czwartek, 27 stycznia 2011

Akmareul boattda / Widziałem diabła, 2010

Tytuł oryginalny: Akmareul boattda
Tytuł anglojęzyczny: I Saw the Devil
Tytuł polski: Widziałem diabła

Reżyseria: Ji-woon Kim
Kraj: Korea Płd.
Rok: 2010
Występują: Byung-hun Lee, Choi-min Sik


Ji-woon Kim jest reżyserem, którego obejrzane przeze mnie filmy są bardzo dobre, lecz równocześnie każdemu z nich doskwierają pewne wady, nieumożliwiające pojawieniu się całkowitego zachwytu po seansie. W Polsce do tej pory ukazały się, jeśli dobrze pamiętam, 3 jego produkcje. Słodko-gorzkie życie osadzone w realiach świata gangsterów, opowiadające o jednym z nich, walczącym o życie po wydaniu na niego wyroku śmierci. Opowieść o dwóch siostrach, w której poznajemy tajemnicę skrywaną przez tajemniczy dom i umysł tytułowych sióstr w konwencji azjatyckiej ghost story. Dobry, zły i zakręcony to natomiast luźna wariacja na temat słynnego filmu Sergio Leone. Warto jeszcze odnaleźć, niewydaną w Polsce, Cichą rodzinkę, której bardzo udany remake swego czasu wykonał Takashi Miike. Najnowszym obrazem zmiennego Koreańczyka jest kino zemsty, w którym głównymi bohaterami są mszczący się tajny agent oraz seryjny morderca. Już na wstępie warto zwrócić uwagę, że Kim przy okazji tej opowieści sięgnął po dość ekstremalne środki wyrazu, przez co emisji filmu niemal (patrz komentarze) zakazano w jego ojczyźnie.

Widziałem diabła już na samym początku atakuje ponurą atmosferą samotności. Noc, pusta ulica, delikatne opady śniegu i sunący w tym nieprzyjaznym, choć estetycznym wizualnie, otoczeniu samochód. Dziewczynę, która nim jedzie spotyka pech, pojazd się psuje.  Pomoc jej oferuje tajemniczy nieznajomy, kobieta zostaje jednak pouczona przez ukochanego, z którym rozmawia przez telefon, żeby spokojnie zaczekać na pomoc drogową i nie ufać obcemu. Niestety, ów obcy jest psychopatą, który gwałci, zabija, często ćwiartuje młode dziewczyny. Jego atak jest agresywny i skuteczny, lecz jest on jedynie preludium okropności, jakie przypadną kobiecie w udziale.

Od razu rzuca się w oczy w kreacji mordercy jego brak sumienia, swoista, paradoksalna, niewinność. Mamy przed sobą człowieka, który nie widzi nic złego w brutalnym zabijaniu, więc, wg niego, nie czyni on żadnego zła. Lub czyni czyste zło, nieskażone wyrzutami sumienia czy kalkulacją, zło, w gruncie rzeczy, właśnie diabelskie. Przy okazji jego sposób bycia łamie większość kreacji dotyczących psychopatycznym morderców, które charakteryzują zachodnie kino, przy czym miłośnicy koreańskich produkcji tym aspektem akurat nie powinni być nazbyt zaskoczeni.

Jego przeciwnikiem zostaje narzeczony zamordowanej dziewczyny, który pracuje w tajnych specjalnych i ma przez to dostęp do broni oraz kilku przydatnych nowinek technicznych. Co więcej, ojciec dziewczyny jest emerytowanym policjantem, który wciąż ma kontakt ze znajomymi wykonującymi zawód, co również pomaga w zlokalizowaniu zabójcy. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że film opowiada historię znalezienia mordercy i jego zabicia, tudzież „ostatecznej konfrontacji”. Właściwa fabuła rozpoczyna się w momencie, gdy morderca zostaje odnaleziony przez zdesperowanego mężczyznę, przez niego pobity i... wypuszczony na wolność z nadajnikiem i podsłuchem schowanym w jego ciele. Zemsta, bowiem ma polegać na tym, że psychopata nie zna teraz ani dnia ani godziny. Zawsze, kiedy na powrót zechce wrócić do swych krwawych zwyczajów pojawia się jego wróg, który na nowo go okalecza.

Mimo że morderca jest osobą bardzo sprytną i sprawną fizycznie (podczas filmu będzie zabijał również inne osoby, w tym innych morderców), to wytrenowany agent jest od niego silniejszy. Jednakowoż pewność siebie żądnego zemsty mężczyzny okazuje się nazbyt wielka, gdyż psychopata również nie jest osobą, którą należy niedoceniać. Obraz więc skupia się na pełnej przemocy rywalizacji dwóch pozbawionych skrupułów osób. Całości ponurego obrazu świata dopełnia fakt, iż na swej drodze napotykają inne, skrzywione postaci, które często same również czują ogromne zamiłowanie do dość krwawego uśmiercania ofiar.

Jak można przypuszczać, zarówno po tytule, jak i po opisie fabuły, produkcja opowiada o zmianie ofiary w kata. Człowiek, który chciał pokonać mordercę, sam staje się osobą czerpiącą przyjemność z sadystycznej zabawy (z) ofiarą. Gdzie kończy się człowieczeństwo, a gdzie pojawia się diabeł? Na to pytanie nie ma jasnej odpowiedzi, lecz Ji-woon Kim robi co może, aby pojawienia się diabła zapadały w pamięć. Niestety ponadto film fabularnie nie oferuje nic. Ciekawe potraktowanie wielokrotnie poruszanego motywu to jednak za mało by uznać obraz za wyjątkowy. Co więcej, w pewnym momencie Kim zaczyna przesadzać z igraszkami własnymi z widzem. Pod koniec, kilka razy zdaje się zbliżać do kulminacji historii, tylko po to by rozbuchać ją na nowo. Na szczęście za każdym razem udaje mu się widza zająć swoją opowieścią, choć prócz wartości formalnych nie przedstawia ona już żadnych innych.

Film skupia się na przedstawieniu klasycznego uwierzenia przez postać w Symboliczno-Wyobrażeniowe, i zepchnięcia świadomości o odkształceniu Realnego, które w nich następuje. W dalszym planie ewokuje również próbę zetknięcia ze spojrzeniem widza, który jest wystawiony na przesadną brutalność i ambiwalentną moralnie działalność jednego z bohaterów. Co więcej, w trakcie trwania obrazu nader często odczuwa się sympatię do osaczonego psychopaty, a niechęć w stosunku do zbyt pewnego siebie mężczyzny go ścigającego. Ostatecznie jednak obaj nie są postaciami, którym warto kibicować. Można jednak zadać sobie pytanie: kto wzbudza we mnie większą sympatię i dlaczego? Oraz jak to o mnie świadczy?

Również wizualna nadwyżka próbuje z jednej strony niepokoić widza, aby nie był biernym obserwatorem wydarzeń, a z drugiej stykać go z mgnieniem rozkoszy, którą czerpać mają z niej postaci w filmie. Przez to obraz wzbudza w widzu uczucie dyskomfortu, stykając go z nieprzyjemnymi obrazami, które wplecione w fabułę są przecież również źródłem przyjemności dla widza. Ostatecznie jednak produkcja pokazuje, że dostępu do rozkoszy tak naprawdę nie ma. Co jest najlepiej widoczne w scenie zamykającej film.

Niestety wszystko to nie jest niczym nowatorskim, w dodatku ograniczone jest to jednej myśli, co sprawia, iż jest to obraz intrygujący, lecz nazbyt powierzchowny. Fabularne braki są doskonale rekompensowane przez doskonałą stronę techniczną filmu, po której na pierwszy rzut oka rozpoznany koreańską rękę. Również aktorzy, czyli znany, również polskim widzom, Choi-min Sik (Oldboy, Pani Zemsta), jak i Byung-hun Lee (Słodko-gorzkie życie, G.I.Joe: Czas kobry), prezentują się wyśmienicie i nie sposób im niczego zarzucić.

Mimo iż gdy obejrzałem zwiastun miałem przekonanie, że Kim stworzył właśnie swój najlepszy film, to jednak okazało się ono mylące. Technicznie faktycznie jest lepiej niż w poprzednich obrazach, może za wyjątkiem Dobrego, złego i zakręconego, natomiast fabularnie ustępuje on jednak miejsca tajemniczości i traumie bohaterek Opowieści o dwóch siostrach. Nadal więc Joon-ho Bong piastuje pierwsze miejsce w mojej prywatnej liście ulubionych współczesnych koreańskich twórców filmowych.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Tropico de sangre - 2010

Po uświadomieniu sobie, iż liczba filmów pochodzących z 2010 roku, a obejrzanych przeze mnie zamyka się w ilości sześciu produkcji, postanowiłem nadrobić zaległości ubiegłoroczne, jak i z roku 2009.

Tytuł oryginalny: Tropico de sangreTytuł anglojęzyczny: Rains of Injustice
Tytuł polski: brak (tłum. z hiszpańskiego: Zwrotnik krwi)

Reżyseria: Juan Delancer
Kraj: Republika Dominikany, USA
Rok: 2010
W rolach głównych: Michelle Rodriguez, Cesar Evora, Juan Fernandez

Tropico de sangre jest filmem biograficznym opartym na życiu Minervy Mirabal, która stawiła czoła dyktaturze rządów Trujillo w Republice Dominikany. Jest ona symbolem zarówno nieugiętej walki z opresją systemu, jak i twardej postawy kobiecej w ogóle, niepozbawioną delikatniejszej strony. Minerva jest więc postacią zdecydowanie interesującą i z pewnością warto poświęcić jej udaną produkcję, która by spopularyzowała lub zmitologizowała jej postać, lub przynajmniej pełniła funkcje hołdu. Dodatkowo na pozytywny efekt finalny powinno wpłynąć okoliczność, w jakich żyła. Czasy dyktatury, strach na ulicach, przemoc, tortury w więzieniach, zabójstwa na tle politycznym etc. są w ówczesnym świecie codziennością, doskonale powinno to więc wspomóc nastrój obrazu.

Niestety, twórcom Tropico de sangre zabrakło niemal wszelkich umiejętności potrzebnych do prezentacji takiego tematu. Nie chcę tym samym stwierdzić, że film jest całkowicie nieudany, jednakże walory, jakie są go charakteryzują są nadzwyczaj skromne. Początkowo zdaje się, że wszystko jest na swoim miejscu, paradokumentalne wprowadzenie, zaprezentowanie młodej Minervy, która jeszcze jest naiwną dziewczyną, strajk i zamieszki na ulicach, przybycie policji. W tym momencie jednak pojawia się zgrzyt, aktorzy grają niezwykle nienaturalnie, zdjęcia i montaż sugerują raczej telenowelę, aniżeli poważny dramat biograficzny. Twórcy na siłę próbują zszokować widza kolejnymi brutalnymi postaciami i wydarzeniami, lecz nijak nie potrafią ich zaprezentować, aby przejęły widza ich okrucieństwem. Kolejni agresywni poplecznicy dyktatora są wrzucani chaotycznie. Poprzedza ich introdukcje jedynie informacja o ich braku litości i zapędach do stosowania przemocy. Stają się oni jednak tylko papierowymi postaciami, które pojawiają się znikąd i w nicości giną, często bez wyraźnego związku z główną osią fabularną. Zdecydowanie scenariusz jest nieprzemyślany pod kątem relacji przyczynowo-skutkowych. Można bowiem zrozumieć, że twórcy chcieli pokazać jak najwięcej, lecz dobrze byłoby gdyby wszystko wypływało z wydarzeń, które oglądamy, a nie zostało umieszczone na zasadzie losowego unaoczniania kolejnych zbrodni systemu. Jedyna wartość, jaka płynie ze scenariusza to możliwość poznania pewnych faktów historycznych dotyczących Dominikany.

Również przemoc na ekranie, czy choć duszny nastrój czasów inwigilacji i okrucieństwa są niemal nieobecne. Twórcom brakuje zarówno odwagi, jak i chęci do eksperymentowania tak z zawartością wizualną produkcji, jak i fabularną.

Słowa krytyki należą się, z pośród aktorów, najbardziej Juanowi Fernandezowi, który w swej roli dyktatora jest zatrważająco wręcz nieprzekonywujący. Nie ma w jego postaci ani krzty siły, trudno uwierzyć, że taka nijaka osoba może budzić jakiekolwiek przerażenie. Zaskakująco dobrze wypadł natomiast Cesar Evora w roli osoby, która bezpośrednio zakończy krwawe rządy Trujillo. Jego kreacja jest, co prawda raczej rzemiosłem, lecz weteran telenowel wyróżnia się na tle niewyraźnej masy innych aktorów. Główną rolę zaś powierzono, nie bez pewnych kontrowersji w Dominikanie, Michelle Rodriguez (również producentce filmu), która może znów pokazać, co czyni zdecydowanie za rzadko, że potrafi coś więcej aniżeli tylko robienie złych min i bieganie ze spluwą. Choć i tutaj broń w jej ręku się (oczywiście?) pojawi. Jak można się domyślać, to właśnie na Rodriguez spoczywa główny ciężar filmu, musi ona wyraźnie pokazać metamorfozę z przepełnionej ideałami dziewczyny, potem rzetelnej studentki w zakochaną kobietę i twardą przeciwniczkę Trujillo (która ściąga na siebie gniew odmawiając uprawniania z nim seksu), biorącą bezpośredni udział w działalności podziemnej organizacji próbującej go zdyskredytować. O ile Michelle ze swego obowiązku wywiązuje dobrze, szczególnie w sytuacjach wymagających pokazania frustracji i gniewu, będąc jednym z nielicznym plusów filmu, o tyle sposób, w jaki potraktowano Mirabal jest dość telenowelowy. Przez większość czasu jej poświęconemu obserwujemy jej życie prywatne, rodzinę, miłość, jedynie pojawiające się od czasu do czasu problemy na studiach, niemożność wykonywania zawodu i spotkanie z Trujillo, z którego nic nie wynika są dowodem, że gdzieś tam w tle istnieje straszna dyktatura. Tylko, że jest ona nazbyt daleko, nawet nie tyle od bohaterów, co można zrozumieć, jeśli film próbuje zachować rzetelność względem historii, to od widza. Umieszczane, co jakiś czas sceny różnych oblicz terroru są, jak wspominałem, przez większą część filmu, jedynym, co przypomina nam o rządach tyrana, a zarówno on, jak i owe sceny są bardzo źle wykonane. Często problemy, jakie napotyka bohaterka nie wyglądają na zbyt odmienne od zwykłych problemów codziennego życia, niespowodowanych totalitarnym rządem. Zresztą sama jej walka ogranicza się w filmie do kilku sekretnych spotkań i jednorazowego rozrzucenia ulotek. Babranie się w jej życiu miłosnym zajmuje zbyt dużo czasu względem okresu, w którym walczy z tyranią, a który wg zapowiedzi jest głównym tematem obrazu.

Dzieje się tak niemal aż do finalnych scen, gdzie wreszcie jesteśmy w stanie poczuć grozę z jaką musi zetknąć się Minera. Są to sceny jej śmierci, kiedy ginie w nienazwanej łące, pobita na śmierć przez ludzi Trujillo. Jest to jedyna scena, która ma w sobie dość silny ładunek emocjonalny, powodując, że widz w końcu może szanować Minerwę, która poświęciła, choć nie do końca świadomie, swoje życie w walce za słuszną sprawę. Wzbudza ona pewną dozę smutku i nastroju ostatecznego bezsensu jej zmagań, gdyż z filmu w żaden sposób nie wynika, aby jej osoba odegrała jakąkolwiek rolę w upadku Trujillo. Nie wiem czy tak było naprawdę, lecz jeśli tak, to musiało być więcej osób w Dominikanie, którzy nie poddawali się dyktaturze i przez to zginęli. Produkcja nie tłumaczy w żaden sposób, na czym polega wyjątkowość Minerwy. Następujące po jej śmierci sceny, w których obserwujemy koniec życia Trujillo, gwałtownie następujący z ręki swojego podwładnego, któremu niegdyś zabił brata, spełniają funkcję katharsis, pokazując, że dyktatura musi upaść, a wolność nadejść.

Ostatecznie powstał więc film mocno rozczarowujący, w którym wszechobecna groza totalitarnej dyktatury ogranicza się do tortur porażaczem prądu, kilku zabójstw pod koniec filmu, kilku uderzeń więźniów, pobicia taksówkarza przez śmiesznie wyglądających szpicli wyjętych z niskobudżetowego kryminału oraz kilku agresywniejszych działań policji. Mało duszny nastrój, zbytnie oderwanie wielu scen z życia Minervy od dyktatury, chaotyczne umieszczanie kolejnych postaci i wydarzeń zostają jedynie w małym stopniu odkupione przyzwoitym finałem oraz grą Michelle Rodriguez, a także, w mniejszym stopniu, Casara Evory. Zamiast intensywnego strachu o przyszłość bohaterów, widz z pewnym znużeniem ogląda kolejne sceny, które nie są w stanie wzbudzić w nim niemal żadnych emocji.

Słowem zakończenia wyrażam nadzieję, że w przyszłości powstanie produkcja, która streści czasy młodości Minervy w krótszym czasie i przekaże otaczającą ją rzeczywistość pełną strachu i przemocy w sposób niepokojący i przejmujący.

Poniżej znajduje się, o wiele lepszy niż sam film, zwiastun:

czwartek, 6 stycznia 2011

"Frustracje japońskiego społeczeństwa a film fabularny - kino eksploatacji i nuberu bagu" w Lublinie

10-11 stycznia 2011 roku w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie odbędą się Dni Japonii. Drugiego dnia w godzinach porannych do ok. godz. 13.15 będą miały miejsce prelekcje, podczas których pojawię się prezentując prelekcję pt. Frustracje japońskiego społeczeństwa a film fabularny - kino eksploatacji i nuberu bagu.

Pełny program Dni Japonii znajduje się tutaj:
http://www.umcs.lublin.pl/news.php?nid=3850