poniedziałek, 14 listopada 2011

HAMMER Films

The Curse of Frankenstein
Klątwa Frankensteina
horror gotycki / science-fiction

1957 rok.
Reżyseria: Terence Fisher
W rolach głównych: Peter Cushing, Hazel Court, Robert Urquhart, Christopher Lee

Fabuła:
Baron Frankenstein, wraz ze swoim przyjacielem-naukowcem, odnajduje sposób na przywracanie życia w martwe istoty. Następnym krokiem ma być stworzenie całkowicie nowej ludzkiej istoty z kawałków ciał. Sprawy się komplikują, gdy przyjaciel barona postanawia się wycofać, twierdząc, że eksperymenty są nieludzkie i zbyt okropne. Na dodatek baron, z powodu rodzinnej umowy z czasów jego dzieciństwa, ma ożenić się z Elisabeth, co kłóci się z jego romansem z pokojówką.

Opinia:
Film jest pierwszym horrorem Hammera, który zapoczątkował falę gotyckiego kina grozy z tej wytwórni, acz nie pierwszym w ogóle. To sukces "The Quatermass Xperiment" skierował uwagę Hammer Films na tematykę grozy. Wytwórnia zdobyła prawa do wykorzystania trzech klasycznych potworów ze studia Universal, które atakowały widzów w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. Pierwszym z nich jest Frankenstein. Fabuła "Klątwy" bardzo luźno opiera się na książkowej. Brak jest wielkiej miłości, stwór nie nauczy się mówić, a ślepego człowieka zobaczymy na bardzo krótko. Różnic jest więcej aniżeli podobieństw więc wymienianie ich mija się z celem. Pierwszy obraz o baronie przedstawia obsesyjnego człowieka, który nie cofnie się przed niczym by wypełnić swoje zamierzenia. Przez to naukowiec pozbawiony jest skrupułów. 

Ciekawa jest jego relacja względem przyjaciela, Paula. Początkowa przyjaźń zmienia się we wrogość, widać jednak, że Paul zostaje na długo w zamku ze względu na narzeczoną Frankensteina, którą chce ochronić. Paradoksalnie, gdyby nie jego próby, nie znalazłaby się ona w niebezpieczeństwie, a nawet, być może takowe by nie istniało. Co więcej, na koniec to Paul nie ma skrupułów by zostawić barona skazanego na karę śmierci, mogąc mu pomóc, i odchodzi z jego żoną, w tym momencie wskazując, iż to ona była cały czas powodem jego zainteresowania. Ostatecznie, używając różnych subtelnych sposobów udaje mu się ją zdobyć. W tym kontekście, Paul staje się tak samo, jeśli nie bardziej negatywną postacią, przez co film nie kończy się happy endem, tylko nieoczekiwanym zwycięstwem innego, niż tytułowego, zła.

Zdecydowaną wadą produkcji jest niezbyt dobre poukładanie poszczególnych wątków, co, biorąc pod uwagę krótki czas jej trwania, jest bardzo niekorzystne. Niektóre sceny są zwyczajnie niepotrzebne, a niektóre motywy odciągają uwagę od głównego wątku. Wygląd stwora jest za to dość udany, choć włosy nadają mu odrobinę komicznego wyglądu, momentami odkleja się także część makijażu.

Ostatecznie, "Klątwa Frankensteina" jest dość dobrym i ważnym (dla Hammera) filmem. Nie jest to z pewnością najlepsza produkcja o baronie, cierpi na częstą przypadłość, jaką jest niewykorzystanie potencjału, lecz mimo jest to obraz wart uwagi.


Dracula
Horror of Dracula (tytuł USA)
Horror Drakuli
horror gotycki

1958 rok.
Reżyseria: Terence Fisher
W rolach głównych: Peter Cushing, Christopher Lee, Michael Gough, Melissa Stribling.

Fabuła: 
Jonathan Harker przybywa do Transylwanii by zostać bibliotekarzem w posępnym zamku hrabiego Drakuli. Niebawem mężczyzna spotyka tajemniczą kobietę, pozna wampirze oblicze swego gospodarza oraz odsłoni swoje własne, prawdziwe zamiary.

Opinia: 
Pierwszym film o Drakuli z wytwórni Hammer ponownie zestawia ze sobą Christophera Lee w roli potwora oraz Petera Cushinga w roli naukowca. Produkcja stanowi luźną wariację na temat literackiego pierwowzoru i jest utrzymana w dość lekkim stylu. Oprócz kilku zwrotów akcji i zaskakujących strategii wampira, obraz broni się kreacjami aktorskimi. Poza tym nie buduje zbyt intensywnego napięcia, wampir ma zbyt dużo ograniczeń by naprawdę straszyć, a historia jest, nawet mimo odejścia od schematu literackiego, nazbyt przewidywalna. Mimo wszystko, miłośnicy starszych pozycji grozy o pijących krew istotach, powinni skusić się na seans.

The Revenge of Frankenstein
Zemsta Frankensteina
horror gotycki / science-fiction

1958 rok.
Reżyseria: Terence Fisher.
W rolach głównych: Peter Cushing, Eunice Gayson, Francis Matthews, Michael Gwynn.

Fabuła:
Baron Frankenstein przeżył wydarzenia poprzedniej produkcji dzięki swym wpływom. Karę śmierci otrzymał kto inny, a oddany eksperymentom naukowiec, pod zmienionym nazwiskiem i w innym mieście, kontynuuje praktykę.

Opinia:
Od tego filmu zaczyna się moje ulubione obrazowanie dra Frankensteina, które przedstawia go jako człowieka oddanego nauce, którego geniusz stawia go ponad nierozumiejącymi go ludźmi. Przy tym nie jest on osobą złą, w przeciwieństwie do poprzedniego filmu. W kontynuacji zrezygnowano z negatywnej wizji naukowca i to ona będzie charakteryzowała Victora przez jeszcze następne dwa filmy. Za dnia pomaga on potrzebującym chorym, którzy nie mają pieniędzy na leczenie, a nocą podąża swoimi, naukowymi ścieżkami. Oczywiście, eksperymenty nie do końca się powiodą, ponownie z winy osób, które wtrącą się w tematy, o których nie mają pojęcia, co wyniknie zgonami i konsekwencjami, którym stawić czoła będzie musiał baron.

Film prezentuje się technicznie bardzo podobnie do poprzednika (i innych produkcji grozy wytwórni), lecz monstrum i jego wykorzystanie tym razem razi pretekstowością. Jest jakby sztucznie (niczym ono samo) dodanym wątkiem, który obligatoryjnie pojawić się musi w produkcji ze słowem 'Frankenstein' w tytule. Jego wykonanie także nie wzbudza pozytywnych uczuć. Poza tym jest dobry film, ze świetną kreacją Petera Cushinga, który doskonale przedstawia barona. Tak, jak zawsze go sobie wyobrażałem.


The Mummy
Mumia
horror gotycki

1959 rok.
Reżyseria: Terence Fisher.
W rolach głównych: Peter Cushing, Christopher Lee, Yvonne Furneaux.

Fabuła:
Ekspedycja naukowa w Egipcie odkrywa grobowiec wysokiej rangą kapłanki. Nie wiedzą jednak, iż znajduje się w nim także zwój życia, który sprowadza na nich zemstę Egipcjanina, kontrolującego potężną mumię.

Opinia:
Ponownie Chrisopher Lee w roli monstrum, ponownie Peter Cushing musi go powstrzymać. Film posiada bardzo duży potencjał, niestety nie w pełni wykorzystany. Przeszkadza szczególnie narracja oraz nachalne retrospekcje, którym poświęca się zbyt dużo ekranowego czasu, nużąc nimi widza i odstępując od prowadzenia głównego wątku fabularnego. Do tego dochodzą logiczne nieścisłości, zbiegi okoliczności i mało satysfakcjonujący finał. Nie jest to jednak produkcja nieudana, na uwagę zasługuje design mumii, a jej pierwsze dwa pojawienia się są doskonale zaiscenizowane. Pojawia się także interesujący dialog, w którym zestawia się dwa opozycyjne poglądy dotyczące badania grobowców i wystawiania spoczywających w nich ciał na widok publiczny. Z jednej strony jest to zakłocanie spokoju zmarłych, którego sami archeolodzy często by sobie nie życzyli, z drugiej strony pojawiają się argumenty naukowe i edukacyjne. Film zdecydowanie wspiera te ostatnie, co nie jest zaskakujące. „Mumię” obejrzeć więc jest warto, z zastrzeżeniem, iż ogląda się mocno naciąganą opowieść, zasługującą na lepsze potraktowanie. 

Brides of Dracula
Narzeczona Draculi
horror gotycki

1960 rok.
Reżyseria: Terence Fisher
W rolach głównych: Peter Cushing, David Peel, Yvonne Monlaur, Freda Jackson, Martita Hunt

Fabuła:
Dracula nie żyje, lecz wampiryzm nie przestał zagrażać. W pewnym posępnym zamku przebywa wampir, który zostaje uwolniony ze swego zamknięcia przez niczego nie podejrzewającą kobietę. Już niebawem zbierze on grupę wampirzyc i rozpocznie krwawe łowy. Powstrzymać go może jedynie Van Helsing.

Opinia:
Dracula nie żyje, ale to nie koniec wampirycznego zagrożenia. Film ma spory potencjał aby być lepszym od "Draculi", lecz odtwórca roli krwiopijcy, skutecznie ten potencjał niweluje. O ile jego ludzkie sceny, prezentują się dobrze, to w momencie, gdy staje się wampirem jest zwyczajnie śmieszny. Szczerzenie kłów i robienie groźnych min nie wystarczą do stworzenia zadowalającej kreacji. Za to Peter Cushing jak zwykle prezentuje się świetnie, powtarzając swoją rolę Van Helsinga. Ponadto fabuła jest bardziej rozbudowana, a wampir bardziej podstępny i sprytny niż Dracula w poprzedniej, jak i następnej części. Historię psuje jednak finał, który, co prawda dość efektowny, jest nadzwyczaj absurdalny. Film tylko dla miłośników starszych, wampirycznych horrorów i Petera Cushinga.

Never Take Sweets from a Stranger
Never Take Candy from a Stranger (USA)
dramat / kryminał

1960 rok.
Reżyseria: Cyril Frankel.
W rolach głównych: Gwen Watford, Patrick Allen, Felix Aylmer

Fabuła:
Młode małżeństwo, Peter i Sally Carter, z dzieckiem, ładną dziewczynką, przeprowadzają się do spokojnego miasteczka. Peter ma objąć stanowisko dyrektora szkoły, szybko jednak okazuje się, że poprzedni dyrektor ma skłonności do molestowania dzieci. Carterowie próbują je ujawnić, stając do nierównej walki z całą miejscowością.

Opinia:
Jest to jeden z najlepszych filmów z wytwórni Hammer. Doskonale łączy elementy dramatu, kryminału, thrillera i dramatu sądowego. Bardzo mocno trzymając w napięciu, obraz wprowadza nas w sytuację bez wyjścia, gdzie każde próby bohaterów spotykają się z oporem mieszkańców. Film zaczyna się stwierdzeniem, że przedstawia on wydarzenia fikcyjne, lecz równocześnie wydarzenia, które mogą zdarzyć się w rzeczywistości. Faktycznie, jeśli ktoś mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości, jeśli chodzi o ich prawdopodobieństwo, to niedawne wydarzenia ze stanu Alabama pokazują, iż problem molestowania dzieci przez nauczycieli, którzy potrafią ukrywać się przez wiele lat naprawdę istnieje. Tym bardziej więc moralitetowy wydźwięk filmu, świetnie wkomponowany w kryminalno-dramatyczne ramy, jest jak najbardziej na miejscu.

Co jednak równie ciekawe, mamy tutaj do czynienia z zamkniętą społecznością, której więzy są utrzymywane nie prawem oficjalnym, tylko obscenicznym prawem niewypowiadanym na głos. Wszyscy wiedzą, o praktykach starego dyrektora, jednak wszyscy je ukrywają. To właśnie brudny sekret sprawia, że mogą oni naprawdę być częścią zamkniętej społeczności. Pozwolę sobie w tym momencie na dłuższy cytat: [...] czyż nie w taki sposób działa ideologia? Wyraźny ideologiczny tekst (lub procedura) jest podtrzymywany przez „niezagrane” serie obscenicznego superego, które rządzi i udziela nakazów.

[Taka niepisana praktyka] usprawiedliwia akt transgresji, jest „nielegalny”, jednak równocześnie potwierdza spójność grupy. Musi pozostać pod osłoną ciemności, podświadomy, niewypowiedziany – publicznie każdy udaje, że nic o nim nie wie lub nawet czynnie zaprzecza jego egzystencji [...]. Mimo, że narusza on wyraźne zasady społeczności, to taki kod reprezentuje „ducha społeczności” w jego najczystszej, wywierającej najsilniejszą presję na jednostki by te wciąż identyfikowały się z grupą. [...]. [Slavoj Żiżek, They moved the underground, [w:] Alexei Monroe, Interogation Machine. Laibach and NSK, MIT Press, 2005.]



Taste of Fear
Scream of Fear (tytuł USA)
Krzyk strachu
thriller / kryminał
1961 rok
Reżyseria: Seth Holt
W rolach głównych:  Susan Strasberg, Ronald Lewis, Ann Todd, Christopher Lee

Fabuła:
Młoda dziewczyna przykuta do wózka inwalidzkiego przybywa do posiadłości swego ojca po dziesięcioletnim okresie niespotykania się z nim. Niestety, gdy dociera na miejsce okazuje się, że wyjechał on w tajemniczych okolicznościach. Na miejscu przybywają jedynie macocha dziewczyny i jej szofer. Do posiadłości często przybywa także miejscowy doktor. Nie mija wiele czasu, jak dziewczyna zaczyna być dręczona pojawiającym się widmem zwłok jej ojca.

Informacje:
“Taste of Fear” jest jednym z pierwszych dreszczowców, które spopularyzowały modę na filmy, w których ktoś próbuje wpędzić w szaleństwo bohatera lub bohaterkę obrazu, zwykle po to by przejąć jego/jej majątek. Podobny motyw fabularny będzie eksploatowany nie tylko w Hammer Films, lecz również w wielu innych produkcjach z różnych krajów, takich jak np. włoski „Zamek koszmaru”.

Film powstał na fali popularności „Psychozy” Alfreda Hitchcocka (dość powiedzieć, że nazywano tego typu obrazy „mini-Hitchcockakami”), choć pierwszy scenariusz został napisany przed premierą „Psycho”. Co ciekawe, jedną z inspiracji Alfreda były właśnie niskobudżetowe produkcje Hammer Films. „Taste of Fear” używało również podobnej kampanii marketingowej, prezentując jedynie wariację nt. jednego ujęcia informując, że więcej nie można zaprezentować, a sam obraz należy oglądać od samego początku. Fabularną inspiracją był „Les Diaboliques” Clouzota z 1955 roku.

Scenarzystą obrazu jest Jimmy Sangster, który odpowiadał m.in. za „Klątwę Frankensteina” i „Draculę”. Chcąc przejść z horrorów do dreszczowców napisał scenariusz do „Taste of Fear” i, później, niejednego innego thrillera, udowadniając, że i w tej stylistyce czuje się bardzo dobrze. Reżyserem jest Seth Holt, nowicjusz w Hammerze, który za kamerą świetnie się spisuje, co udowodni jeszcze nie raz. Nie jest to pierwszy thriller czy kryminał w wytwórni Hammer, lecz jest to pierwszy obraz, który sprawi, że po sukcesie „The Quatermass Xperiment” i gotyckich horrorów, wytwórnia zacznie ponownie sporą wagę przykładać do thrillerów, szczególnie opartych na podobnym schemacie. Wynikiem tego będą klasyczne filmy z Hammera takie jak „Paranoiac” czy „Niania”.

Opinia:
Jest to zdecydowanie jeden z lepszych thrillerów, jakie pojawiły się w Hammerze. W momencie, gdy wydaje się, iż rozgryźliśmy całą fabułę, okazuje się, że przed nami znajduje się jeszcze niejeden zwrot akcji, ustanawiający ją na całkiem innych torach. Wielkim plusem są kreacje aktorskie i wykorzystanie obecności Christophera Lee do zabawy z oczekiwaniami widza. Nie brak też filmowi mrocznego nastroju, zapadających w pamięć scen (basen!) oraz umiejętności utrzymania w napięciu. Największymi wadami są pewna absurdalność scenariusza, który wprowadza zbyt wiele zamieszania, jeśli chodzi o logiczną spójność niektórych scen oraz fakt, że po obejrzeniu, obraz nie będzie już za kolejnymi razami tak samo trzymał w napięciu. Minusów nie ma jednak wiele, a plusów jest dość dużo, tak więc zdecydowanie warto obejrzeć.


Cash on Demand
kryminał / thriller

1961 rok.
Reżyseria: Quentin Lawrence
W rolach głównych: Peter Cushing, Andre Morell

Fabuła:
Dyrektor małego banku jest zmuszony do pomocy złodziejowi, który przetrzymuje żonę i synka bankiera jako zakładników. Łupem bandyty ma paść ponad 97.000 funtów.

Opinia:
Kameralny napad na bank widziany z perspektywy bankiera. Przez większą część filmu siedzimy w gabinecie dyrektora, granego przez Petera Cushinga i obserwujemy jego emocje w zetknięciu z przestępcą. Świetny plan tegoż sprawia, że obraz trzyma w napięciu naprawdę mocno, a doskonałe kreacje aktorskie pozwalają się wczuć w sytuacje postaci, co znacząco pomaga w odbiorze. Znajduje się tutaj też dodatkowy wątek w fabule, skupiający się na tyrańskiej naturze dyrektora. Pod tym względem film niestety wykorzystuje przestępcę, który niczym świąteczny podarunek (akcja filmu rozgrywa się tuż przed świętami bożonarodzeniowymi), pozwala dyrektorowi zobaczyć błędy swego postępowania i się zmienić. Zupełnie niepotrzebna ckliwość, która w finale urasta do irytujących rozmiarów. Poza tą jedną wadą, film jest przyjemną i ciekawą propozycją Hammer Films, pokazującą napad na bank z innej niż zwyczajowa perspektywy. Do tego dochodzi naprawdę doskonała kreacja aktorska Petera Cushinga.

The Full Treatment
Stop Me Before I Kill! (USA)
thriller / kryminał

1961 rok.
Reżyseria: Val Guest
W rolach głównych: Claude Dauphin, Diane Cilento, Ronald Lewis, Francoise Rosay.

Fabuła:
Znany kierowca wyścigowy, jadąc na miesiąc miodowy ulega wypadkowi. Jego żona wychodzi z niego niemal bez szwanku, lecz on ma poważne uszkodzenia głowy. Po kilku miesiącach pobytu w szpitalu wychodzi by znów cieszyć się miesiącem miodowym. Niestety, strach przed jazdą oraz rosnąca żądza uduszenia swojej żony nie dają mu spokoju. W jego otoczeniu tymczasem zaczyna pojawiać się pewien psychiatra.

Opinia:
Jest to klasyczny, a przy tym dość udany thriller Hammera. Fabuła pod wieloma względami przypomina "Taste of Fear" czy późniejszy "The Maniac", więc wiele scen, nawet znając nieliczne produkcje tego typu widz jest w stanie przewidzieć. Mimo to, niektóre momenty potrafią trzymać w napięciu, a zawieszenie ostatecznego rozwiązania sprawy kierowcy rajdowego wyszło udanie. Udanie też prezentują się niektóre filmowe sekwencje, szczególnie początkowy krajobraz wypadku, pokazywany na wolnym oddalaniu się kamery, czy cięcie z niego na bieżące wydarzenia. Twórcy też wyraźnie przeprowadzili małe badania, co do tego, jak powinna zachowywać się nerwowa osoba, walcząca ze swoimi stłumionymi pragnieniami i wspomnieniami, przez co, w scenach spotkań z psychiatrą, mamy kilka zbliżeń na dłonie, usta protagonisty.

Poza tymi zaletami, wszystko inne to, po prostu, dobry, szybki thriller z twistem na zakończenie. Idealny do niezobowiązującego seansu i dla wszystkich miłośników suspensu z Hammera. Bardzo przyjemny, zdecydowanie silniej trzymający w napięciu niż, wspomniany wcześniej, "The Maniac".

Maniac
thriller / kryminał

1963 rok.
Reżyseria: Michael Carreras.
W rolach głównych: Kerwin Mathews, Nadia Gray, Donald Houston, Liliane Brousse.

Info:
Lubiący korzystać z życia amerykański malarz trafia do małej francuskiej wioski, gdzie przed czterema laty doszło do brutalnego gwałtu i jeszcze brutalniejszego zabójstwa gwałciciela. Amerykanin szybko wiąże się w trójkąt miłosny, od czego już tylko krok do zamieszania się w śmiertelną grę z przeszłością, która wraca do życia.

Opinia:
Jimmy Sangster, jeden z najlepszych scenarzystów Hammera, po sukcesie "Taste of Fear" stworzył scenariusze do jeszcze niejednego thrillera. W "Maniac", podobnie, jak w "Krzyku strachu", skupia się początkowo na niespiesznym budowaniu napięcia i intrygi, umieszczając w niej kilka tropów, pozwalających widzowi na wyciągnięcie pewnych wniosków, co do finału produkcji. Następnie zaś za zadanie stawia sobie  wywrócenie oczekiwań i kilku fabularnych transpozycjach, które mają nas zaskoczyć. Dzieje się to, ponownie, pod koniec, przez co w ostatnich minutach uświadczymy ilość zmian, która zdecydowanie lepiej wyglądałaby porozmieszczana w różnych momentach. Być może byłyby też one bardziej niespodziewane, gdyż tak, jak jest to, niestety, jeśli zaskakują, to tylko tych, którzy nie oglądali wcześniej zrealizowanych thrillerów, nie tylko Hammera. Tak naprawdę tylko jedna zmiana jest przeprowadzona zadowalająco. Pozostałe natomiast odgaduje się z łatwością, tym bardziej, że wiemy czego spodziewać się po Sangsterze. Szczególnie objawia się to w przypadku tożsamości zabójcy. Finał zaś jest możliwy do przewidzenia również z powodu znajomości konwencji ówczesnego (hammerowskiego) kina.

W aspektach technicznych obraz również prezentuje średni poziom, ani razu nie zaskakując intrygującym ujęciem czy szczególnie zapadającą w pamięć sceną. W ten sposób powstała produkcja, która nie nudzi, lecz nie ma w niej niczego, co pozwoliłoby jej pozostać w umyśle na długo.

The Evil of Frankenstein
Zło Frankensteina
horror gotycki / science-fiction

1964 rok.
Reżyseria: Freddie Francis
W rolach głównych: Peter Cushing, Peter Woodthorpe, Duncan Lamont, Sandor Eles.

Fabuła:
Baron Frankenstein powraca do swojej rodzinnej wioski wraz z pomocnikiem, gdzie zamierza kontynuować swoje badania, gdy odnajduje pierwsze monstrum. Okazuje się również, że jego majątek został zagrabiony przez rządzących wioską, a pomagający mu hipnotyzer ma niecne zamiary.

Opinia:
Jest to jeden z moich ulubionych filmów z serii Hammera o Frankensteinie. W tej produkcji pojawia się najpełniejsze obrazowanie barona, jako bohatera pozytywnego, a wręcz, heroicznego. Peter Cushing dostarcza doskonałej kreacji aktorskiej, idealnie, co czyni najczęściej, wpasowując się w pozycję władzy. Wprowadzenie niemej dziewczyny, która łagodzi charakter monstrum również jest bardzo dobrym dodatkiem. Do tego wątek zrabowania majątku Victora przez wysokich rangą obywateli miasteczka jego pochodzenia dostarcza prawdziwych emocji i kilku zapadających w pamięć scen.

Niestety, ponownie wątek związany z monstrum kuleje. Przede wszystkim absurdalny pomysł z hipnozą i, znów, wygląd potwora świadczą o jego słabości. Plusem jest zgrabne powiązanie kreatury z innymi wydarzeniami w filmie, czego brakowało w poprzedniej części, lecz nie jest to wątek, który dostarcza wiele przyjemności.

Trzeci film odchodzi też od kontynuacji poprzedniego obrazu. Jasno jest pokazane, iż stanowi on odrębną produkcję, która mimo nawiązań do "The Curse of Frankenstein" posiada inną wersję wydarzeń z pierwszego filmu. Dla chcących poznać filmy Hammera jest to pozycja obowiązkowa, ponadto jest to po prostu dobry horror, który posiada przyzwoitą fabułę i nastrój oraz świetnego Cushinga.

The Curse of Mummy's Tomb
horror gotycki

1964 rok.
Reżyseria: Michael Carreras.
W rolach głównych:  Terence Morgan, Fred Clark, Ronald Howard, Jeanne Roland.

Fabuła:
Ekspedycja badawcza w Egipcie musi stawić czoła tajemniczym śmierciom z rąk nieznanych oprawców. Zgony nie kończą się po powrocie do Wielkiej Brytanii, wręcz przeciwnie. Jednak tym razem stoi za nimi mumia. Jaki jest związek między tymi dwiema sprawami? I jakich odległych czasów sięga?

Opinia:
niebawem...

The Nanny
Niania
thriller / kryminał

1965 rok.
Reżyseria: Seth Holt
W rolach głównych: Bette Davis,  William Dix, Pamela Franklin

Fabuła:
Joey, dziecko dość zamożnych rodziców, wraca po rocznej przerwie do domu. Tam, prócz surowego ojca oraz rozhisteryzowanej matki czeka na niego zawsze dobra niania i trauma z przeszłości.

Opinia:
Seth Holt po raz kolejny trzyma widza w napięciu skrywając wynik fabuły i psychologicznego starcia Joey’a z nianią. Do momentu, w którym nie wiemy co się wydarzyło, „The Nanny” jest świetnym thrillerem, od którego nie można się oderwać. Niestety pod koniec rozczarowuje swą prostotą i szybkim rozwiązaniem akcji. Mimo to jest to obraz, który zdecydowanie warto zobaczyć. Wielkim plusem są też kreacje aktorskie oraz relacje dziecka ze wszystkimi wokół, budzące żywe emocje.

Dracula: Prince of Darkness
Drakula: Książę ciemności
gotycki horror

Rok 1966.
Reżyseria: Terence Fisher
W rolach głównych: Christopher Lee, Barbara Shelley, Andrew Keir



Fabuła:
Po przeganej potyczce z Van Helsingiem, Dracula spoczywa w trumnie. Jego wierny sługa wciąż jednak się opiekuje księciem i, gdy dwie niczego nie podejrzewające pary zawitają do jego zamku, wampir jest gotów wrócić do (nie)życia.

Opinia:
Fabuła pod wieloma względami stanowi wariację na temat literackiego pierwowzoru, autorstwa Brama Stokera. Ponownie pojawiają się dwie pary, z pośród których jedna z kobiet zostanie wampirzycą, druga zaś przyciągać będzie wampira niczym magnez. Pojawi się również odpowiednik Renfielda, czyli szaleniec pomagający Draculi, mający niekończący się apetyt na muchy. Zamiast Van Helsinga poznamy zaś odważnego mnicha, który wie, jak się z nieumarłymi rozprawiać. Nie zabrakło także sceny w karczmie z ostrzeżeniem by nie zbliżać się do zamku, woźnicy odmawiającego udzielenia transportu oraz krótkiej pogoni za wampirem. Słowem, znajduje się tu niemal wszystko, czego fan Draculi teoretycznie oczekuje.

Technicznie obraz nie odstaje od innych produkcji Hammera, nie można zarzucić mu więc zbyt wielu niedociągnięć natury produkcyjnej czy aktorskiej. Pochwalić można dodatkowo sceny przed pojawieniem się samego Draculi, które potrafią trzymać w napięciu. Później jednak produkcja zdaje się rozsypywać na naszych oczach. Wampir prze przed siebie bez krzty pomyślunku, wydając zwierzęce odgłosy i, gdyby nie próbował wgryzać się w szyje kobietom, bardziej przypominałby niemiego zabójcę ze slashera. Ponadto ilość ograniczeń, jaka narzucona jest na wampiry w produkcjach Hammera jest tak ogromna, że nie można się ich tak naprawdę bać, za to sami krwiopijcy przerażeniem reagują na krzyże, nawet skrzyżowane świeczniki, światło słoneczne czy, o zgrozo, bieżącą wodę. Ta ostatnia znajduje swoje absurdalne użycie w rozczarowującym finale produkcji.

Ostatecznie więc powrót Draculi jest powrotem rozczarowującym, choć nie odstającym produkcyjnie od innych tytułów Hammera. Mimo kilku intrygujących pomysłów, zawodzi jeśli chodzi o obrazowanie tytułowej postaci, a tym samym nie potrafi zbudować wystarczającego napięcia.

The Reptile
Kobieta-wąż
gotycki horror

1966 rok
Reżyseria: John Gilling
W rolach głównych: Ray Barret, Jennifer Daniel, Noel Willman, Jacqueline Pearce

Fabuła:
Do małego miasteczka przeprowadza się młode małżeństwo. Mają zamieszkać w domu zmarłego brata męża. Okazuje się jednak, że śmierć, jaka nastąpiła była jedną z wielu, a okoliczności wszystkich zgonów są dość tajemnicze. Bohaterowie tego nie wiedzą, lecz widz ma świadomość, iż z morderstwami związany jest mieszkający nieopodal doktor teologii. Jaka bestia skrywa się w jego posiadłości?

Opinia:
Jako, że jest to mój pierwszy horror z wytwórni Hammer, jaki widziałem i jeden z pierwszych w ogóle, darzę go niezmierną sympatią. Niestety jest to film zmarnowanego, pod wieloma względami, potencjału. Od razu jednak zaznaczam, iż mimo wszystko zachęcam do poznania go. Jego zaletami są mroczny, tajemniczy nastrój, design stwora (choć dzisiaj nie robiący wielkiego wrażenia), kreacje aktorskie. Ambiwalentnie rozpatruję genezę źródła zagrożenia, gdyż z jednej strony jest to intrygujący motyw zemsty „niecywilizowanych” kultur za eksploatację ich przez bardziej rozwinięte kraje, a z drugiej dość stereotypowy wizerunek bliskiego wschodu. Niestety, im bliżej końca filmu tym bardziej się on rozsypuje. Razi brak logiki w zachowaniu głównej bohaterki, zniesmacza zastosowanie chwytu deus ex machina, odstręcza nieobecność prawdziwej, finalnej konfrontacji z bestią. Gdyby nie te irytujące wady, powstałby jeden z najlepszych obrazów Hammera, a tak jest zaledwie dobrze. Ciekawostką jest fakt, że ś.p. Beksiński wymienia ten film, jako jedyny horror, podczas oglądania którego odczuwał strach.

The Devil Rides Out
The Devil's Bride (tytuł USA)
Narzeczona diabła
horror okultystyczny

1968 rok
Reżyseria: Terence Fisher
W rolach głównych: Christopher Lee, Leon Greene, Charles Gray,  Simon Aron, Nike Arrighi

Fabuła:
Pewien mężczyzna wraz z zaprzyjaźnionym baronem odkrywają, że ich wspólny przyjaciel należy do satanistycznej sekty. Próby uwolnienia go sprawiają, że muszą stoczyć walkę z potężnym przywódcą sekty, który korzystając z czarnej magii przywołuje groźne demony.

Opinia:
Popularność satanistycznych horrorów w drugiej połowie lat 60. i pierwszej lat 70. sprawiła, że miłośnicy horrorów otrzymali takie obrazy jak „Omen” czy „Egzorcystę”. Hammer również postanowił spróbować sił w tej stylistyce, wyznaczając swojego sztandarowego reżysera, Terence’a Fishera do zrealizowania „Narzeczonej diabła”. Nie jest to niestety film tej klasy, co wspomniane wcześniej, lecz posiada wiele własnych zalet. Świetne role, szczególnie Christophera Lee, udanie wykreowany nastrój, intrygująca, przez większość czasu, fabuła oraz genialne zaprezentowanie Bafometa są największymi plusami. Niektóre sceny jednak mocno się zestarzały, satanistyczne obrzędy, a nader wszystko pojawienie się pierwszego demona mogą budzić niespodziewaną śmieszność. Wielką wadą jest zaś początkowy chaos fabularny i okropne zakończenie. Tak przesłodzonego finału nie spodziewałem się w najgorszych przewidywaniach. Film ostatecznie nie jest więc zbyt dobry, lecz posiada niezaprzeczalny urok. W czasie powstania był obrazem dość kontrowersyjnym, toteż wciąż warto obejrzeć go choćby ze względu na nieco zakurzoną wartość historyczną.

wtorek, 8 listopada 2011

Ray Harryhausen i jego filmy

RAY HARRYHAUSEN
biografia


DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ


Raymond Frederick Harryhausen urodził się 29 czerwca 1920 roku w Los Angeles. Jego rodzice nosili imiona Fred i Martha. W dzieciństwie, przyszła legenda kina, lubiła chodzić do muzeów, teatrów lalkowych, parku i, oczywiście, do kina.

Stegozaur.
Gdy Ray uczęszczał do szkoły podstawowej nauczył się, jak stworzyć miniaturowy model Misji Kalifornijskiej. Dzięki temu mógł zaczął tworzyć trójwymiarowe figurki i scenografie, które wkrótce przyniosą mu sławę. W muzeum nowojorskim napotkał podobizny prehistorycznych kreatur, stworzonych przez Charlesa R. Knighta. Stały się one dla młodego człowieka wielką inspiracją, do której będzie powracał przez całą swoją karierę. Mając 18 lat na konkurs muzealny w 1938 roku zgłosił swoją dioramę zawierającą model stegozaura. Zajął pierwsze miejsce.



Zaginiony świat.
Wcześniej jednak, bo w 1925 roku, rodzice zabrali małego Ray’a do kina na film „Zaginiony świat” (The Lost World, reż. Harry O. Hoyt, USA, 1925), szczytowe osiągnięcie niemego kina science-fiction w USA. Oglądanie „żywych” dinozaurów wywarło na dziecku ogromne wrażenie, a scena, w której allozaur walczy z brontozaurem stała się jedną z jego ulubionych.

Kolejnym objawieniem, które nastąpiło 8 lat później był „King Kong” (King Kong, reż. Merian C. Cooper i Ernest B. Schoedsack, USA, 1933). Jak twierdzi sam Ray, ten film odmienił jego życie. Bilety na opowieść o gigantycznej małpie zdobyła jego ciotka, opiekująca się matką Sida Graumana, za co otrzymała cenne wejściówki. „King Kong” do dziś przez wielu jest uważany za najlepszy film wykorzystujący technikę stop-motion oraz jeden z najlepszych obrazów fantasy w historii.

Słynna scena z King Konga.
King Kong w akcji.














Wracając z kina, trzynastoletni Ray zadawał ciotce i mamie mnóstwo pytań, na które nie znały one odpowiedzi. Najważniejsze z nich brzmiało: w jaki sposób bestie poruszały się na ekranie? Na to pytanie, Ray musiał znaleźć odpowiedź samemu.

Marionetka King Kong.

Zaczął więc odtwarzać sceny z „King Konga” za pomocą marionetek na linkach. Stworzył wszystkie niemal istoty, jakie pojawiły się w filmie, a nawet jego krótką wersję. Wiedział jednak, że marionetki nie były odpowiedzią na pytanie, w jaki spobób poruszał się prawdziwy Kong.

Prowadząc poszukiwania, natknął się na artykuły, które wspominały o stop-motion. Wybrał się także do muzeum, gdzie pokazywano niektóre z technik zastosowanych w filmach „Zaginiony świat” oraz „King Kong”. Ray wiedział już, co musi zrobić.

Ray przy pracy w prowizorycznym studiu.

Zaczął od, oczywiście, dinozaurów i innych prehistorycznych stworzeń. Pracę rozpoczął za pomocą drewnianych modeli, ale było im daleko do perfekcji. Nie zniechęcając się, pożyczył 16mm kamerę Victor, po czym zaczął kręcić krótkie filmy, wykorzystując swoje modele. Kamera nie była zbyt dobra do tego typu techniki, lecz i tak jej użył.

Studio stworzył w ogrodzie swoich rodziców, lecz szybko okazało się, że ruchome źródło światła, jakim jest słońce, przeszkadza w filmowaniu. Przeniósł więc studio do garażu ojca, a samochód, wcześniej się tam znajdujący, znalazł miejsce parkingowe na świeżym powietrzu. Powoli Ray zebrał fundusze i zakupił odpowiednie światła i nową kamerę (Kodan Cine II). Dzięki temu mógł kręcić dokładniejsze animacje.

W tym okresie spotkał także dwie osoby, które zostaną jego przyjaciółmi na całe życie. Forrest J. Ackerman (1916-2008) poznał Ray’a, gdy ten pożyczał ujęcia scen z „King Konga”. Forrest był szanowanym kolekcjonerem filmowych memorabilii oraz wydawcą „Famous Monsters of Filmland”. Drugim przyjacielem jest Ray Bradbury (1920- ), słynny pisarz science-fiction, który również był miłośnikiem dinozaurów.
Trzech przyjaciół.
EWOLUCJA ŚWIATA (1938-1940)

Odtwarzanie ewolucji świata.
W 1938 roku, Ray rozpoczął swój ambitny projekt zatytułowany „Ewolucja świata” (Evolution of the World), który miał przedstawiać historię naszej planety od zarania dziejów, po koniec ery dinozaurów. Stworzył w tym celu wiele modeli, w tym tyranozaura rexa, triceratopsa, brontozaura czy pterodaktyla. Zaczął też eksperymenować z matte (proces umożliwiający łączenie różnych obrazów w jednym kadrze). Dzięki temu, mógł pokazać np. wyłaniającego się z wody brontozaura.

Niestety, projekt okazał się zbyt ambitny. Kiedy Ray zobaczył film „Fantazja” (Fantasia, reż. różni, USA, 1940), wiedział, że jego produkcja nie ma szans na powodzenie i zakończył jej realizację.

Ewolucja świata.
Ewolucja świata.












W tym czasie Ray studiował fotografię i poszedł do Uniwersytetu Południowej Kaliforni by uczyć się kierownictwa artystycznego. Uczęszczał także na kurs montażu. W roku 1939 wpadł na kolejny pomysł filmowy o potworze z Jupitera. Sfilmował kilka scen i stworzył szkice, lecz projekt szybko upadł. Kolejnym pomysłem było przeniesienie na ekran biblijnej historii o Dawidzie i Goliacie, do którego powstało kilka szkiców.

Potwór z Jupitera na szkicu.
Potwór z Jupitera na drugim szkicu.












Dawid i Goliat.
Podczas prac nad „Ewolucją” Ray miał też okazję poznać samego Willisa O’Briena, twórcę efektów do „Zaginionego świata” i „King Konga”. Harryhausen skontaktował się z Willisem, gdy ten pracował nad projektem „War Eagles”, który ostatecznie nie ujrzał światła dziennego. Ray pokazał mu swoje dokonania. Po oględzinach, O’Brien zwrócił młodemu twórcy uwagę by ten włożył w modele więcej życia i dokładniej nauczył się anatomii. Ray wziął sobie te sugestie do serca. Anatomiczna dokładność od tej pory była obecna w jego tworach.

Ray zaczął także uczęszczać na lekcje rysunku w koledżu w Los Angeles, gdy zrozumiał, że rysowanie obrazów, które miał w wyobraźni sprawiało, że ludzie wiedzieli o czym mówi. Również często chodził do zoo, oglądać ruchy zwierząt.

PUPPETOONS (1940-1942)

Praca nad "Puppetoons".
Gdy skończył liceum, Ray zaczął szukać pracy jako animator. Znalazł odpowiadające mu ogłoszenie w gazecie, dotyczące pracy nad krótkometrażowymi filmami. Poszedł na przesłuchanie, gdzie spotkał się z producentem filmu, uciekinierem przed nazistami, Georgem Palem. Miał on wyprodukować serię krótkometrażowych filmów pod tytułem „Madcap Models”, a które zmieniły później tytuł na „Puppetoons”. Europejskie modele, wykonane z drewna, nie pozwałały jednak na zbyt wielką ekspresję, co nie podobało się Ray’owi. Gdy filmy odniosły pewien sukces, na planie przez pewien czas obecny był O’Brien, który także nie był przychylny użytym modelom, co sprawiło, iż odszedł z projektu. Po trzynastej części serii, odszedł również Ray.

WOJNA (1942-1945)

W momencie wybuchu wojny, Ray zrealizował krótki film „How to Bridge a George” (1941) by zilustrować, jak technika stop-motion może być wykorzystana w filmach propagandowych.

Ray w armii.
Kiedy stał się członkiem armii w 1942 roku, został przydzielony do Army Signal Corps i wysłany do fortu McArthur na trening. Wcześniej jednak pokazał swój film „How to Bridge...” jednemu z nauczycieli, a ten z kolei zaprezentował go Frankowi Caprze oraz Anatolowi Litvakowi. Dzięki nim Ray został przydzielony do specjalnego oddziału, którym dowodził Capra. Tam Ray miał okazję pracować nad filmami propagandowymi, z których wiele zostało sławnych, jak np. „We Fight”.

W tym czasie, Ray stworzył także swój drugi film animowany pt. „Guadalcanal” lecz ponownie nie spotkał się on z żadnym odzewem ze strony branży.

7 lutego 1946 roku, Harryhausen został zwolniony ze służby. Był już technikiem trzeciego stopnia, posiadał trzy medale i certyfikat strzelca wyborowego, choć nigdy nie strzelał przed życiem w armii. W papierach wydanych po służbie, znalazła się również adnotacja, chwaląca jego umiejętności tworzenia filmów i animacji.

MOTHER GOOSE STORIES (1946)

Mother Goose.
Po wyjściu w wojska, Ray zdecydował się na stworzenie własnych krótkometrażowych filmów. Używając starej kamery Kodachrome, z pomocą rodziców, nakręcił serię optymistycznych historyjek takich jak „Little Miss Muffet”, „Old Mother Hubbard”, „The Queen of Hearts” czy „Humpty Dumpty”.

Używał w tym celu armaturowanych modeli. Armatury, wewnętrzny szkielet, tworzone były przez ojca Ray’a, na podstawie projektów syna, a kostiumy szyła matka filmowca. Wszystkie modele posiadały kilka głów, z których każda wyrażała jedną z ekstremalnych emocji. Po skończeniu nagrywania, złożył wszystkie historie razem i jako „The Mother Goose Stories” dystrybuował je w szkołach, spotykając się z niemałym sukcesem. Każda historia trwała ok. 3 minuty.

MIGHTY JOE YOUNG (1949)

Niedługo po skompletowaniu serii, z Ray’em skontaktował się O’Brien. Merian C. Cooper planował stworzenie kolejnego filmu o wielkiej małpie, zatytułowanego „Mr. Joseph Young of Africa”. O’Brien chciał by Harryhausen współpracował z nim przy tym projekcie. Zachwycony możliwością pracy z twórcą efektów do „King Konga”, Ray przystał na ofertę.

Harryhausen pracował w trakcie całego etapu preprodukcji i produkcji. O’Brien był zajęty projektami, planowaniem i scenografią, a Ray zajął się animacją większości scen (ok. 90%), pozostałe zadania wykonywał Pete Peterson. Willis stworzył tylko animacje związane z liną i kowbojem.

Umiejętności pogratulował Ray’owi John Ford, po tym, jak obejrzał sekwencję z klatką lwa. Sam film zaś otrzymał w 1950 roku nagrodę amerykańskiej akademii filmowej w kategorii „najlepsze efekty specjalne”.


VALLEY OF THE MIST (1950)

Ray i O’Brien zaczęli następnie pracować nad kolejnym projektem. Harryhausen wykonał na jego potrzeby trzy wielkie rysunki, lecz nie pokazał je Willisowi, bojąc się, że się nie spodobają weteranowi branży. Historia miała łączyć elementy westernu z dinozaurami. Jessy Laske Jr stworzył ostateczną wersję scenariusza na podstawie historii wymyślonej przez O’Briena i jego żonę, lecz ostatecznie projekt upadł i filmu nigdy nie stworzono.
Valley of the Mist - szkic.

Valley of the Mist - szkic.

Valley of the Mist - szkic.
WOJNA ŚWIATÓW (1949-1950)

Wojna światów!
Kolejnym niezrealizowanym pomysłem jest próba stworzenia przez Ray’a własnego filmu, będącego adaptacją słynnej powieści H. G. Wellsa „Wojna światów”. Niestety żadne studio filmowe nie było zainteresowane, gdyż uważano, że science-fiction wyszło już z mody.

Ray również wykonał rysunek do kolejnego projektu związanego z Wellsem, „Food of the Gods”, lecz pomysł porzucił, z tego samego powodu, co „Wojnę światów”.

Studia oczywiście się myliły. Dopiero następowały najlepsze lata dla filmów science-fiction. W roku 1950, pojawiły się dwie produkcje, inspirujące się najnowszymi dokonaniami technicznymi, które otworzyły drogę na całkiem nowy kierunek fantasyki naukowej. Były to „Kierunek księżyc” (Destination Moon, reż. Irving Pichel, USA, 1950) oraz „Rocketship X-M” (reż. Kurt Neumann, USA, 1950).

THE FAIRY TALES (1950-2002)

Praca nad "The Fairy Tales".
Zanim jednak Ray wrócił do fantastycznych filmów, powrócił do idei tworzenia historii na podstawie baśni i bajek. W 1950 roku stworzył „The Story of Little Red Riding Hood”. Używał tych samych metod, co przy „The Mother Goose Stories”. Podobnie, jak poprzednio, filmy odniosły sukces w szkołach, więc Ray stworzył kolejną serię, włączając w nią „The Story of Hanzel and Gretel” (1951), „The Story of Rapunzel” (1952) i „The Story of King Midas” (1953).

Również w 1952 roku zaczął pracę nad „The Story of the Tortoise and the Hare”, lecz przerwał ją. Projekt ukończył dopiero w 2002 roku, asystowany przez dwóch animatorów: Marka Caballero i Shamusa Walsha.



BESTIA Z GŁEBOKOŚCI 20.000 SĄŻNI (1951)
The Beast From 20.000 Fathoms

Pod koniec roku 1951 Ray’owi zaproponowano uczestnictwo w jego pierwszej pełnowymiarowej produkcji. Oryginalnie miała ona być zatytułowana „The Monster From Under the Sea”, lecz zmieniono jej tytuł na „The Beast From 20.000 Fathoms”.

Firmą produkcyjną był Mutual Films, prowadzony przez Jacka Dietza. Ray przyjął ofertę. Jack początkowo nie był pewny, jak ma wyglądać filmowy potwór, zastanawiał się nad człowiekiem w kostiumie lub przebranym aligatorem. Dietz spotkał się w tym celu z Harryhausenem, który zaprezentował mu swoje modele, fragmenty „Ewolucji...” oraz „Mighty Joe Young”, co wystarczyło by przekonać Jacka do stop-motion.

Był to pierwszy raz, gdy użyto techniki dzielonego ekranu, pozwalającej na umieszczenie modeli do scen z żywymi aktorami. Później ta technika stanie się znana jako Dynamation.

Z powodu niskiego budżetu, Ray, który bardzo chciał pojawić się na planie produkcji, zdecydował się stworzyć efekty niemal za darmo. Była to trafna decyzja. „Bestia...” okazała się kamieniem milowym w historii kinematografii, dzięki niej ruszyła cała fala obrazów o gigantycznych stworach atakujących w różnych miejscach na Ziemi. Wśród następców bestii, rhedozaura, znalazł się także najsłynniejszy filmowy potwór, jakim jest Godzilla.

Sam redozaur zaś był, oczywiście, fikcyjnym dinozaurem. Jego destrukcyjne skłonności na taśmie celuloidowej były adaptacją opowiadania Ray’a Bradbury’ego pt. „The Forghon” (opublikowanego w Saturday Evening Post jako „The Beast From 20.000 Fathoms”). Film opowiada o bestii, która budzi się w wyniku atomowej eksplozji i zmierza w stronę Nowego Jorku, tam udaje się jej zniszczyć większość Coney Island. Obraz kosztował ok. 200.000 dolarów i okazał się ogromnym hitem. Harryhausen od tej pory ma ręce pełne roboty.


TO PRZYSZŁO Z GŁĘBIN MORZA (1955)
It Came From Beneath the Sea

Niedługo po zakończeniu prac nad „Bestią...”, Ray usłyszał o człowieku, który chciał stworzyć film o gigantycznej ośmiornicy, jaka pojawia się w zatoce San Francisco i niszczy Golden Gate Bridge. Tym człowiekiem był Charles H. Schneer.

Charles H. Schneer był producentem filmowym z Columbia Pictures i pracował w grupie Sama Katzmana. Obejrzał on „Bestię...” i zdecydował, że Harryhausen będzie idealną osobą do stworzenia efektów w filmie o monstrualnej ośmiornicy. Skontaktował się z Ray’em poprzez wspólnego znajomego. Twórca efektów nie był jednak pewien, czy chce pracować nad kolejnym filmem o wielkim potworze. Ostatecznie zgodził się, a przyjaźń między Ray’em i Charlesem trwała do końca życia Schneera (1920-2009) i wynikła dwunastoma filmami.

Z powodów budżetowych model ośmiornicy użyty w filmie, miał tylko 6, a nie 8 macek. Z tej przyczyny, Ray opracował efekty specjalne w ten sposób, że zawsze ośmiornica jest częściowo ukryta w wodzie. Stworzył także trzy wielkie macki do zbliżeń.

Produkcja napotkała jednak pewne problemy. San Fancisco City Fathers nie wydali pozwolenia na umieszczenie scen zniszczenia mostu, co, wg nich, mogłoby podważyć publiczną wiarę w jego wytrzymałość. Charles wpadł więc na inny pomysł. Jeździł samochodem wokół mostu i stamtąd go filmował, oprócz tego wynajął kamerzystę, który przeszedł się po moście. Po skończeniu filmu, okazało się, że nikt nie narzekał na sceny destrukcji, a publiczna wiara w wytrzymałość mostu nie ucierpiała. Nikt też nie obawiał się ataku gigantycznej ośmiornicy.


„ŚWIAT ZWIERZĄT” ORAZ „ZIEMIA KONTRA LATAJĄCE TALERZE” (1956)
The Animal World / Earth Vs Flying Saucers

W 1956 roku Ray zajął się dwoma projektami. Pierwszym z nich był „The Animal World”. Był to film dokumentalny, który pozwolił mu pracować nad swoimi ulubionymi dinozaurami, jak i również ponownie współpracować z Willisem O’Brienem. W filmie nie ma żadnych sekwencji z aktorami i wszystko jest animowane. Niestety, Ray nie tworzył tutaj własnych modeli, a pracownia stworzona przez Warner Bros., jak i modele w niej nie były najlepszej jakości. Po ośmiu tygodniach pracy, najkrótszej animacji w karierze Ray’a, film ukończono. Mimo że Harryhausen i O’Brien pozostali potem w stałym kontakcie, już nigdy razem nie pracowali na planie jednego filmu.

Sam obraz okazał się niewielkim sukcesem. Nudne połączenie teorii ewolucji z założeniami Biblii, okazało się ciekawe tylko w sekwencjach z dinozaurami. Co więcej, z powodu pracy nad projektem przez kilku zdjęciowców pojawiły się problemy prawne, co do własności obrazu. Studio jest właścicielem trzynastu minut filmu, które stworzyli Harryhausen i O’Brien.

Tymczasem Charles wyszukiwał inspiracji na swoją produkcję w gazetach i zauważył, że popularne były tematy dotyczące pojawiania się latających talerzy. Nie trzeba było długo czekać by wpaść na pomysł, że może to być doskonałym punktem wyjściowym dla filmu. Został nim „Earth Vs the Flying Saucers”.

Projekt talerzy opierał się na oczekiwaniach widzów. Ray dodał jednak do niego sekcje animowane na górze i na dole, które kręciły się bez przerwy w przeciwnych kierunkach. Łącznie stworzył 7 modeli różnych wielkości z anodyzowanego aluminium nie odbijającego światła.

Zaprojektował także lateksowe kostiumy obcych. Początkowo kosmici również mieli być przez niego animowani, lecz braki budżetowe na to nie pozwoliły. Z powodu prędkości prac, Ray zamiast rozrysowania storyboardów, stworzył luźne szkice, które umieścił na zdjęciach z lokacji filmu. Latające talerze zaś w locie unosiły się na przewodach, które następnie zostały zamazane przez Harryhausena.

Na potrzeby filmu stworzył również waszyngtoński Kapitol i Sąd Najwyższy, każdy za ok. 1500 dolarów oraz Pomnik w Waszyngtonie za 500 dolarów. Dzięki temu obraz okazał się bardzo realistyczny, a zamieszczony w nim wizerunek latających talerzy, stał się najpopularniejszym.

Sceny zniszczeń zostały potem wykorzystane w filmie „Szpon” (The Giant Claw, reż. Fred F. Sears, USA, 1957), jednak sam Ray nie miał z tą produkcją nic wspólnego.


20 MILIONÓW MIL DO ZIEMI (1957)
20 Milion Miles to Earth

Po pracy nad „The Animal World” Ray wpadł na pomysł stworzenia filmu o nietoperzopodobnych stworach z kosmosu, zatytułowanego „The Elementals”. Stworzył w tym celu storyboardy i nakręcił próbną sekwencję. Jack Dietz zaakceptował pomysł i stworzono do niego scenariusz. Niestety niedługo potem projekt anulowano.

Ray zaproponował więc kolejny pomysł zatytułowany „The Giant Ymir”, Dietz nie widział w nim jednak potencjału i ponownie go odrzucił. Harryhausen następnie przedstawił swoją ideę Schneerowi, z którym zmienił tytuł na „20 Milion Miles to Earth”. Produkcja się rozpoczęła.

Ray bardzo chciał zrealizować film we Włoszech i pracować w tamtejszych lokacjach. Akcję przeniesiono więc z Chicago do Rzymu. Charles chciał by produkcję zrealizowano w kolorze, lecz Ray zaoponował. W tym czasie Kodak stworzył nową kamerę, która wyeliminowała problem ziarna. Schneer się zgodził i film był ostatnim czarno-białym obrazem Harryhausena.

Stwór w filmie o imieniu Ymir, posiadał dwa modele różnej wielkości. Zostały one potem przetransformowane na potrzeby innych produkcji. Rakieta kosmiczna pojawiająca się w obrazie wzorowana była na nazistowskiej rakiecie V2 oraz wczesnych projektach NASA.

Sceny zostały nakręcone w Sperlonge, w Rzymie i przy rzece Tyber. Umiejetności wyrażania emocji poprzez swe modele w tym filmie osiągneły już szczytu, co najpełniej objawiło się w scenie wyklucia małego Ymira. Ymir ostatecznie przeobrazi się w zabójczą istotę, a jego pojawienie się na szczycie Koloseum było hołdem dla obecności King Konga na Empire State Building.


7. PODRÓŻ SINDBADA (1958)
The 7th Voyage of Sindbad

Ray wpadł na pomysł, że „Szeherezada” byłaby idealnym materiałem dla stop-motion. Napisał więc szkic historii, którą nazwał „Sindbad the Sailor”. Dołączył także rysunki, w tym walkę ze szkieletem. Miało to miejsce w 1953 roku, cztery lata przed właściwą produkcją. Ostateczny tytuł „The 7th Voyage of Sindbad” również był pomysłem Ray’a, który wybrał cyfrę ‘7’ ze względu na jej mistyczne znaczenie.

W filmie stworzono mnóstwo scen z animacją, a obrazy cyklopa, roka, smoka czy słynny pojedynek ze szkieletem stały się nieśmiertelne. Muzyką zajął się Bernard Herman twórca ścieżek dźwiękowych do takich produkcji jak „Obywatel Kane”, „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” czy „Psychoza”.

Poza tymi, które znalazły się w wersji finalnej, miało być jeszcze 5 innych sekwencji.
- Sindbad i Parisa są ścigani przez gigantyczne szczury, stworzone przez Sokuraha. Charles nie lubił jednak szczurów i węży, scenę więc usunięto.
- Sindbad i jego ludzie zostają zaatakowani przez nietoperzo-diabły.
- Dwa cyklopy walczą ze sobą.
- Pojawiają się syreny.
- Gigantyczny wąż atakuje marynarzy z drzewa. Oczywiście Schneer zaoponował przy tej scenie.

Najważniejsze sekwencje, jakie się pojawiły:
- cyklop atakuje Sindbada i marynarzy, podczas ścigania Sokuraha.
- taniec pół-kobiety, pół-węża.
- Walka z cyklopem.
- Starcie z dwugłowym ptakiem-rokiem.
- Pojedynek Sindbada ze szkieletem – najjaśniejszy punkt filmu.
- Pojedynek cyklopa ze smokiem.

Garść ciekawostek.
Po raz pierwszy Ray i Charles nakręcili film w Hiszpanii. Matte pochodzą z Anglii, scenę burzy nakręcono w Barcelonie. W jej trakcie, Kerwin Mathews, grający Sindbada, połknął trochę wody, która pochodziła z portu, gdzie kręcono scenę, mocno się potem rozchorował. Użyta w filmie gigantyczna kusza również była animowana. Ze wszystkich modeli, przetrwał tylko jeden – szkielet. Został on ponownie użyty w „Jazonie i Argonautach”. Po raz pierwszy użyto nazwy Dynamation, którą wymyślił Schneer. Jadąc samochodem zauważył przez okno napis Dynaflow. Bernard Herrmann stworzy muzykę jeszcze do trzech innych filmów Ray’a: „The 3 Worlds of Gulliver”, „Mysterious Island” oraz „Jason and the Argonauts”. Film kosztował 650.000 dolarów.


TRZY ŚWIATY GULIWERA (1959)
The 3 Worlds of Gulliver

Pierwotnie film „The 3 Worlds of Gulliver” miał być musicalem, w którym główną rolę odgrywać miał Danny Kaye. Scenariusz, luźno oparty na powieści Jonathana Swifta, był już napisany. Ray i Charles nieco go zmienili, celem dodania sekwencji Dynamation, zawierających pewną wiewiórkę oraz walkę z aligatorem. Pozostałe fragmenty filmu to mnóstwo efektów stworzonych przez Ray’a za pomocą fotografii perspektywistycznej i ponad 300 matte.

Był to pierwszy obraz Harryhausena stworzony całkowicie w Europie, wiele scen nakręcono w tych samych lokacjach, co „7. podróż Sindbada”. 


TAJEMNICZA WYSPA (1960)
The Mysterious Island

Obok Wellsa i Bradbury’ego, ulubionym pisarzem fantasy Ray’a jest Juliusz Verne. Nic więc dziwnego, iż w końcu rozpoczął on pracę na planie filmu na podstawie prozy tego pisarza.

Harryhausen stworzył serię stworów, które miały być wykreowane przez Kapitana Nemo. Znalazł się wśród nich gigantyczny krab, takaż pszczoła oraz dwa stwory prehistoryczne: phororacos (ptak) i nautiloid cephalopod (stwór z mackami). Pierwotnie w filmie miał również „grać” pies, lecz z powodu nieprzewidywalności zwierząt na planie i zbyt małego budżetu by zajmować się ewentualnymi problemami pomysł porzucono.

Oprócz tego usunięto trzy sceny: odkrycie ruin Atlantydy, walka z jedzącą ludzi rośliną oraz kapitana Nemo obsługującego mechaniczną koparkę.

Krab został kupiony przez Ray’a w Harrods Food Hall (był to krab przeznaczony do zjedzenia), po czym wysłany do Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, gdzie miał być humanitarnie zabity. Ray następnie przestudiował zwierzę i stworzył bardzo realistyczny model do filmu. Samego kraba zaś zjedzono na planie. W filmie pojawia się także wielka ośmiornica.

Warto odnotować, iż jest to jeden z najmocniej bazujących na aktorach, a nie na efektach film, w jakim stworzeniu udział brał Harryhausen. 


JAZON I ARGONAUCI (1963)
Jason and the Argonauts

Powrót do mitologii. Film, który jest uważany przez wielu za największe osiągnięcie w dziedzinie efektów stworzonych przez Ray’a Harryhausena.

Już na początku lat 50. ubiegłego wieku, Ray chciał zaadaptować mitologię grecką lub rzymską, lecz szczegółowe pomysły pojawiły się w jego głowie podczas kręcenia „Tajemniczej wyspy”.

Zdjęcia do nowego filmu kręcono we Włoszech. Nie obyło się bez kilku problemów, jak wypadek podczas którego zdemolowano drzewa oliwne, za co trzeba było zapłacić, czy omyłkowe sfilmowanie statku programu telewizyjnego zamiast statku Jazona. Sam obraz początkowo zaś miał nosić tytuł „Jason and the Golden Fleece”, lecz okazało się, że Włosi właśnie pracują nad produkcją „The Golden Fleece”, tytuł więc zmieniono.

To, na czym opiera się obraz to, oczywiście, efekty specjalne. Są to:
- Rzut dyskiem przez Herculesa i Hylasa.
- Wzorowany na Kolosie z Rodos gigantyczny tytan Talos, walczący z Jazonem i jego ludźmi. Scena, w której Talos odwraca głowę w stronę kamery, inspirowana był japońskim kinem. By wzmocnić wrażenie potęgi tytana, Ray sprawił, że miał on sztywne ruchy, jak na kolosa z bronzu przystało.
- Tryton, bóg morza, pojawia się, zagrany przez Billa Gungeona. Umożliwił on przepłynięcie statkowi Jazona przez skalistą pułapkę.
- Siedmiogłowa hydra, oparta na klasycznych malowidłach, walcząca z Jazonem. Hydra przypominała wężową kreaturę, z ogonem w stylu języka węża. Głowy były połączeniem dinozaurów, ptaków i wyobraźni Ray’a.
- Największe dzieło w filmie. 7 szkieletów walczy z Jazonem i kilkoma członkami jego załogi. Wykonanie tej sekwencji zajęło 4 i pół miesiąca, a trwa ona przez 4 minuty i 37 sekund. Ray wykonał około 184800 ruchów szkieletów.

Gdy film wszedł na ekrany kin, okazał się finansową klapą, lecz po czasie stał się absolutnym klasykiem kina. Podczas wręczania nagród Akademii Filmowej w USA, gospodarz ceremonii, Tom Hanks, powiedział: „niektórzy mówią Casablanca lub Obywatel Kane, ja mówię Jazon i Argonauci”.


PIERWSZY CZŁOWIEK NA KSIĘŻYCU (1964)
First Men in the Moon

W końcu, po wielu próbach, Ray tworzy film na podstawie prozy H. G. Wellsa. Jest to jedyny obraz Harryhausena wykonany w formacie widescreen, co nastręczyło wielu problemów.

Na sam pomysł by wybrać historię o podróży na księżyc wpadł słynny Brytyjczyk Nigel Kneale, znany głównie z serii filmów i seriali o Quatermassie. Columbia Pictures zdecydowało jednak, że potrzebna jest w filmie postać żeńska i nakazało dodać jedną kobietę do załogi podróżników międzygwiezdnych.

W trakcie produkcji wycięto sceny z wykluwaniem się gąsiennico-podobnych stworów, obecnych w filmie, gdzie pojawić się miała wielka ćma oraz sceny z zahibernowanymi Selenitami. Zmieniono także nieco wygląd kosmitów.

W jednej ze scen pojawił się na krótko szkielet, wcześniej użyty w „Jazonie i Argonautach”. Natomiast długie schody, po których schodzi Cavor były zainspirowane filmem „Ona” (She, reż. Lancing C. Holden i Irving Pichel, USA, 1935). Jest to także ostatni raz, gdy ojciec Ray’a pomagał tworzyć modele, wkrótce po zakończeniu prac nad nimi zmarł.


MILION LAT PRZED NASZĄ ERĄ (1966)
One Milion Years B.C.

Powrót do dinozaurów.

Ten słynny film jest pierwszym, od 1955 roku, filmem Ray’a, którego nie zrobił z Charlesem Schneerem. Powstał on dla Hammer Movies, brytyjskiego studia znanego głównie miłośnikom kina grozy.

Fabuła opiera się na innej produkcji, mianowicie na „Milion lat przed naszą erą” (One Milion B.C., reż. Hal Roach jr i Hal Roach, USA, 1940), opowiadającego historię jaskiniowca walczącego o przetrwanie w prehistorycznym świecie. Dinozaury były tak naprawdę jaszczurkami, małymi krokodylami oraz człowiekiem w gumowym kostiumie. Ray, oczywiście, do nowej produkcji stworzył własne modele.

Były to: achelon (wielki żółw), młody allozaur, pterodaktyle, triceratops, keratozaur i brontozaur. Scen z tym ostatnim miało być więcej niż na koniec zaprezentowano, zrezygnowano z nich, gdyż pomyślano, że niepotrzebnie przedłużą film. Warto odnotować, iż jest to jedyny raz, gdy Ray korzysta z żywych zwierząc by uzupełnić swoje modele, są to iguana i pająk. Czyni to z powodu braków budżetowych.


THE VALLEY OF GWANGI (1969)

Film bazuje na pomyśle Willisa O’Briena, który miał zostać sfilmowany w 1941 roku, do czego jednak nie doszło. Oryginalnie obraz miał być zatytułowany „The Valley Where Time Stood Still”, ta wersja bardziej podobała się Harryhausenowi.

Film łączy motywy dinozaurów z westernem. Scena, w której kowboje łapią Gwangi zajęła ok. 5 mięsięcy. W filmie pojawia się także, m.in. sekwencja, gdy tyranozaur rex atakuje słonia. Są to jedne z najlepszych efektów w karierze Ray’a, lecz tego typu tematyka przestawała być w tych czasach popularna i film zarobił mało pieniędzy.


PODRÓŻ SINDBADA DO ZŁOTEJ KRAINY (1973)
The Golden Voyage of Sindbad

Z powodu umiarkowanego sukcesu poprzedniego projektu, Charles i Ray zdecydowali się powrócić do Sindbada. Ray stworzył pierwszy zarys historii i niektóre z rysunków. Stało się to podstawą nie na jeden, lecz na dwa filmy: „Podróż Sindbada do złotej krainy” oraz „Sindbad i Oko Tygrysa”.

Podobnie, jak w wielu produkcjach zrezygnowano z niektórych scen. Nie pojawił się moment, gdy homunculus wylewa kwas na twarz wezyra oraz wizyta w dolinie żmij – pamietacie, że Charles nie lubił węży?

Narodziny wspomnianego homunculusa, którego Ray chciał wykonać już za czasów „Trzech światów Guliwera” były rozwinięciem podobnej sceny z „20 milionów mil do Ziemi”. Ciekawostką jest fakt, iż w filmie pojawić miał się sam Orson Welles, lecz nie zgodził się na proponowaną mu gażę. Miał on zagrać Wyrocznię Wszelkiej Wiedzy.

Wśród efektów znalazły się tutaj m.in. świetna walka z sześcioręką Kali czy pojedynek centaura z gryfem.


SINDBAD I OKO TYGRYSA (1977)
Sindbad and the Eye of the Tiger

Jest to film fantasy, w którym zawarto najmniejszą ilość scen akcji, co przełożyło się na wiele negatywnych opinii względem efektu finalnego. Wycięto sceny walki na pokładzie statku z robako-podobnymi stworami, pojedynek Troga z arsinotherium (podobna do rinocerosa istota z dwoma rogami) oraz starcie Minatona z istotami przypominającymi zombie.

Wrota do Hyporborei są  hołdem dla filmu „King Kong”. Największą atrakcją filmu, prócz scen finalnych, okazał się animowany pawian, który momentami był tak dobrze wykonany, że wiele osób myślało, iż jest on prawdziwym zwierzęciem.


STARCIE TYTANÓW (1981)
Clash of the Titans

Jest to ostatni film, który stworzył Ray Harryhausen. Od dłuższego czasu obecny był pomysł stworzenia obrazu o Perseuszu. Ujęcia meduzy ze „Starcia tytanów” są uważane za jedne z najlepszych efektów autorstwa Ray’a. Jej zachowanie było inspirowane filmami "Mildred Pierce” (reż. Michael Curtiz, USA, 1945) oraz „Dziwolągi” (Freaks, reż. Tod Browning, USA, 1932). W pamięć zapada także animacja pegaza.



NIEWYKONANE PROJEKTY

Oprócz wcześniej wspomnianych filmów, których nie udało się wykonać, w tej grupie znajdują się także obrazy zaplanowane po 1981 roku. Są to dwa filmy o Sindbadzie: „Sindbad i 7 cudów świata” oraz „Sindbad na Marsie”, produkcja z Michaelem Winnerem „Ludzie mgły” oraz inspirowany mitologią „Siła Trojan”.

NAGRODY I SPUŚCIZNA

Kontrybucja Ray’a Harryhausena do współczesnej kinematografii jest ogromna. Stanowi on inspirację dla wielu późniejszych twórców efektów specjalnych, wśród nich autorów takich obrazów jak „Gwiezdne wojny”, „Park Jurajski” oraz wielu innych. Zagrał także epizodyczne role w „Gliniarzu z Beverly Hills 2”, „Szpiedzy tacy, jak my” i remake’u „Mighty Joe Young”.

Pojawia się on na wielu festiwalach i konwentach, gdzie został uhoronowany wieloma nagrodami. W 1992 roku otrzymał specjalnego Oscara, a w 2010 roku nagrodę BAFTA za „unikalny wkład w kinematografię”. Visual Effects Society w 2011 roku wręczyło mu nagrodę za całokształt twórczości.

Nakręcono o Harryhausenie filmy dokumentalne „Alien, Dragons, Monsters and Me” oraz „The Harryhausen Chronicles”. Szczególnie ten drugi jest pozycją wartą uwagi.

Po przejściu na „emeryturę” w 1984 roku, Ray wział jeszcze udział w brytyjskim dokumencie „Working with Dinosaurs” (1999) oraz ukończył swoje „The Fairy Tales” w 2002 roku.