (szczególnie, że jednym z reżyserów jest
Chang), lecz z pewnością prezentowała się o wiele bardziej
intrygująco w 1973 roku. Drugim z reżyserów filmu jest Chih-Hung
Kuei i zauważyć można sporo cech z jego przyszłych produkcji, co
sugeruje, że reżyserzy podzielili się pracą i każdy filmował
wybrane sceny osobno, choć fabularnie produkcja zdecydowanie stoi po
stronie Changa. Kuei lubił używać efektu rybiego oka, który
stosuje tu z niesamowitym wręcz wyczuciem, szczególnie w ostatniej,
niezwykle dramatycznie zainscenizowanej scenie. Poza tym to
najpewniej Kuei odpowiadał za sekwencje ataku na protagonistę z
użyciem motocyklów oraz motocyklowe starcie.
Połączenie
stylów dwóch reżyserów przebiegło bez większych zgrzytów, co
sprawia, że The Delinquent
jest chwilami dość intrygujący wizualnie i nieco psychodeliczny
(ponownie, raczej zasługa Kueia), a momentami rusza w kierunku
szybkiego kina kung fu
(za co najpewniej odpowiada Chang). W pierwszej połowie filmu walki
są dość średnie, wpisujące się w klasyczne z początku lat 70.
choreografie u Shawów, lecz później ich dynamizm i wściekłość
zostają mocno podkręcone. W dodatku pojawia się tu jeden z
interesujących wyczynów kaskaderskich, wydający się dość
niebezpieczny i (przynajmniej częściowo) wykonany przez Wonga. Jest
to kolejny przykład, po Four Riders,
rozbudowywania sekwencji sztuk walki o trendy, które staną
powszechne w przyszłości. Wong tymczasem stworzył tu naprawdę
świetną kreację; do tej pory grający prymarnie mniejsze role,
czasem wychodzący na drugi plan aktor udowadnia tu, że jako
protagonista wypada udanie zarówno w scenach dramatycznych, jak i
akcji. Co prawda brak mu charyzmy Davida Chianga, który wtedy zwykł
grać podobne role, lecz prezentuje się bardzo solidnie i ciężko
mu cokolwiek zarzucić.
Sądzę
więc, że The Delinquent
jest interesującą produkcją w katalogu Shawów nie tylko dla
największych miłośników kung fu,
lecz także dla osób zainteresowanych rozwojem kina akcji w
Hongkongu czy nurtem heroic bloodshed.
A dzięki dodatkowi dramatycznemu i komentarzowi społecznemu,
produkcja ma szanse wzbudzić zainteresowanie także wśród osób za
kinem kung fu nie
przepadających.
The Blood Brothers aka Dynasty of Blood aka Chinese Vengeance
Ci ma
reżyseria: Cheh Chang
scenariusz: Cheh Chang i Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 24.02.1973
obsada: David Chiang, Lung Ti, Kuan-Tai Chen, Li Ching, Miao Ching, Ching-Ho Wong i inni.
David Chiang, Lung Ti i Kuan Tai Chen w rolach głównych mogą
oznaczać tylko jedno – kolejny przebój ze studia Shaw Brothers.
Film bazuje na prawdziwych wydarzeniach dotyczących zabójstwa Hsin
I Ma. Tę samą historię, niespełna dwa lata wcześniej na ekran
kinowe przeniósł też Hsueh-Li Pao, realizując swoją produkcję
pod tytułem The Oath of Death. Wersja Changa jest mniej
eskapistyczna niż Pao, który choć też nie szczędził bohaterom
tragedii – wszak wiadomo, jak losy trójki bohaterów się kończą
– to u niego wszystko było nieco bardziej przejaskrawione.
Fabularnie zaś, największa różnica między dwiema wersjami
dotyczy głównej żeńskiej postaci; podczas gdy Yi Xia (Ling Ling)
u Pao była seksowną i podstępną femme fatale, u Changa Lan
Mi (Li Ching) jest nieszczęśliwą mężatką, która zakochana w I
Ma (Ti) dopuszcza się zdrady, lecz ma zamiar powiadomić o tym
fakcie swojego męża Chung Huanga (Chen).
Przejdźmy jednak do szerszego ujęcia fabuły. Wen Hsiang Chang
(Chiang) i Huang są honorowymi rabusiami, którzy pewnego dnia
próbują okraść I Ma. Ten – jako mistrz sztuk walki – nie daje
się pokonać, lecz po skończonej konfrontacji z własnej woli
oddaje im pieniądze. W tych pierwszych scenach Chang skutecznie
ustanawia charaktery postaci i ich poziomy siły względem siebie.
Huang jest narwanym, mało wysublimowanym człowiekiem, podążającymi
za prostymi emocjami i nie wykazującym się wyjątkową
inteligencją, jest przy tym szczery i uparty; stosownie więc jako
jego broń wybrano miecze baat cham dao, wymagające walki w
bliższym kontakcie z przeciwnikiem. Hsiang Chang jest postacią
pośrednią między Huangiem a I Ma; z jednej strony także nie brak
mu luźnego podejścia do życia, lecz w przeciwieństwie do Huanga
jest bardzo spostrzegawczy i inteligentny. Jego bronią jest
sanjiegun (znany szerzej pod japońską nazwą sansetsukon),
będący bronią podobną do nunchaku, lecz składającą się
z trzech pałek; jako taka jest to broń wymagająca większej
perfekcji w korzystaniu, kontrolowania odległości względem
przeciwnika oraz obserwacji otoczenia, wszystko to odzwierciedla
charakter Hsiang Changa oraz wskazuje na jego nieprzewidywalność
oraz niechęć do nadmiernej przemocy. W końcu I Ma to nadzwyczaj
ambitny, posiadający zmysł strategiczny i polityczny wojownik,
który posługuje się klasycznym mieczem, podkreślającym jego brak
szaleństwa, poważny stosunek do życia, a także chęci wejścia w
wyższe sfery i zostania szanowanym przywódcą.
Trzech bohaterów zostaje tytułowymi braćmi krwi, po czym
korzystając ze swoich niebagatelnych zdolności sztuk walki oraz
zmysłu taktycznego I Ma stają się najpotężniejszymi przestępcami
w okolicy. Dla I Ma to jednak stanowczo za mało i gnany chęcią
społecznych awansów rusza zdać egzaminy cesarskie. Dzięki
świetnemu wynikowi zostaje wcielony do amii, gdzie prędko awansuje.
Dwa lata później, już jako szanowany na dworze generał ściąga
do siebie braci i resztę wojowników ze swojej przestępczej
przeszłości. Hsiang Chang i widzowie już wcześniej podejrzewali,
że nieposkromione ambicje I Ma są dla niego ważniejsze od
wszystkiego innego. Teraz, gdy jego pozycja wciąż rośnie, a jego
serce zostaje skradzione przez Mi, I Ma nie cofnie się przed niczym
by osiągnąć większą władzę i zniszczy każdego, kto stanie na
jego drodze.
Jako historyczny film wuxia The Blood Brothers bardziej
niż na scenach akcji (których też nie brak), skupia się na
dramacie. Chang i Ni napisali scenariusz, który dotyka podstawowych
ludzkich emocji w bardzo sugestywny sposób, przy okazji
wykorzystując w tle kwestie polityczne; te zajmą centralną pozycję
dopiero w finale, gdzie pojawi się nader gorzka konstatacja
dotycząca prawa w (historycznych) Chinach. Każdy z bohaterów filmu
jest nękany przez troski, każdy posiada własne marzenia i każdą
z postaci widz łatwo zrozumie. Sprawia to, że jesteśmy mocniej
zaangażowani w fabułę i z coraz większym poczuciem tragizmu
oczekujemy spodziewanego finału. Ponadto Chang i Ni przedstawiają I
Ma tak, że nie można go określić jako pospolitego złoczyńcę,
co prawda przekuł swoją inteligencję na zimną kalkulację, ale
przede wszystkim dlatego, że w niemoralnym świecie tylko w ten
sposób można awansować. Oczywiście, nie można go określić jako
postaci pozytywnej, jako że nikt nie zmuszał go do zaangażowania
się w krwawe dworskie intrygi.
Ti, wcielając się w I Ma stworzył świetną kreację, pełną
buzujących pod twarzą aktora emocji i sprzeczności targających
postacią. Ti otrzymał za swoją rolę nagrodę podczas Asia-Pacific
Film Festival w 1973 roku oraz specjalną nagrodę jury podczas
Golden Horse Awards w tym samym roku. Hsiang Chang to była natomiast
postać idealnie stworzona dla Chianga, który wtedy był kojarzony
prymarnie z ról uśmiechniętych, cool bohaterów, którzy
pod płaszczem braku przywiązania do otoczenia, skrywają swój
smutek i wielką inteligencję. Mimo więc, że kreacja Chianga
wpisuje się w typowe dla niego role, to w The Blood Brothers
położył większy nacisk na stronę dramatyczną postaci, wyraźnie
pokazując, że jego kunszt aktorski wciąż ewoluował. Został on
zresztą zauważony przez krytyków i nagrodzony nagrodą dla
najlepszego aktora podczas wspomnianego Asia-Pacific Film Festival.
W kontekście scen akcji, mamy tu do czynienia ze świetnymi
choreografiami. Tym lepiej się je ogląda, jako że zawsze jako
widzowie odczuwamy większą frajdę, gdy to największe gwiazdy kina
wuxia i kung fu krzyżują ostrza i wymieniają ciosy.
W Shaw Brothers od dawna znano potęgę tych swoistych cossoverów i
The Blood Brothers udanie korzysta z tego zabiegu, aby
dodatkowo wzbudzić zainteresowanie widzów. David Chiang, Lung Ti i
Kuan Tai Chen, tym razem – w przeciwieństwie do Four Riders
– nie będą sobie pomagać, a stoczą tragiczny bój na śmierć i
życie. Nie dziwi więc, że mimo prymarnie dramatycznego charakteru
produkcji, zaczyna się ona od sekwencji pojedynków, wpierw Chena z
Ti, a później Chianga z Ti. Każdy miłośnik gatunku zostaje
dzięki temu natychmiast wchłonięty w świat filmu.
Słowem podsumowania, The Blood Brothers to istotna dla studia
produkcja, która osiągnęła sukces nie tylko jako emocjonujący
film wuxia, lecz również uznanie krytyków jako dramatyczna
produkcja historyczna. Mimo że nadszarpnięta zębem czasu, wciąż
pozostaje żelaznym klasykiem w dorobku Changa i jedną z
ważniejszych pozycji gatunku z lat 70.
Freedom
Strikes a Blow aka
Chinese Hercules aka
The Kid in Pier aka A
Duel of Harbor
Ma tou da jue dou
reżyseria: Ta Huang
scenariusz: Tao Liang
studio: Hongkong Kai Fa Film
premiera: ??.03.1973
obsada: Michael Chan, Tin-Ying Lee, Yau Fong, Bolo Yeung, Fan Chiang,
Fung Yuen, Saan Lam, Tin Leung, Chung-Hsin i inni.
Freedom Strikes a Blow to nie
posiadający wysokiego budżetu film kung fu,
który fabularnie czerpie inspiracje z The Big Boss.
Bohaterem jest tu Wei Ta Shen (Michael Chan), który w scenach
rozpoczynających film zostaje sprowokowany do wzięcia udziału w
walce, podczas której niechcący zabija niezbyt miłego brata swojej
ukochanej. Targany wyrzutami sumienia poprzysięga nigdy już nie
korzystać ze sztuk walki i pod zmienionym nazwiskiem znajduje pracę
jako fizyczny robotnik w małym doku. Podobnie jak w The
Big Boss także i Ta Shen będzie
unikał każdej potyczki, a ciężar scen akcji spadnie na innego
pracownika, znającego kung fu.
We Freedom Strikes a Blow postanowienie
unikania starć przez bohatera jest jednak zdecydowanie silniejsze
niż w produkcji Weia Lo i Ta Shen do akcji ruszy dopiero w finale,
co jest moim zdaniem udanym zabiegiem dramatycznym. Oprócz
wspomnianego pracownika, znajdzie się tu jeszcze kilka osób
uzdolnionych w dziedzinie sztuk walki, stąd na brak akcji nie można
narzekać.
Bardziej jednak od pozytywnych
postaci w pamięć zapisują się negatywne. O ile szef miejscowej
organizacji przestępczej jest zbyt pokraczny by wzbudzać większe
emocje, to gdy do akcji w pełni rusza Triada robi się o wiele
ciekawiej. Najbardziej wyróżnia się tu Bolo Yeung jako potężny
siłacz Tai Chiang (jeden z pracowników doków określa go raz
„chińskim Herkulesem”, co sprawiło, że film był
rozpowszechniany też i pod tym tytułem w USA). Jest to największa
do tej pory rola Yeunga, którego do tej pory miałem przyjemność
widzieć w małych, rzadko w drugoplanowych rolach w filmach ze
studia Shaw Brothers. Yeung nie tylko ekranową prezencją i
muskulaturą góruje nad innymi postaciami, lecz również dzięki
krótkim kwestiom, które można traktować jako typowe dla kina
akcji one-linery.
Warto też nadmienić, że autorem
choreografii scen akcji był tu osiemnastoletni Jackie Chan. Jest to
jego drugi film, gdzie pełnił tę funkcję (poprzednim był The
Cub Tiger from Kwangtung [1973],
o którym piszę niżej), Chan zresztą pojawia się na chwilkę we
Freedom Strikes a Blow
jako jeden z bezimiennych bandziorów. Sceny akcji nie są tu
wyjątkowe, acz trzeba przyznać, że są bardzo dynamiczne.
Choreografie Chana prezentują się moim zdaniem efektowniej niż
wiele z choreografii większych produkcji, niestety wypadają też
bardziej chaotycznie i sztucznie, co sprawia, że ostatecznie ogląda
się je gorzej niż u Shawów i w Golden Harvest. Szczególnym
problemem jest spora ilość markowanych ciosów, coś co pewnie jest
także wynikiem niezbyt wielkiego budżetu i krótkiego okresu
zdjęciowego. Na szczęście świetnie wykorzystany w scenach akcji
Yeung, skupia na sobie uwagę widza, odciągając ją od licznych
mankamentów.
Ostatecznie Freedom
Strikes a Blow jest filmem,
który fabularnie nie zachwyca; jego fabuła jest prosta, i choć –
jak wspomniałem – zdarzy się interesujący pomysł, to nie brak
tu też logicznych potknięć i ekstremalnych uproszczeń. Tak samo
mieszane odczucia wzbudzają sekwencje sztuk walki oraz każdy inny
aspekt produkcji, co sprawia, że Freedom Strikes a Blow
można polecić jedynie
największym fanom kina sztuk walki z Hongkongu.
Sexy
Girls of Denmark
Dan ma jiao wa
reżyseria i scenariusz: Kei Lu
studio: Shaw Brothers
premiera: 16.03.1973
obsada: Hua Tsung, Ching Li, Birte Tove, Karen Yip, Hon-San Tse,
Wen-Chung Ku, Lai Wang i inni.
Sexy Girls of Denmark jest
kolejnym przykładem skręcania studia Shaw Brothers w okolice
sexploitation.
Oczywiście Hongkong był dość pruderyjnym miejscem, więc poziom
seksualności, nie mówiąc już o miksie seksu z przemocą nawet nie
zbliża się do, dajmy na to, pinku eiga czy
roman porno. Mimo
tego, produkcje takie jak ta stanowią wyraźny krok w rozbudowie
erotycznej zawartości produkcji hongkońskiego giganta. Fabuła Sexy
Girls of Denmark jest bardzo
prosta: syn chińskiego biznesmena zostaje wysłany do Danii, celem
przejrzenia ofert trzech konkurujących ze sobą firm. Jako że jego
ojciec jest niemałym miłośnikiem kobiet i pornografii, szefowie
tychże firm uznają, że jabłko pada niedaleko od jabłoni i
podsyłają protagoniście atrakcyjne dziewczyny, mające przekonać
go w seksualny sposób, która z ofert jest najdogodniejsza.
Fabuła jest nie tylko prosta, ale i
bardzo źle poprowadzona. Wątek rywalizacji firm bardzo prędko się
urywa, a protagonista wpierw ucieka od dziewczyny, wykazując się
niemałą pruderyjnością, lecz zaraz potem nie ma nic przeciw
igraszkom z Ann Charlotte (Tove), w której na domiar złego się
zakochuje. Po tych wczesnych wahaniach jego erotyczna ewolucja
zaczyna stopniowo przebiegać bardziej logicznie, po to tylko by się
skończyć wraz z kolejną miłością. Chybionym z punktu widzenia
nieprzewidywalności fabuły był też pomysł aby trzecia z firm
była prowadzona przez Chinkę, i to do tego przez Jiao-Jiao Yang, w
którą wciela się Baby Face we własnej osobie, czyli ulubienica
ówczesnej widowni: Ching Li. Gdy tylko aktorka pojawia się na
ekranie widz ma pewność, że nikt nie ma z nią szans w
rywalizacji, co sprawia, że pozostałe wątki tracą na znaczeniu.
Oczywiście, nie mogło być jednak inaczej, gdyż ciężko się
spodziewać, że tak eskapistyczne kino z Hongkongu początku lat 70.
pozwoliłoby na związek Chińczyka z Dunką.
Film gatunkowo jest przede wszystkim
komedią, lecz znalazło się tu również miejsce dla sceny kung
fu (a właściwie dwóch
następujących po sobie, lecz niezbyt udanych scen) oraz poruszenia
tematu niekompatybilności kulturowych. Kobiety w Danii są wolne,
żyją, jak chcą i nie przejmują się zobowiązaniami, stąd
stworzenie stabilnego związku między lojalnym tradycyjnym
wartościom Chińczykiem, a duńską kobietą jest – jak przed
momentem wspomniałem – zwyczajnie niemożliwe. Zamiast tego
pozostaje przyjaźń. Z Japończykiem jednak się nie zaprzyjaźnimy,
bo taki barbarzyńca to tylko Chińczyka obrazi i później nie
pozostanie nic innego jak spuścić mu łomot.
Oprócz faktu, że jest to jeden z
wczesnych przykładów zwiększania zawartości erotycznej w katalogu
studia, film może zainteresować widza jedynie kilka w miarę
udanymi scenami humorystycznymi czy faktem, że jest to pierwsza
shawowska produkcja z Birte Tove w jednej z głównych ról. Stąd
też Sexy Girls of Denmark
jest polecane raczej tylko osobom zainteresowanym historią kina
gatunkowego z Hongkongu i fanom pojawiających się tu aktorów, z
których największą siłą przyciągania z pewnością
charakteryzuje się Ching Li.
The
Cub Tiger from Kwangtung aka
Little Tiger from Kwantung aka
Little Tiger of Canton
aka Marvellous Fist
aka Kung Fu Students
Diao shou guai
reżyseria: Hoi-Fung Ngai
scenariusz: Suen Lau
studio: Soon Lee Films
premiera: ??.03.1973
obsada: Jackie Chan, Hung-Lieh Chen,
Pei-Pei Shu, Feng Tien, Kwok-Choi Hon i inni.
Ten bardzo niskobudżetowy film z
siedemnastoletnim Jackiem Chanem w roli głównej (który był tu też
współautorem choreografii) został pierwotnie nakręcony jeszcze w
1971 roku. Z jakiegoś powodu jednak nie został wtedy wydany,
niektóre źródła twierdzą, że nie został ukończony, co jednak
nie wydaje się być prawdą. Produkcja miała swoją premierę
dopiero w 1973 roku, lecz pokazano ją ledwie w kilku kinach, co
oczywiście sprawiło, że The Cub Tiger...
nie odbił się szerszym echem w przemyśle kinowym w Hongkongu.
Fabularnie mamy tu do czynienia z
najprostszą z możliwych fabuł kina kung fu:
Lung Ah (Jackie Chan) jest wychowywany przez ojczyma (znany z Shaw
Brothers Feng Tien), dawnego mistrza sztuk walki. Ojczym zabrania Ah
angażować się w jakiekolwiek walki, gdyż ukrywa przed
wychowankiem informację o tym, że ojciec Ah został zabity przez
innego mistrza sztuk walki: Bin Chowa (znany z Shaw Brothers
Hung-Lieh Chen). Protagonista jednak co kilka scen rusza do bijatyk,
broniąc słabszych i ratując ich z opresji. To oczywiście ściąga
na niego uwagę miejscowych zbirów, którym przewodzi –
niespodzianka – Bin Chow.
Lau i Ngai próbują nieco
wstrząsnąć fabułą dodając postać drobnego złodziejaszka o
dobrym sercu, czy motyw karania bohatera przez ojczyma za każdym
razem, gdy Ah wda się w bitkę, lecz ostatecznie fabuły nie ma tu
tak wiele. Na szczęście, nie jest też ona szczególnie
nielogiczna, więc produkcję ogląda się bez poczucia zażenowania.
Oczywiście najważniejsze w niej są
sceny sztuk walki. Tutaj Chan wypada znakomicie, choć jak można się
spodziewać mamy tu do czynienia z licznymi archaizmami. Biorąc
jednak pod uwagę, że sceny walk kręcono w 1971 roku, to w wielu
sekwencjach prezentują się one o wiele bardziej interesująco niż
u większych konkurentów. Brak im co prawda energii, a reżyser nie
jest w stanie zbudować towarzyszącego im uczucia zagrożenia i
bolesności, lecz Chan wykonuje tu kilka akrobatycznych popisów,
będących zwiastunem jego przyszłych dokonań. Szczególnie w
pamięci zapisuje się sekwencja na statku, gdzie Chan walczy
trzymając w jednej ręce sznur, który jest jedynym zabezpieczeniem
przed upadkiem jego przyjaciela z masztu. W tych scenach choreografia
(oprócz Chana odpowiadają za nią Corey Yuen, Max Lee, Kam Chiang i
Kong Chu) jest najbardziej pomysłowa i najmocniej kojarzy się z
późniejszymi produkcjami z Jackiem Chanem.
The Cub Tiger from Kwangtung jest
zatem filmem, który każdy fan Chana z pewnością powinien
obejrzeć, jak również każdy miłośnik (starszego) kung
fu. Jak na niskobudżetowe kino
sztuk walki, kręcone w cieniu Shaw Brothers i Golden Harvest,
produkcja prezentuje się udanie, zasadzając ziarna, jakie niebawem
będą kiełkować w najważniejszych filmach akcji z Hongkongu.
Facets of Love aka
Northern Ladies of China
Bei di yan zhi
reżyseria
i scenariusz: Han-Hsiang Li
studio:
Shaw Brothers
premiera:
05.04.1973
obsada:
Lily Ho, Hua Yueh, Chin Hu, Teresa Ha, Hsiang Su, Lydia Shum, Wu-Chi
Liu, Ling Kong, Fung Yue, Chiu-Chin Ku, Jackie Chan i inni.
Kasowy
przebój ze stajni braci Shaw to miks sexploitation z dramatem,
komedią i musicalem. Li przedstawia tu serię nowel związanych
wątkiem fabularnym, w którego centrum znajduje się całkiem
prestiżowy dom publiczny. Mamy tu m.in. dramatyczną opowieść o
młodej dziewczynie zmuszonej do prostytucji, komediową (choć
poniekąd też tragiczną) historię o młodym cesarzu uzależnionym
od seksualnych doznań czy też osadzoną w ramach musicalu opowieść
o innym cesarzu, podróżującym (pod ochroną duchów) incognito i
spotykającym kurtyzanę, której przepowiedziano, że wyjdzie za mąż
za cesarza (co oczywiście jest przyczynkiem do komedii, jako że
dziewczyna niezbyt wierzy mężczyźnie).
Po
bardzo udanej w mojej opinii pierwszej nowelce, która pokazywała
tragiczną stronę zawodu prostytutki z dawnych Chin (co jest dobrym
kontrastem do pokracznej fabuły poprzedniego filmu Li omawianego na
Odysei Filmowej: Legends of Lust). Następujące później
przejście w stronę komedii jest niestety zbyt gwałtowne i zbyt
wybijające z nastroju. Zmiana tonu jest tym bardziej dotkliwa, że
Li próbuje wszystkie nowele złożyć w jedną historię. W tym
kontekście nie tylko przeskoki tematyczne i nastrojowe wolty szkodzą
produkcji, lecz też próba połączenia tak odmiennych treściowo i
stylistycznie opowieści, nie potrafiących zgodzić się ze sobą,
co do ostatecznego wizerunku poruszanej problematyki. Nie
przeszkodziło to jednak produkcji w osiągnięciu sukcesu.
Hongkońska widownia była, jak widać, spragniona erotycznych
igraszek i Shaw Brothers od 1972 roku spełniało zachcianki swoich
widzów na ekranowe figle. Z pewnością też nie przeszkadzało, że
w filmie pojawiają się niemałe gwiazdy. Facets of Love jest
przede wszystkim sygnowany nazwiskami Lily Ho i Hua Yueh, i choć w
rzeczywistości nie nagrali się tu oni zbyt wiele, to z na pewno
przyciągnęli kilka osób do kina. Fani Jackiego Chana – wtedy
jeszcze niezbyt znanego aktora – ucieszą się zapewne, gdy go
zobaczą w małej rólce pracownika karczmy, w której zatrzymuje się
Yueh.
The Generation Gap
aka The
Traitor
Pan
ni
reżyseria: Cheh Chang
scenariusz: Cheh Chang i Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 20.04.1973
obsada: David Chiang, Agnes Chan, Lung Ti, Ti Lu, Chi-Ching Yang,
Jing Lin, Dean Shek, Alexander Fu Sheng i inni.
Jeden z najambitniejszych tematycznie filmów Changa to połączenie
dramatu z kinem kung fu, opowiadającym o różnicy
pokoleniowej i całkowitym braku zrozumienia społecznego dla
młodzieńczych ideałów, jak również całkowitym braku
zrozumienia zasad społecznych przez młodzież. O tym, że
dramatyczna strona produkcji była dla twórców bardzo istotna
świadczy choćby fakt, że przez pierwszych około 40 min. filmu nie
pojawiają się żadne sceny akcji, a pierwsza z bijatyk została
wyraźnie wprowadzona jedynie aby utrzymać przy ekranie widzów,
którzy przyszli do kina na kung fu, a nie tragiczny romans.
David Chiang wciela tu w postać Linga Xi, dwudziestojednoletniego
chłopaka z bogatej rodziny. Jego ojciec, choć przejmuje się losem
syna nie stara się zbyt mocno na niego wpływać. Jego zbyt niepewne
podejście do kwestii wychowania, brak dobrego kontaktu z dzieckiem
oraz płonne oczekiwania, że skoro jego starszy brat Linga (Ti)
pojechał na studia do Anglii i jest społecznie szanowanym
mężczyzną, to Xi pójdzie w jego ślady, sprawiają, że między
Lingiem a ojcem kontakt nie tylko urywa się zupełnie, ale i wyrasta
między nimi wrogość.
Agnes Chen wciela się tymczasem w szesnastoletnią Cindy. Marzy jej
się kariera wokalna i mimo sporego talentu jej ojciec Zhen-Qiang (bo
matka nie ma wiele do powiedzenia w domu, co potwierdza fakt, że
nawet nie nadano jej imienia) stanowczo się sprzeciwia jej wyborowi
kariery życiowej i nie tylko nie szczędzi jej ostrych słów, ale i
rozwala gitarę na jej oczach. Zhen-Qiang jest przykładem
tradycyjnego wychowania, pełnego dyscypliny i zupełnego
niezrozumienia (ani nawet chęci zrozumienia) dziecka.
Rodzice obojga bohaterów nie odnoszą w wychowaniu swych pociech
wielkich sukcesów i niebawem Ling i Cindy uciekają z domów
(właściwie to Cindy ucieka, a Ling się wyprowadza). Cindy zaczyna
zarabiać śpiewając w barze, podczas gdy Ling zdobywa pieniądze na
życie pracując jako mechanik samochodowy. I wszystko byłoby w
porządku, gdyby nie plotki. Ling zostaje pomówiony, że jest
niemoralnym utrzymankiem młodej dziewczyny, nie trzeba też wiele
czasu na pogłoski o pożyciu seksualnym pary czy nadużywaniu
narkotyków.
Na samym początku filmu pojawia się napis, w którym pada
stwierdzenie, że produkcja nie opowiada się za żadną ze stron i
pozostawia w gestii widza próby rozwiązania tego społecznego
impasu. Oczywiście, rozwiązanie może być tylko jedno: chęć
rozmowy i wzajemnego zrozumienia. Chang i Kuang tak bowiem konstruują
fabułę, że nikogo nie pozostawiają bez winy. Wina rodziców
polega oczywiście na zamykaniu drogi dzieciom i narzucaniu im
własnych planów i marzeń. Wina dzieci polega natomiast na tym, że
dają się ponieść emocjom i odmawiają zdroworozsądkowego
podejścia do życia, choćby w najmniejszym stopniu. Największą
winę zdaje się tu ponosić Ling, niewątpliwie szczery i dobry
młodzieniec, który jednak poprzez swoje niezrozumienie zasad
społecznych stacza się wpierw w biedę i konflikt z rodziną, a
ostatecznie do kręgów przestępczych, z których już nie ma
ucieczki. Największym błędem młodych bohaterów jest ich
uwierzenie we własną dorosłość. Cindy jest dzieckiem, które
bawi się lalkami, a Ling ciężko zarobione pieniądze wydaje m.in.
na kimono do treningu karate (bo uwielbia sztuki walki), po
czym popisując się przed Cindy niszczy jedyny stół w ich nowym
domu. Mimo ich czystości i dobroci, ich naiwność jest decydującą
cechą, popychającą ich ku upadkowi, podczas gdy pozbawieni
zdolności empatii rodzice są w stanie jedynie wykonywać kroki,
które zamiast zbliżyć ich do dzieci, powodują jeszcze większe
konflikty.
Odejdźmy jednak od strony fabularnej i przyjrzyjmy się przez chwilę
innym aspektom produkcji. Aktorsko Chiang wypada jak zawsze
charyzmatycznie i idealnie w roli idealistycznych, cierpiących
młodzieńców. Aktor zdążył już nas przyzwyczaić do podobnych
ról i tutaj udanie kontynuuje serię tego typu kreacji. Agnes Chen
aktorką z zawodu co prawda nie była, lecz również wypadła w
swojej kreacji udanie. Chen debiutowała jako aktorka u Changa w
Young People z 1972, lecz bardziej znana była z kariery
muzycznej. Wydała w 1973 roku album Original I (A New Beginning)
i utwory z tego albumu pojawiają się w filmie (przynajmniej
jeden z nich wydaje się być napisany na potrzeby filmu). Pomagają
w uzyskaniu wrażenia odejścia od typowego kina kung fu i
pełnią także funkcję narracyjną, wyrażając troski bohaterów w
zastępstwie dialogów. Niestety jest ich nieco za dużo,
szczególnie, że jeden z utworów niepotrzebnie się powtarza. W
aktorskim kontekście nie sposób jeszcze nie wspomnieć o Alexandrze
Fu Shengu. Fani kina z Hongkongu wiedzą, że niebawem wyrośnie on
na wielką gwiazdę ichniego kina. W Generation Gap po raz
pierwszy ma do powiedzenia kwestie i mimo że jego rola jest bardzo
mała, to od niej właśnie zaczyna się jego droga podboju kinowych
ekranów. Wcześniej pojawił się jako extra w pięciu filmach (z
których 4 zostały omówione na Odysei: The 14 Amazons (1972),
The Thunderbolt Fist (1972), Four Riders (1972) i Man
of Iron (1972); jedynym nieomówionym filmem jest Young
People, które wciąż jeszcze nie miałem okazji obejrzeć (ale
DVD z Tajwanu powinno niebawem dotrzeć!)).
Sceny akcji zaś, kiedy już się pojawiają, są zadowalające.
Druga rzecz, do której zdążył nas przyzwyczaić Chiang to bowiem
niezbyt wielkie rozbudowanie atletycznej, akrobatycznej strony scen
akcji z jego udziałem. Chiang nie był mistrzem sztuk walki, lecz
choć zdolnościami nie dorównuje Bruce'owi Lee, Lungowi Ti czy
Jackiemu Chanowi, to jako bardzo charyzmatyczny aktor skupia na sobie
uwagę widza, co sprawia, że w dramatycznych ramach fabularnych –
i to najlepszych do tej pory, jakie w filmach kung fu
wyrzeźbił Chang – pojedynki i grupowe walki z jego udziałem
ogląda się z niesłabnącymi emocjami. Na szczególną uwagę
zasługują tu dwie sekwencje: pojedynek z Lungiem Ti i finalna
walka. Jak powszechnie wiadomo, Shaw Brothers rzadko kiedy
przepuszczali okazję by na ekranie zestawić ze sobą swoje gwiazdy
kina akcji, co zawsze jest przecież skutecznym wabikiem na widzów.
Choć pojedynek w Generation Gap nie należy do najlepszych
między dwójką aktorów, są w nim naprawdę udane chwile, a całość
jest na tyle przeciągnięta, że zmęczenie postaci daje się we
znaki i widzowi, który czuje frustracje Linga i jego brata i
niemożliwość ich rozwiązania nawet podczas agresywnego wybuchu
wściekłej agresji. Finalna sekwencja zasługuje natomiast na uwagę
nietypowym umiejscowieniem oraz ciekawym stopniowaniem napięcia,
objawiającym się w rzadko wtedy jeszcze stosowanej eskalacji
zagrożenia.
Police Woman aka
Rumble in Hongkong aka
The Young Tiger aka
The Heroine aka Here
Come Big Brother
Nu
jing cha
reżyseria: Mu Chu
scenariusz: Mu Chu i Hoi-Fung Ngai
studio: Great Earth Film Company
premiera: 26.04.1973
obsada: Charlie Chin, Qiu Yuen, Man-Tai Lee, Chin Hu, Nan Chiang,
Jackie Chan, Betty Pei i inni.
Police
Woman współcześnie
jest postrzegany jako kolejny z filmów, poprzez które Jackie Chan
powoli budował status gwiazdy. Gdy jednak produkcja powstawała w
małym hongkońskim studiu, to nie Chan, lecz Chin i Yuen mieli
przyciągać widzów przed kinowy ekran. Żadne z niech jednak też
nie należało do czołówki popularnych aktorów, można wręcz
pokusić się o stwierdzenie, że bardziej rozpoznawalna od nich była
obsadzona tu w drugoplanowej roli Betty Pei znana z filmów Shaw
Brothers, przede wszystkim Intimate
Confessions of a Chinese Courtesan i
Legends of Lust.
Sama produkcja nie należy też do nazbyt interesujących. Dość
dziwacznie zaczyna się od dwóch wstępów, po czym rozpoczyna
zupełnie nowy wątek. W pierwszych scenach Chan, który wciela się
w jednego z głównych złoczyńców, wraz z kolegami i koleżanką
Mai-Fong Ho (Hu) atakują w nocy przypadkowo napotkaną parę; dość
brutalna, lecz sztucznie zagrana sekwencja mimo swoich wad raczej
udanie wprowadza postaci negatywne. Drugi ze wstępów rozgrywa się
innej nocy, kiedy to inna grupa bandziorów atakuje samotną kobietę
– ta okazuje się być tytułową policjantką i dzięki znajomości
sztuk walki rozprawia się ze złodziejami. W kolejnej scenie Ho
ucieka przed Chanem (jego postać nie została w filmie nazwana, stąd
używam nazwiska aktora); wsiada do pierwszej znalezionej taksówki,
ukrywa za siedzeniem nieznany nam pakunek, po czym umiera. Kierowcą
okazuje się być Chen Chin (Chin), uzdolniony w sztukach walki i
praworządny do bólu mężczyzna, który od teraz stanie się celem
ataków złoczyńców.
Mimo
że teoretycznie policjantka Mai-Wa Ho (Yuen) jest główną
postacią, to w rzeczywistości – nie licząc drugiego ze wstępów
– pojawia się w filmie w okolicach połowy czasu trwania i zawsze
gra w nim drugie skrzypce. W centralnej pozycji znajduje się
bohaterski taksówkarz stawiający czoła przestępcom. Police
Woman
narracyjnie przez to mocno kuleje i nie jest w stanie stworzyć
postaci, które zakotwiczyłyby uwagę widza. Nie pomagają w tym też
niezbyt wyraziści aktorzy, wśród których drugi plan zdecydowanie
lepiej wypada od pierwszego. Fabularnie, produkcja nie należy też
do najinteligentniejszych: podchody złoczyńców są dość głupie,
a ich zachowanie nonsensowne, mające za zadanie tylko doprowadzić
do kolejnych scen akcji. Te niestety również nie są genialne.
Choreografia scen kung
fu,
za którą odpowiadają Jackie Chan i Cheung-Yan Yuen pozostawia
wiele do życzenia. Na dodatek, niezbyt sprawna reżyseria oraz
niezbyt atletyczni aktorzy nie pomagają w ukryciu wad choreografii,
wręcz przeciwnie – ich często zbyt wolne zachowanie czy markowane
ciosy wypadają nader sztucznie i rozczarowująco, szczególnie na
tle konkurencji typu Hap
Ki Do
czy The Way of the
Dragon,
a nawet Freedom
Strikes a Blow czy
The Cub Tiger from
Kwang Tung.
Ich zaletą jest próba urozmaicenia scen akcji za pomocą wmieszania
w nie samochodów, którymi różne postaci próbują się rozjechać.
Jest to wczesny przykład sekwencji kina akcji, które w przyszłości
będą charakteryzować produkcje z Chanem i można śmiało założyć,
że to on był ich pomysłodawcą.
Na
zakończenie wspomnę jeszcze o przesłaniu filmu. W jednej ze scen,
taksówkarz wraz z kolegami nagle zaczynają konstatować warunki
społeczne w kraju i dochodzą do wniosku, że przemoc obecna w kinie
(co zostaje uzupełnione widokiem magazynów filmowych ze zdjęciem
promocyjnym z Four
Riders Cheh
Changa na okładce) i ogólnie w mediach prowadzi młodzież do chęci
pójścia przez życie na skróty i obrania ścieżki przemocy.
Toteż, choć Police
Woman wyraźnie
wpasowuje się w trendy ówczesnego kina kung
fu,
równocześnie stara się krytykować gatunek, w którym egzystuje. I
o ile filmy Changa bezsprzecznie są często brutalne (Four
Riders
jest faktycznie dobrym przykładem), to o wiele lepiej krytykują
społeczne rozwarstwienie i niesprawiedliwe traktowanie przez
społeczeństwo i policję niż robi to Mu Chu, u którego policja –
poza tytułową postacią – też do niczego się nie nadaje, co
zmusza bohatera do wzięcia spraw w swoje ręce, czyli obrania drogi
przemocy.
The Kiss of Death
aka Poison
Girl
Du
nu
reżyseria: Meng-Hua Ho
scenariusz: Kang-Chien Chiu
studio: Shaw Brothers
premiera: 11.05.1973
obsada: Ping Chen, Lieh Lo, Mei-Sheng Fan, Chen Chan, Tao Chiang,
Wen-Wei Lin, Lily Chen, Ying Ying, Han-Chen Wang i inni.
Rape'n revenge w stylistyce psychodelicznego chwilami kung fu
od Shaw Brothers, to film, którego nie można przegapić. Produkcja
rozpoczyna się dość niepokojącą (i lekko psychodeliczną)
sekwencją gwałtu młodej Ling Chu (Chen). Choć Ho nie próbuje
poziomem erotycznej przemocy dorównać reżyserom z Japonii, to i
tak udaje mu się przekazać traumatyczny ładunek wydarzenia.
Poprzez kolejne sceny film w prosty, acz dosadny sposób przechodzi
przez pogłębiające się cierpienie bohaterki. Początkowo zaczyna
wpadać w stany paranoidalne, później zaczynają ją dręczyć bóle
podbrzusza i krew lejąca się z pochwy. Ostatecznie, gnana chęcią
zemsty i strachem przed chorobą weneryczną, którą zarazili ją
oprawcy dziewczyna podejmuje się pracy w klubie nocnym. Robi to z
nadzieją natknięcia się na gwałcicieli i wymierzenia im
sprawiedliwości. Na miejscu zaprzyjaźnia się z pracującą tam Fei
Hung Yang (Chen) oraz szefem klubu Ta Wongiem (Lo). Chodzący o lasce
Wong okazuje się być mistrzem sztuk walki, co – w klasycznym dla
kina wuxia i kung fu stylu – skłania protagonistkę
do błagań o naukę tychże, które – po obligatoryjnych wstępnych
odmowach – zostają spełnione. Jako że Chu nie ma za sobą
wieloletniego treningu, jej styl ma być prostszy i skupiać się na
najbardziej wrażliwych miejscach na ciele mężczyzny, ze
szczególnym uwzględnieniem ataków w krocze.
Ho w filmie lawiruje między poważnym dramatem, a thrillerem kung
fu naginającym nierzadko realizm scen. Kiedy dochodzi do walk są
one bardzo proste, ale idealnie wkomponowane w stylistykę. Co
więcej, gdy Chu korzysta z broni stają się dość brutalne, w
jednej ze scen jej atak w krocze przeciwnika wygląda szczególnie
boleśnie. Sceny akcji, i nie tylko akcji, są również świetnie
zaaranżowane. W jednej z nich na przykład bohaterka spotyka się z
dawnym oprawcą podczas potańcówki; z powodu głośnej muzyki nie
słyszymy dialogów, oprócz jednego, wybranego przez Ho słowa, po
czym dwie postaci rozpoczynają wspólny taniec, który tylko jedno z
nich zakończy żywe.
Poza wątkiem zemsty jest tu kilka dodatkowych tematów, związanych
z wykorzystywaniem kobiet. W jednej ze scen dwie młode dziewczyny
otrzymują na imprezie drinki ze środkiem usypiającym, a gdy się
budzą zostają zmuszone do seksu. Wydarzenie zostaje nagrane, aby
można było je później szantażować. Wszystko to sprawia, że The
Kiss of Death jest bardzo emocjonującym, pełnym interesujących
i świetnie zainscenizowanych pomysłów filmem, który choć będąc
prymarnie kinem eksploatacji, nie zapomina szczerze przejąć się
losem bohaterów i przedstawić go tak, żeby przejął się nim
także i widz.
Heroes
of Sung
Long hu hui feng
reżyseria i scenariusz: Chiang Shen
studio: Shaw Brothers
premiera: ??.??.1973
Obsada: Szu Shih, Lieh Lo, Pei-Shan Chang, Mian Fang, Tin-Hei Tong,
Richard Chen i inni.
Heroes of Sung to
przejaskrawiony film wuxia,
który opowiada historię dwóch braci, uciekających przed złym i
przebiegłym klanem zabójców. Mimo tej nieco fantastycznej otoczki,
fabuła produkcji jest oparta o prawdziwe wydarzenia, związane z
niepokojami w okresie Jingkang w 1127 roku, podczas wojny Sungów z
Jinami. Armia dynastii Jin zaatakowała stolicę dynastii Sung, a
cesarz Qinzong oraz jego ojciec trafili do niewoli. W filmie dowódca
imperialnej gwardii (Fang) wraz z przyjacielem Xi Mengiem (Tong)
przedostają się do więzienia, gdzie cesarz przekazuje im symbole
władzy. Meng niedługo potem żegna się z życiem i symbol w jego
posiadaniu zostaje umieszczony pod opieką jego córki Hong-Erh
(Shih). Dowódca gwardii zostaje tymczasem ranny i swój symbol
przekazuje swoim uczniom, dwójce braci: nieokiełznanemu Tian-Hu
(Lo) i bardziej zdyscyplinowanemu Tian-Longowi (Chang).
Fabularnie film niestety nie prezentuje się najlepiej. Choć główny
wątek zapowiada się dość interesująco, brak konsekwencji w jego
prowadzeniu, dość swobodne podejście do charakterów protagonistów
oraz niezbyt logiczne zachowania zarówno pozytywnych, jak i
negatywnych postaci znacząco obniża poziom scenariusza. Tian-Hu,
wprowadzony jako narwany wojownik, po opuszczeniu kryjówki mistrza
przez spory czas zachowuje się inteligentniej od brata i podejmuje
słuszne decyzje; później ponownie wraca do niezbyt subtelnego
stanu umysłowego, daje się nabrać wrogom, po czym przez resztę
filmu oscyluje między niezbyt mądrymi, a inteligentnymi decyzjami.
Tian-Long jest jego przeciwieństwem – przez większość czasu
trwania wykazuje się wątpliwymi zdolnościami decyzyjnymi i
dopiero, gdy jego brat zaczyna wariować, budzi się w nim zdrowy
rozsądek. Najinteligentniejszą postacią jest tu Hong-Erh, która –
oprócz tego, że za długo czasu spędza na opłakiwaniu ojca –
jest najlepiej przedstawionym bohaterem.
Sama fabuła też jest prymarnie ograniczona do dwóch miejsc, domu
Hong-Erh i posiadłości złoczyńców. Najpewniej za tym wyborem
przemawiały czynniki budżetowe, lecz ich wytłumaczenie fabularne
jest cokolwiek nielogiczne. W pewnej scenie bohaterowie zostają
zaatakowaniu przez chmary wrogów. Po walce – wiedząc, że
wrogowie znają ich miejsce przebywania – decydują się sformować
nowy plan, po czym... zostają w tym samym miejscu, gdzie oczywiście
ponownie zostają zaatakowani. Tego typu dziwnych decyzji jest tu
kilka i wszystkie mają na celu utrzymanie produkcji w jak
najmniejszej ilości lokacji.
Ale przecież mamy do czynienia z
filmem wuxia, w którym
autorami choreografii scen sztuk walki byli legendarny Wo-Ping Yuen
(pojawiający się na sekundę w samym filmie) i Cheung-Yan Yuen. Ten
aspekt produkcji na szczęście nie zawodzi. Walki są dynamiczne,
pomysłowe i świetnie nakręcone. Nawet, gdy bohaterowie toczą boje
z grupami przeciwników, Shen rozbija ich walki na mniejsze cząstki
(często krótkie pojedynki 1-on-1), co sprawia, że Heroes
of Sung unika w większych
starciach chaosu. Poza tym wykorzystane bronie i ciosy również są
nader pomysłowe, oprócz mieczy w ruch idą topory, łączone ostrza
czy „szpony orła” na łańcuchu. Jakby tego było mało
pojawiają się tu dość brutalne i całkiem pomysłowe zgony, co
sprawia, że w kwestii scen sztuk walki, Heroes of Sung
jest bardzo udaną produkcją.
Stranger
from Canton aka The
Karate Killer aka Hand
of Death
Guai ke
reżyseria: Man-Yi Yeung
scenariusz: Kuang Ni
studio: Yangtze Productions Limited
premiera: ??.??.1973
Obsada: Jason Pai, Thompson Kao, Tony Liu, Nancy Sit, Saan Ang i
inni.
Stranger from Canton to niezbyt wysokich lotów kino kung
fu, rozpoczynające się dość udanym wprowadzeniem złoczyńcy,
który w pierwszych scenach m.in. zabija niemowlaka. Niestety, szybko
daje o sobie znać kiepski montaż, irytujący widza przez sporą
część filmu. Ponadto i wyczucie rytmu nie jest siłą Yeunga,
przez co niektóre sceny ciągną się za długo, inne zdają się
być urwane w połowie, główny bohater pojawia się i znika bez
ostrzeżenia, a złoczyńca z początku okazuje się mało znaczącą
postacią. Całość zaś została osadzona w ramach patriotycznej
walki, która ma miejsce w Hongkongu, gdzie ukrywają się
patriotyczny Chińczycy ścigani przez złych Chińczyków.
Protagonistą jest tu Fong Jing (Pai), odziany w białą marynarkę
butny młodzieniec, który przybył wyzwać do walki miejscowego
mistrza, ale wcześniej ratuje z opresji dzieciaka, co ustawia go na
ścieżce prowadzącej do konfrontacji z filmowymi bandziorami. Jego
pojawienia się w istotnych chwilach dla fabuły zdają się być
jednak zupełnie przypadkowe. Tymczasem zachowanie konspirujących
patriotów jest zwyczajnie idiotyczne – piszący setki scenariuszy
Ni widać uznał najwyraźniej, że strzępy historii wystarczą, bo
widz i tak do kina przyjdzie nie w celu poznania wielowątkowej
opowieści, a masy scen sztuk walki. Scen akcji jest faktycznie
sporo, są one jednak różnej jakości. Pomniejsi bad guye nie
otrzymali ciekawych choreografii, na szczęście walczący swoim
warkoczem główny antagonista produkcji popisze się kilkoma udanymi
ruchami, co w pełni objawi się podczas mocno rozbudowanego
finalnego starcia – największej zalety filmu. Walki są za to dość
brutalne (choć do standardów Changa trochę brakuje), a złoczyńcy
nie przebierają w środkach, co sprawia, że produkcja momentami
staje się dość mroczna, co byłoby większą zaletą, gdyby
poprawić inteligencję licznych postaci. Stąd też, miłośnicy
oldschoolowego kung fu film powinni obejrzeć z dozą
przyjemności, lecz nikomu innemu Stranger from Canton do
gustu nie przypadnie.
Story
of Mother aka The
Story of My Mother
Mu qin san shi sui
reżyseria: Tsun-Shou Sung
scenariusz: Yung-Hsiang Chang
studio: Ta Chung Motion Picture Co.
premiera: ??.??.1973
Obsada: Hsiang Li, Maria Yi, Han Chin, Tsung-Hua Tuo, Ping-Yu Chang i
inni.
Story of Mother to tajwański
dramat, przedstawiający – poprzez retrospekcje – losy matki i
najstarszego z jej dwóch synów. Chłopak od wielu lat nie odzywa
się do matki, która w dawnych czasach zdradzała chorego męża.
Ten niebawem zmarł, a chłopak przeszedł pod opiekę dalszej
rodziny. Jego brat i siostra zostali z matką, która wyszła za mąż
za dawnego kochanka. Ten znęcał się nad nią, co doprowadziło do
kolejnych problemów, w tym śmierci jednego z dzieci.
Fabuła filmu jest nieco zbyt poszarpana, co sprawia, że trudno
wczuć się w opowiadaną historię. Ponadto zachowanie postaci jest
chwilami cokolwiek dziwne. W pewnym momencie filmu jest wyraźnie
zasugerowane, że matka poznała błędy swojego zachowania i można
już ją rozpatrywać jako pozytywną postać (film zdecydowanie
opowiada się za tradycyjnymi wartościami rodzinnymi, więc każdy,
kto się im sprzeciwia jest z miejsca cechowany negatywnie), lecz jej
niezbyt dobre traktowanie trzeciego męża (dla odmiany, niemal
zupełnie uległego) oraz całkowite nieprzejmowanie się losem syna,
który z nią został i wyrósł na kompletnego pasożyta
społecznego, sprawiają, że trudno przejmować się jej losem.
Również jej zacietrzewiony i traktujący z wyższością inne osoby
pierwszy syn nie budzi wielu pozytywnych odczuć.
Oczywiście wątek synów należy rozpatrywać na tle przesłania
filmu, który wskazuje na negatywny wpływ rozbicia jednostki
rodzinnej: śmierć dziecka, skrzywiony obraz płci przeciwnej,
zupełny brak empatii dzieci są wynikami zdrady matki. Niestety nie
jest to obraz konsekwentny, szczególnie pod koniec, gdy wszyscy
cudownie zaczynają przechodzić metamorfozę, aż do – zupełnie
spodziewanego – tragicznego finału.
Story of Mother mimo
wymienionych wad, postrzegam jednak za dość udaną produkcję.
Bardzo dobrze zagraną, ze wskazaniem na Hsian Li, dominującą nad
innymi aktorami i budzącą nieraz żywe emocje. Gdyby Sung
zdecydował się na pokazanie pełniejszego obrazu i nie uciekał się
do tanich zagrywek, jak tych pokroju finalnej sceny, byłby to
świetny dramat, a tak jest tylko dobry.
The
Bastard aka Little
Hero aka Nobody's Son
Xiao za zhong
reżyseria: Yuen Chor
scenariusz: Kang-Chien Chiu
studio: Shaw Brothers
premiera: 02.06.1973
Obsada: Hua Tsung, Lily Li, Lin Chiao, Dan Lau, Lui Cheng, Tsan-Kang
Chen, Ho Lee, Chi-Chin Wu, Shen Chan, Sha-Fei Ou-Yang i inni.
W kolejnym filmie Chor powraca do komediowych motywów znanych z The
Lizard, lecz tym razem skupia się na bezimiennym chłopaku
(Tsung), który jako niemowlę został porzucony pod drzwiami
świątyni. Jego wychowaniem zajął się mistrz sztuk walki, stąd
też bohater nabrał niebagatelnych zdolności kung fu, lecz
równocześnie w ogóle nie poznał życia poza sztukami walki. Gdy
wchodzi w pełnoletniość jego mistrz posyła go na misję
odnalezienia swoich korzeni. Chłopak zachodzi wpierw do świątyni,
która teraz jest zrujnowaną budowlą. Spotyka tam członków
miejscowego gangu, którzy zaatakowali bezdomną dziewczynę (Li).
Bohater ratuje ją z opresji, po czym ta zaczyna mu pokazywać jak
wygląda prawdziwe życie oraz pomaga mu w jego poszukiwaniach, które
ustawią ich na drodze miejscowej organizacji przestępczej.
Jedną z największych zalet, ale i jedną z największych wad jest
protagonista filmu. Z jednej strony jest godnym pochwały, że
prezentuje się on odmiennie od znanych nam uczniów sztuk walki ze
świątyń, którzy opuszczają mury klasztoru po latach braku
kontaktu ze światem zewnętrznym, po czym z łatwością zauważają
kłamstwa napotkanych ludzi i zawsze są górą w konfliktach.
Bezimienny młodzieniec nic nie wie o życiu, sądzi, że wszyscy
ludzie są szczerzy, nie rozumie różnic społecznych i nie jest w
stanie pojąć, co to jest udawanie. Ten realistyczny (i stanowiący
przyczynek do licznych komediowych scen) rys bohatera jest też
niestety cokolwiek irytujący. Głupkowata naiwność po pewnym
czasie staje się bowiem zwyczajnie męcząca, tym bardziej, że po
kilku(nastu) złych doświadczeniach, protagonista wciąż ślepo
wierzy wszystkim wokół. Nie pomaga, że fabuła należy do raczej
prostych i wszelkie podstępy złoczyńców są zupełnie
transparentne, co tylko bardziej ustawia bohatera na pozycji
zwyczajnego idioty.
Ciekawie za to zaprezentowano jego relacje z Małą Żebraczką,
bezdomną dziewczyną, którą uratował z opresji. Wygadana, znająca
życie od podszewki, mająca za sobą tragiczną przeszłość
dziewczyna stanowi udany (nawet jeśli nieco zbyt gadatliwy)
kontrapunkt dla protagonisty. Jako jedyna zauważa podstępne
zachowanie antagonistów, lecz nawet ona nie jest w stanie przekonać
bohatera, że ktoś go może okłamywać. Intrygująco jest
zarysowane między nimi romantyczne uczucie, nigdy nie powiedziane
wprost i zawsze istniejące gdzieś w domysłach. To poniekąd dzięki
niemu, Chorowi udaje się w ostatnich aktach bezboleśnie uciąć
wszelkie elementy komediowe i zmienić gatunek na pełnoprawny dramat
kung fu. Gdy produkcja już przejdzie tę stylistyczną woltę
robi się zdecydowanie bardziej zajmująca i trzymająca w napięciu,
w czym pomocne okazują się sekwencje sztuk walki stworzone przez
Wo-Ping Yuena i Cheung-Yan Yuena.
Dwóch Yuenów postawiło na starcia, gdzie niszczone jest możliwie
dużo otoczenia. Jest to coś do czego przyzwyczaili nas już
wcześniej, lecz w The Bastard zwiększyli poziom ogólnej
destrukcji. Pisząc o filmach z początku lat 70. wspominałem o
cechach późniejszego kina akcji z Hongkongu, do których wstęp
możemy odnaleźć właśnie w tym okresie. W produkcjach takich, jak
Four Riders mamy przygotowane całe pomieszczenia (np. salę
gimnastyczną) pod kątem wielkich starć; w The Generation Gap
pojawia się charakterystyczne dla przyszłych filmów kung fu
stopniowanie natężenia długiej sekwencji akcji; w The
Delinquent widzimy niebezpieczne wyczyny kaskaderskie
wkomponowane w sceny walk; w Police Woman korzysta się z
samochodów, którymi atakuje się przeciwników zmuszając ich do
kaskaderskich popisów; w końcu w The Bastard niszczone są
stoliki, płoty, ogrodzenia, ściany, drzwi etc. zwiastujące
późniejsze popisy destrukcji, znane choćby z filmów z Jackiem
Chanem.
The Bastard nie jest zbyt
równą produkcją, przez większość czasu stanowi coraz bardziej
męczącą komedyjkę, powtarzającą zbyt często znaną prawdę
dotyczącą hipokryzji i dwulicowości ludzi, lecz gdy film
przechodzi stylistyczną woltę i wprowadzony dramat uzupełnia
świetnymi sekwencjami sztuk walki, wtedy The Bastard
zmienia się w pozycję, jaką
każdy fan kung fu
powinien obejrzeć.
Police
Force
Jing cha
reżyseria: Cheh Chang i Ulysses Au-Yeung
scenariusz: Cheh Chang i Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 16.06.1973
Obsada: Chung Wong, Lily Li, Hsieh Wang, Helen Ko, Kuang-Yu Wang,
Alexander Fu Sheng i inni.
Produkcja rozpoczyna się od wprowadzenia Kuan Lianga (Fu Sheng),
młodego karatekę, który właśnie wybiera się ze swoją
dziewczyną Yan Shen (Li) na turniej. Na miejscu jest już ich
przyjaciel Kao Tung Huang (Wong) oraz – jeszcze bezimienny, ale już
knujący coś złego – Tu Kao (Kuang-Yu Wang). Przed turniejem
Chang i Au-Yeung przedstawiają Lianga jako miłego, wygadanego
młodzieńca, zakochanego z wzajemnością w pięknej dziewczynie.
Sam turniej zaś jest pretekstem do pokazania jego zdolności sztuk
walki, jak również do wprowadzenia na drugim planie Huanga. Te
początkowe sekwencje udanie też popychają fabułę umieszczając
wątek zazdrości Kao wobec Lianga, który nie dość, że ma piękną
dziewczynę, to na dodatek jest odnoszącym sukcesy i lubianym
człowiekiem. Prędko prowadzi to do ataku Kao i jego pomocnika na
spacerującą parę zakochanych, którzy po turnieju wybrali się w –
jak się okazuje – zaskakująco odludne miejsce. Liang wyraźnie ma
nad nimi przewagę, lecz gdy przestępcy biorą Shen za zakładniczkę
sprawy przybierają zły obrót. Ostatecznie dziewczyna ucieka
powiadomić policję, Kao ucieka, a jego pomocnik i Liang umierają.
W podobnym stylu, co śmierć postaci granej przez Lunga Ti w
Vengeance!, została przeprowadzona introdukcja Alexandra Fu
Shenga w kino akcji ze stajni braci Shaw. Oczywiście, Fu Sheng
pojawił się wcześniej w malutkiej rólce w Generation Gap,
lecz Police Force jest pierwszym „wielkim” filmem
przyszłej gwiazdy studia. Młody aktor prezentuje się tu nadto
zadowalająco, zarówno w scenach akcji i wymagających zdolności
aktorskich, toteż nie dziwi jego szybkie wzbicie się na czołówki
popularności. Tym samym Shaw Brothers mogli poszczycić się o wiele
większym zbiorem gwiazd od konkurencyjnych studiów; Golden Harvest
wśród męskich idoli miało na tym etapie tylko dwa nazwiska: Yu
Wanga i Bruce'a Lee, który miał podpisany kontrakt na jeszcze tylko
jeden film w studiu Raymonda Chowa (który i tak będzie ostatnim
filmem Lee z powodu jego przedwczesnej śmierci).
Niestety, oprócz wprowadzenia Fu Shenga w panteon wielkich nazwisk
studia, Police Force nie odnosi zbyt wiele sukcesów. Główna
oś fabularna obraca się wokół Huanga, który motywowany przez
pałającą żądzą zemsty Shen dołącza do policji z misją
odnalezienia i zabicia mordercy przyjaciela. Tak też spędza kilka
lat służby, awansując i od czasu do czasu tłucząc się z
bezimiennymi chuliganami, podczas gdy Shen co jakiś czas pojawia się
w filmie, mobilizując go do dalszego działania. Główny wątek
jest przez to bardzo monotonny i uzupełniany jedynie moralnymi
zagwozdkami protagonisty, stanowiącymi największą zaletę
produkcji poza scenami z Fu Shengiem. Wolny tok narracji miał
najpewniej wzbogacić realistyczny obraz hongkońskiej policji, lecz
w połączeniu z prostą fabułą i przeskokami w czasie, nigdy nie
udaje się filmowi zajął w pełni uwagi widza.
W drugiej połowie filmu złoczyńca zostaje odnaleziony, lecz
równocześnie zredukowany do podrzędnego bandziora, jednego z wielu
na usługach pojawiającego się niemal znikąd bogatego gangstera,
stanowiącego jeden wielki zbiór klisz. Scen akcji też nie ma tu
nazbyt wiele, choć pochwalić należy finalną sekwencję
rozgrywającą się w całości na małym jachcie. Sporo tu też
strzelanin, często zastępujących spodziewane w podobnych
produkcjach sceny kung fu. Ostatecznie zatem, mimo solidnych
kreacji Wonga i Li, Police Force stanowi niestety średni
film.
Beach
of the War Gods
Zhan shen tan
reżyseria i scenariusz: Yu Wang
studio: Golden Harvest
premiera: 13.07.1973
Obsada: Yu Wang, Fei Lung, Yeh Tien, Han Hsieh, Mao Shan, Hung Tsai,
Hung Kwan, Min Min, Yi-Kuai Chang i inni (bez kobiet w obsadzie).
Czego można się spodziewać po produkcji, za kamerą której stoi
Yu Wang? Czerpania garściami ze stylistyk zagranicznego kina, ze
szczególnym uwzględnieniem japońskiej chanbary i włoskich
westernów; wprowadzenia wojowników posługujących się bardzo
odmiennymi stylami; dodanie licznych przejaskrawień, które
umieszczą produkcję w rejonach bliższych kinu eksploatacji. Wang
jako reżyser kojarzy się prymarnie z kinem kung fu spod
znaku A Chinese Boxer i The One-Armed Boxer, lecz
potrafił również stworzyć niezgorsze produkcje wuxia, co
poświadcza choćby świetny The Sword, którego był
współreżyserem oraz korzystający z cech wuxia The Brave and
the Evil.
W tym też gatunku postanowił zrealizować swój piąty film, a
zarazem drugi dla studia Golden Harvest, zatytułowany Beach of
the War Gods. W Internecie można natknąć się na informacje
dotyczące filmu, wskazujące, że jego fabuła jest oparta na Seven
Samurai (Shichinin no samurai, 1954) Akiry Kurosawy, lecz
w moim uznaniu Wang inspirował się także 13 Assassins
(Juusannin no shikaku, 1963) Eiichiego Kudo, który to
oczywiście też nawiązywał do Seven Samurai. Z filmu
Kurosawy mamy punkt wyjściowy: potężny szermierz Feng Hsiao (Wang)
trafia do małego miasteczka, które zostaje zaatakowane przez
japońskich piratów, powoli przejmujących kontrolę nad całym
terenem. Hsiao rozprawia się z kilkoma z agresorów, po czym musi
przygotować wioskę do obrony przed zbliżającą się armią
piratów, którym przewodzi potężny wojownik Shinobu Hashimoto
(Lung). To, co następuje później to poszukiwanie wojowników,
którzy pomogą bohaterowi w obronie tak wioski, jak i chińskich
wartości, zbrukanych przez jak zawsze w tego typu filmach
barbarzyńskich Japończyków. Łącznie z protagonistą dzielnych
wojowników jest ledwie piątka, ale posiadają też własną
miniarmię, więc ostatecznie stanowią potężniejszą siłę niż
ich odpowiednicy z japońskich produkcji.
To, co nasuwa skojarzenia z filmem Kudo, to fakt, że w dochodzi tu
do bardzo długiej sekwencji bitwy (ok. 40 minut), złączonej z
kilku pomniejszych sekwencji oraz, że bohaterowie szykują na wrogów
liczne pułapki. Same walki są jednak zrealizowane w kluczu kina
wuxia: mamy tu wojowników z mieczami, „latającymi”
nożami, walczących specjalnymi bitewnymi tarczami, włóczniami
etc., a wszystko kończy się długim, rozbudowanym pojedynkiem. Wang
rozebrał znaną fabułę z jej licznych ambicji i skupił się na
potencjale akcji, do której dodał sporą dawkę chińskiego
nacjonalizmu – nieobcemu Wangowi, urodzonemu w Tajwanie za czasów
japońskiej okupacji. Stąd też miłośnicy bardziej artystycznego
kina wuxia czy szukający wielowątkowej fabuły nie znajdą
tu dla siebie zbyt wiele. Tak samo smakiem obejdą się ci, którzy
po film sięgnęli zmotywowani dokonaniami Wanga na arenie kina kung
fu. Ci, którzy jednak znają Wanga lepiej i oczekują po
produkcji stylistycznej mieszanki zamkniętej w ramach kina wuxia
z przejaskrawionymi (choć nieco anachronicznymi niestety)
sekwencjami sztuk walki nie powinni być zawiedzeni. Nie jest to
zdecydowanie film na miarę The Sword, ani nie jest tak
napompowany wściekłą akcją, jak The One-Armed Boxer, lecz
jest to wciąż Yu Wang, który zna gatunek i nie boi się zabierać
go w stylistyczne wojaże. Mnie to całkowicie satysfakcjonuje.
Enter
the Dragon
Long zheng hu dou
reżyseria: Robert Clouse
scenariusz: Seung-Ling Hoh i Michael Allin
studio: Golden Harvest i Concord Productions Inc.
premiera: 26.07.1973
Obsada: Bruce Lee, John Saxon, Kin Sek, Jim Kelly, Betty Chung, Ahna
Capri, Angela Mao, Robert Wall, Bolo Yeung, Roy Chiao, Sammo Hung,
Jackie Chan i inni.
Zmotywowani sukcesami produkcji kung fu z Brucem Lee decydenci
z Warner Bros. postanowili wspomóc gwiazdę z Hongkongu na rynku
amerykańskim (i przy tym zarobić niemałe pieniądze). Raymond Chow
był oczywiście chętny na współpracę z amerykańskim gigantem,
jako że zawsze poszukiwał możliwości podbicia nowych rynków, jak
również rozbudowania gatunku, celem pokonania konkurencji ze studia
Shaw Brothers.
Amerykańskie studio chciało aby produkcja spodobała się jak
najszerszej grupie widzów, toteż oprócz chińskiego protagonisty
stworzono też istotne postaci w formie białego i czarnoskórego
mężczyzn. W rolę lubującego się w luksusach i hazardzie karateki
Ropera wcielił się John Saxon. Oryginalnie jego postać miała w
filmie zginąć, lecz agent Saxona powiedział studiu, że aktor nie
zagra jeśli jego postać spotka tragiczny finał. Studio uległo i
zamiast tego zdecydowało się uśmiercić inną postać, Williamsa.
W Williamsa zaś wcielił się mistrz świata w karate Jim Kelly,
który w ostatniej chwili zastąpił Rockne Tarkingtona, jako że
nieoczekiwanie zrezygnował on z filmu na kilka dni przed
rozpoczęciem zdjęć w Hongkongu. Wśród aktorów – z perspektywy
hongkońskiej – warto też zwrócić uwagę na początek filmu.
Pierwsza sekwencja sztuk walki to bowiem krótki pojedynek między
Lee a Sammo Hungiem, ówcześnie uznanym choreografem scen sztuk
walki (w Enter the Dragon jednak za nie nie odpowiadał) oraz
wschodzącą gwiazdą studia Golden Harvest, mającą za sobą udane
role w omawianych wcześniej Lady Whirlwind i Hap Ki Do.
Również w początkowych fazach pojawia się jako gość specjalny
kultowy Roy Chiao, znany nam przede wszystkim z majstersztyków wuxia
w reżyserii Kinga Hu, A Touch of Zen oraz The Fate of Lee
Khan. W retrospekcji (odbywającej się podczas retrospekcji)
pojawia się także moja ulubiona aktorka kina kung fu Angela
Mao. Wciela się w siostrę głównego bohatera, która – po dość
przyzwoitej sekwencji sztuk walki – popełnia samobójstwo aby nie
stracić honoru napastowana przez jednego z głównych antagonistów
Okatę (Wall) i jego ludzi. Poza nimi w małej roli pojawia się Bolo
Yeung; mimo że jego rola jest tu mniejsza od niedawnej we Freedom
Strikes a Blow, to jego potężna postura i prezencja ekranowa
wyróżniają go spośród wszystkich postaci i to Enter the
Dragon pomógł mu najbardziej w rozwoju dalszej kariery.
Ostatnią osobą, o której można wspomnieć jest Jackie Chan, który
pojawia się na sekundę aby natychmiast zostać pobitym przez Lee,
oprócz tego był jednym z kaskaderów i to on, zamiast Lee, wspina
się po dachu budynku w jednej ze scen (w pozostałych scenach
dublerem Lee był Wah Yuen).
Żeby film osiągnął sukces w Ameryce, Warner Bros. wydało na jego
promocję ponad milion dolarów, przeznaczonych na takie formy
promocji, jak komiksy czy darmowe lekcje sztuk walki. Opłaciło się
i film, na którego produkcję wydano ok. 850 tys. dolarów, zarobił
w USA około 25 milionów dolarów. Całkiem przyzwoity wynik
finansowy osiągnął też w Hongkongu, gdzie za dystrybucję
odpowiadało Golden Harvest, lecz nie był to wynik, jaki studio
sobie wymarzyło; Enter the Dragon cieszył się zdecydowanie
mniejszą popularnością niż Fist of Fury i The Way of
the Dragon. Przyznam w tym momencie, że również dla mnie –
choć jestem świadom, że Enter the Dragon dla promocji
gatunku na świecie i współczesnej kultowości kung fu
zrobiło prawdopodobnie więcej niż jakikolwiek inny film z gatunku
– jest to produkcja mniej satysfakcjonująca niż poprzednie
propozycje z Lee.
Po pierwsze fabuła filmu nie należy do najbardziej udanych (przy
okazji zaznaczam, że piszę tę mini-recenzję na podstawie
hongkońskiej wersji, a nie amerykańskiej, z której co nieco
powycinano). Podczas dość długiego wprowadzenia do głównego
wątku, protagoniście oferuje się aż trzy odmienne motywacje do
wyruszenia na turniej sztuk walki, toczący się na wyspie złoczyńcy
Hana. Po pierwsze Lee zostaje tam wysłany przez amerykańskie służby
incognito, aby znaleźć dowody na przestępczą działalności Hana,
włamać się do jego placówki radiowej i stamtąd skontaktować się
ze wspomnianymi służbami. Jest to dość kuriozalny plan, w dodatku
niepotrzebnie uzupełniony o nawiązania do produkcji o Jamesie
Bondzie. Po drugie, mistrz Lee informuje go, że Han jest byłym
mistrzem klasztoru Shaolin i należy go ukarać za splugawienie zasad
sztuk walki i wykorzystanie wiedzy klasztoru w celu szerzenia zła.
Po trzecie, w podwójnej retrospekcji okazuje się, że główny
pomagier Hana – wspomniany Okata – jest odpowiedzialny za śmierć
siostry Lee. Wątek klasztorny w moim odczuciu byłby zupełnie
wystarczający i nie wymagał wymyślania ani dziwacznego planu służb
(obecnych tylko po to aby zaznaczyć, że jest to film współtworzony
przez amerykańską stronę), ani narracyjnej żonglerki zaburzającej
w pierwszej połowie ogólne tempo poprzez sceny wprowadzone
najwyraźniej tylko po to aby pokazać w akcji Angelę Mao. Jak
pisałem już niejednokrotnie na blogu, uwielbiam Mao, lecz nawet ja
muszę przyznać, że sceny z jej udziałem nie były zbyt potrzebne,
ani nie były zbyt udanie wkomponowane fabularnie. Na szczęście,
gdy wszyscy znajdą się już na wyspie, akcja nabiera tempa i
zarówno fabuła, jak i tok narracji stają się satysfakcjonujące.
Niewolne od wad są też sceny akcji. Oczywiście, sceny sztuk walki
prezentują się w większości udanie, choreografie są utrzymane w
klasycznym dla Lee stylu, który ciężko krytykować, a sam Lee jest
wyjątkowo charyzmatyczny i błyskawiczny w zadawaniu ciosów czy to
pięścią, czy z pomocą nunchaku. To co wypada tu gorzej od
poprzednich produkcji z Lee, jak i wielu produkcji z Hongkongu w
ogóle, to sposób w jaki walki zostały sfilmowane. Clouse – czy
to z braku doświadczenia w tego typu kinie, czy to z powodu faktu,
że strona amerykańska traktowała idee stojące za sztukami walki z
mniejszym uznaniem (fakt, potwierdzony tym, że w amerykańskiej
wersji filmu wycięto sceny dot. filozofii stojącej za sztukami
walk) – czasami przedstawia akcję korzystając ze zbyt dużych
zbliżeń na aktorów, szczególnie Lee. Często więc nie widać w
pełni ciosów i ruchów wykonywanych przez postaci; widzimy, że
wykonują jakiś ruch czy zmieniają pozycję, ale nie widzimy jaki
ruch wykonują, ani w jaką pozycję przechodzą. Ponadto, finalna
walka, a nawet posunąłbym się do stwierdzenia, że wszystkie walki
z Kin Sekiem nie prezentują się zadowalająco. Nie chcę przy tym
umniejszać istotności Seka jako aktora, tym bardziej, że posiada
on legendarny status w hongkońskim kinie – jeszcze zanim zagrał
Hana w Enter the Dragon, miał już na koncie role w ponad 500
produkcjach, w tym w wielu filmach z klasycznej serii o Fei-Hung
Wongu. Mimo wszystko, sekwencje akcji z jego udziałem wypadają
najbardziej archaicznie. Oczywiście, finalne starcie choreograficzne
niedobory zakrywa wyborami stylistycznymi, dotyczącymi miejsca
walki, udanie z ich pomocą uzupełniając rozmowę Lee ze swoim
mistrzem z początkowych partii filmu, które zostały usunięte w
wersji amerykańskiej, co pozbawiło tam produkcję swoistej klamry
fabularnej.
Żeby jednak nie kończyć omówienia na negatywnej nucie, słowem
podsumowania napiszę, że Enter the Dragon mimo widocznych
braków i potknięć, stanowi niewątpliwie jeden z najważniejszych
filmów kung fu w historii gatunku i jego wpływ na
popularyzację nurtu na świecie jest nie do przecenienia.
The
Pirate
Da hai dao
reżyseria: Cheh Chang, Hsueh-Li Pao i Ma Wu
scenariusz: Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 27.07.1973
obsada: Lung Ti, David Chiang, Ching Tin, Gong Lau, Fung Yue,
Mei-Sheng Fan, Dean Shek i inni.
The Pirate to sporo
obiecujący, lecz ostatecznie dający widzowi tylko trzy rzeczy film
kung fu spod ręki –
wydaje się – zbyt wielu reżyserów. Produkcja skupia się na
piracie o charakterze Robin Hooda – Pao-Chai Changu (Ti), który jest postacią historyczną, z przełomu XVIII i XIX wieku. Jego
statek zostaje uszkodzony podczas złodziejskiej ekspedycji, co
zmusza go do próby zdobycia materiałów incognito w miasteczku
bezprawia. Początkowo twórcy wprowadzają wiele elementów
fabularnej układanki, co sprawia, że wydaje się, że będziemy
mieli do czynienia z nader ciekawą opowieścią. Właścicielka domu
publicznego (Yue) to rzucająca ostrzami kobieta, pragnąca zebrać
nagrody za listy gończe wysłane za piratami – w tym Changa i Er
Dao Hua (Fan). Hua to zepsuty do szpiku kości pirat, który ucieka z
więzienia i porywa statek bohatera. Miasteczkiem rządzi tymczasem
chciwy i wprawny w sztukach walki złoczyńca You Lun Xiang (Tin).
Jakby tego było mało na miejscu pojawia się też generał Wu
(Chiang) ze swoimi ludźmi, który w ukryciu poluje na piratów.
Niestety, właścicielka i Xiang
okazują się rodzeństwem i z dwóch osobnych – potencjalnie
rywalizujących ze sobą zagrożeń dla protagonisty – stają się
jednym, w dodatku niezbyt dobrze wyeksploatowanym problemem. Dwójka
ta, jak zresztą wszyscy bandyci na ich usługach, aż do scen
ostatniej bitwy z bohaterem i jego ludźmi będzie się zachowywać
czasami wręcz zaskakująco naiwnie. Hua tymczasem po mocnym
wprowadzeniu całkowicie znika z filmu, by pojawić się pod koniec w
krótkiej, niczego nie zmieniającej scenie. Jedynym, dobrze
poprowadzonym wątkiem jest rywalizacja Changa z generałem Wu,
kulminująca w mocno rozbudowanym i świetnie poprowadzonym pojedynku między postaciami, co
stanowi kolejny już przykład zetknięcia ze sobą największych
gwiazd studia w następnym quasi-crossoverze, niewątpliwie
generującym podwójne zyski ze sprzedaży biletów.
Tym samym trzy rzeczy, które
otrzymuje tu widz kina kung fu
to obsada aktorska, sekwencja walki z siłami zła oraz finałowy
pojedynek. Cała reszta to po prostu solidny, sklecony w klasycznym
dla SB stylu film, którego seans zadowoli wyłącznie fanów
gatunku.