niedziela, 6 maja 2012

czwartek, 3 maja 2012

KRÓTKIE SPIĘCIE: It's Never Too Late to Mend, 1937 / The Manster, 1959

KRÓTKIE SPIĘCIE





It's Never Too Late To Mend
Reżyseria: David MacDonald
Wielka Brytania, 1937


Tod Slaughter powraca w kolejnej, klasycznej dla siebie roli. Na powierzchni miły i dobrotliwy, a w sercu okrutny i morderczy dziedzic postanawia zdobyć serce pewnej urodziwej niewiasty. Niestety, ona zakochana jest w innym. I to z wzajemnością. Tod będzie więc musiał oszukiwać, kłamać, wymuszać i, w końcu, zabijać, by jego pragnienie się zrealizowało. Choć wszyscy i tak znamy finał tego typu wiktoriańskich opowieści.

Główny wątek jest tym samym mało zajmujący, jak i mało zaskakujący. Wszystko rozgrywa się zgodnie z naszymi przewidywaniami, a kolejne fabularne zwroty są powtórką podobnych z ówczesnego kina i innych kreacji Slaughtera. Daleki jestem jednak od krytyki jego samego. Przejaskrawiona, sztucznie dobra, a potem szaleńcza gra aktora jest zawsze plusem produkcji z jego udziałem i nie inaczej jest także i w tym przypadku. Jednak przyznać trzeba, iż „The Demon Barber of Fleet Street” oraz „The Crimes of Stephen Hawke” pozostają najlepszymi produkcjami w jego karierze i „It's Never Too Late To Mend” sporo do ich poziomu brakuje.

Na pocieszenie pojawia się jednak drugi, o wiele lepszy, wątek. Zajmuje on tak naprawdę 3 sceny oraz jeden napis. Na samym początku filmu bowiem jesteśmy poinformowani o tragicznych, barbarzyńskich warunkach, jakie panują w wiktoriańskich więzieniach oraz o nadchodzących reformach tychże. Wydawać by się więc mogło, iż produkcja skupi się właśnie na tym temacie. Nic bardziej mylnego, gdyż centralny wątek to, wspomniane wcześniej, miłosno-oszukańcze podchody dziedzica, a do tematu z prologu wracamy w okolicach połowy produkcji. Ten drugi wątek objawia się dzięki temu, że nasz antybohater opiekuje się również więzieniem, a osadzonych nazywa swoimi dziećmi, którym pomaga zobaczyć błędy postępowania i wyciągnąć z nich pozytywne wnioski. Oczywiście, tak naprawdę torturuje i znęca się nad swoimi podopiecznymi, a każde słowo skargi karze jeszcze okrutniejszym zadręczaniem. W scenach w więzieniu celowo użyto hiperbolizacji by w krótkiej sekwencji przedstawić, jak najwięcej. I tak, jeden osadzony się skarży i napotyka karę, drugi przymila się, kłamiąc i kradnąc, za co zostaje nagrodzony, a kilkunastoletni chłopak, który, z powodu braku pieniędzy, ukradł chleb dla konającej matki, spotyka najgorszy z możliwych końców.

Przypuszczenia, że dziedzic skończy w miejscu swej ukochanej pracy, są oczywiście, jak najbardziej na miejscu. We wszystko zamieszany jest także ksiądz, który wprowadza wartości chrześcijańskie, pokazując, że wiara w Boga (i Kościół) są jedyną drogą pokuty, poprawy i znalezienia spokoju duszy. Tego typu obrazowanie religii, szczególnie w tego typu filmie, nie jest w żaden sposób zaskakujące.

Podsumowując, produkcja jest skierowana do miłośników, starych, wiktoriańskich produkcji, miłośników Toda Slaughtera i ekstremalnych miłośników więzień.

Poniżej scena, w której więźniowie "nie mają" żadnych skrag.



THE MANSTER
Reżyseria: George P. Breakston, Kenneth G. Crane
USA/Japonia, 1959

Z Wielkiej Brytanii przenosimy się do Japonii, gdzie amerykański reporter, spragniony powrotu do domu i swej żony, zajmuje się swoim ostatnim zleceniem. Wymaga to od niego spotkania się z japońskim naukowcem. Z prologu zaś wiemy, iż Japończyk wykonuje eksperymenty na ludziach i nie obawia się nieudane wyniki pozbawić życia. Usypia on poczciwego dziennikarza i wstrzykuje swoje serum, powodując zmiany w fizjonomii i psychice Amerykanina.

Muszę przyznać, iż film bardzo przyjemnie się ogląda. Biorąc pod uwagę jego niskobudżetowość i B-klasowość jest wykonany na wysokim poziomie. Reżyseria prowadzi nas z determinacją poprzez dobrze opowiedzianą historię, brak jest większych dziur logicznych i wielkich pretekstowych wydarzeń, a aktorzy stanęli na wysokości zadania, dostarczając udanych kreacji. Wielkim plusem jest także pokazanie samej Japonii. Zwykle, w amerykańskich filmach jest ona zrównana do poziomu specyficznej ciekawostki, a wszystkie postaci mówią po angielsku. W „The Manster”, Japończycy mówią na szczęście po japońsku, za wyjątkiem dłuższych, ważnych dla fabuły kwestii, które wiążą się jedynie z dwiema osobami. Ponadto reporter zwiedzi kilka barów, gorące kąpiele, napotka gejsze oraz odwiedzi buddyjską świątynie. Wszystko to jest pokazane jako coś normalnego, specyficznego dla Kraju Kwitnącej Wiśni, owszem, ale nie jako dziwaczne kuriozum. Szczególnie udanie prezentuje się buddyjska świątynia z wizerunkami demonów, nabierającymi innego wydźwięku w kontekście przemiany jaką przechodzi protagonista obrazu.

Jest też i drugie dno. Reporter, po otrzymaniu specyfiku, zaczyna być osobą skrajnie hedonistyczną, która zdradza swoją żonę, nie chce wrócić do kraju i skupia się jedynie na zabawie i rozrywkach. Gdy jego transformacja postępuje, dodatkowo również dochodzi do tego, iż staje się on mordercą i wyrasta mu druga głowa. Jest to swoista wariacja na temat Dra Jekylla i Mr Hyde'a. Stan „naturalny”, w ramach cywilizacji, podobnie, jak u Stevensona, jest postrzegany jako ten dobry, a stan, powstały pod wpływem eksperymentów uwalnia tłumione emocje i prymitywne, barbarzyńskie odruchy. Dochodzi do tego, że bohater staje się, dosłownie, dwiema osobami. W ten sposób film wyraża nadzieję, iż ludzkość jest w stanie opanować swą nieokiełznaną, agresywną zwierzęcość. Ponadto, mimo pozytywnego przedstawienia Japonii i Japończyków, Amerykanie winni się wiązać i trzymać swoich, a międzynarodowe mieszanie nie jest polecane. Zdecydowanie klasyczne obrazowanie tego typu kwestii, szczególnie ówcześnie.

„The Manster” jest więc bardzo dobrym, jak na warunki niskobudżetowego kina, obrazem, który powinien usatysfakcjonować miłośników dziwacznych potworów, mordujących Bogu ducha winnych ludzi w B-klasowym otoczeniu. Mnie usatysfakcjonował.

Poniżej zwiastun filmu (plus zwiastun "The Horror of Dr. Faustus" (znany w Polsce jako "Oczy bez twarzy", a w oryginale jako "Les Yeux sans visage" [reż. Georges Franju, 1960]). Zwiastun "The Manster" pojawia się ok. 1:52. Pod zwiastunem jedna ze scen, w której widać pierwsze oznaki przemiany bohatera.