Podobnie, jak miało to miejsce przy omówieniach poprzednich lat, także i rok 1972 będę uzupełniał stopniowo, dodając co kilka(naście) dni omówienia 3-4 filmów. Tegoroczne omówienie jest nieco inne, gdyż wyjdę poza ramy kina wuxia, kung fu, horroru i thrillera, włączając w nie okazjonalny dramat, komedię czy nawet romans.
The Boxer from Shantung
Ma Yongzheng
reżyseria: Cheh Chang i Hsueh-Li Pao
scenariusz: Cheh Chang i Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 11.02.1972
Obsada: Kuan-Tai Chen, Kang-Yeh Cheng, David Chiang, Nan Chiang, Ngai Fung, Feng Ku, Ching Tin, Li Ching, Ching Wong, Mario Milano i inni.
Do
poszukiwania recepty na udane kino kung
fu Shaw Brothers
wybrało – jak to zwykło czynić w podobnych przypadkach – Cheh
Changa. Tym razem jednak na pozycji reżysera towarzyszył mu
Hsueh-Li Pao, który wcześniej pracował u Shawów jako zdjęciowiec,
także przy wielu produkcjach Changa. Pao miał już wtedy na koncie
własne filmy, i choć nie były to szczególnie udane produkcje, to
z pewnością były dość solidne. Fakt, że The
Boxer from Shantung był
przewidziany jako prestiżowa dla studia produkcja, mająca dać
Shawom przewagę w zwracającym się w stronę kung
fu box officie,
potwierdza też zatrudnienie aż czterech choreografów sztuk walki
(Chia-Liang Liu, Kar-Wing Lau, Chuen Chan i Kai Tong) oraz obsadzenie
gwiazy studia Davida Chianga w drugoplanowej roli, reklamowanej jako
udział specjalnego gościa. W główną rolę wcielił się zaś
debiutujący Kuan-Tai Chen, który – podobnie, jak Bruce Lee w
Golden Harvest – profesjonalnie zajmował się sztukami walki, co
nader wyraźnie widać w samym filmie. Chen był pierwszą gwiazdą
studia, mającą za sobą (i wciąż kontynuującą) trening sztuk
walki. Poza tym, również czas trwania The
Boxer from Shantung
potwierdza większą skalę realizacyjną, przekracza on bowiem dwie
godziny, co nie było częste w filmach studia. Ciekawostką jest
ponadto fakt, iż jednym z asystentów reżyserów był tutaj John
Woo, który debiutuje tu na tej pozycji. Przyszłe filmy Woo będą
dzielić – szczególnie w warstwie fabularnej – niejedno
podobieństwo z The
Boxer from Shantung.
Film
wydaje się czerpać inspiracje z Godfather
oraz jawi się jako
swoisty remake Scarface.
Kiedy – kilka lat temu – obejrzałem The
Boxer from Shantung po
raz pierwszy uderzyły mnie liczne podobieństwa fabularne z
produkcją Briana De Palmy, która miała premierę 11 lat po
produkcji Changa i Pao. Akcja omawianego filmu rozgrywa się w
Szanghaju lat 30., dokąd przybywa w poszukiwaniu pracy pochodzący z
Shantung tytułowy Ma Yongzheng (Ma Yung Chen). Jest on uczciwym,
rzetelnym młodzieńcem, stającym w obronie uciśnionych. Jest
również bardzo dumny i pewny swych zdolności (szczególnie w
kwestii sztuk walki), co sprawia, że niechcący wdaje się w
bijatykę z jedną z miejscowych Triad, której przewodzi Tan Si
(Chiang). Si jest jedyną osobą, której Ma nie może pokonać w
pojedynku, co więcej raczej pozytywny obraz Si (na tyle, na ile może
być pozytywny wizerunek gangstera) jako dość miłego i honorowego
gangstera budzi pozytywne uczucia w bohaterze, który decyduje się
pójść w jego ślady. Na swoją szansę nie musi czekać zbyt
długo, natrafia bowiem na walkę między triadą Si a triadą Yanga
(Chiang). Protagonista włącza się do walki i z łatwością się
rozprawia z wojownikami Yanga, czym zyskuje sobie wdzięczność Si,
dającego Ma teren z popularną herbaciarnią w centrum. W ten sposób
protagonista zaczyna swoją wspinaczkę po szczeblach gangsterskiej
kariery; im wyżej się znajduje, tym większe ma ambicje –
niebawem zechce zostać królem gangsterskiego półświatka w
Szanghaju.
Jak
można przypuszczać nie jest to łatwe zadanie, a jak można
dodatkowo przypuszczać – biorąc pod uwagę poprzednie filmy
Changa – los dla Ma nie okaże się łaskawy. W rzeczy samej, finał
produkcji to trwająca sporo ponad 20 minut krwawa, męcząca walka w
restauracji zmienionej w jedną wielką pułapkę na protagonistę.
Toczy on tu bój z masą zbirów, w trakcie którego od czasu do
czasu pojawiają się sceny pojedynków z głównymi członkami
Triady. Jest to świetna sekwencja, na tyle, że wydaje mi się, iż
do tej pory w hongkońskiej kinematografii ciężko znaleźć byłoby
ciekawiej i bardziej emocjonująco zainscenizowane sceny walki z
wieloma przeciwnikami naraz.
Zresztą
większość starć w The
Boxer from Shantung odbywa
się z więcej niż jednym oponentem. Chen, jak wspominałem,
zawodowo zajmował się sztukami walki, toteż na ekranie wypada w
scenach akcji zdecydowanie swobodniej i potężniej niż jego
przeciwnicy; dzięki temu w naturalny sposób dominuje on w scenach
akcji nad swoimi oponentami. Chang i Pao w ogóle nie starają się
ukryć różnicy w znajomości sztuk walki między Chenem a resztą
aktorów; wręcz przeciwnie, wykorzystują ten aspekt, aby podkreślić
zdolności protagonisty, dzięki czemu widz nie czuje żadnego
zaskoczenia, że Ma musi toczyć boje z tak licznymi grupami
przeciwników, jako że pojedynczy gangsterzy – nawet jeśli wciela
się w nich Feng Ku, który miał już wtedy na koncie wiele ról
potężnych, zwykle niegodziwych, mistrzów sztuk walki – nie
stanowią dla Ma większego wyzwania. A że grupowe walki cechują
się tu świetną choreografią, to mimo że osobiście preferuję
pojedynki, nie czułem się zawiedziony scenami akcji ani razu.
Skoro
już wspomniałem o pojedynkach, to dopowiem, że takowe pojawiają
się tylko dwa razy i za każdym razem są krótkie. Pierwszy to
przywołane już starcie z Chiangiem, w której gwiazda Shaw Brothers
nie tylko nie daje się pokonać debiutantowi, ale wydaje się mieć
nad nim lekką przewagę. Chianga w filmie znajdziemy także w jednej
sekwencji akcji zarezerwowanej tylko dla niego, kiedy to w pojedynkę,
ranny, stacza czoła grupie wrogów. Drugi pojedynek w filmie
rozgrywa się w trakcie przygotowanego przez Triadę Yanga konkursu:
ściągają oni do Szanghaju rosyjskiego siłacza (zawodowy zapaśnik
Mario Milano) – kto go pokona dostanie 10 dolarów (spora suma na
ówczesne warunki w Szanghaju), lecz aby wziąć udział w walce
każdy musi wpierw zainwestować własne pieniądze. Jak można się
spodziewać sporej postury Rosjanin z łatwością miota licznymi
Chińczykami na wszystkie strony aż do chwili, gdy do walki wyzywa
go Ma. Sekwencja ta jest o tyle ciekawa, że jest to jeden z
pierwszych (jeśli nie pierwszy) raz, gdy w filmie kung
fu pojawia się silny
obcokrajowiec rozprawiający się z Chińczykami do chwili, gdy
natrafia na bohatera danego filmu.
Lecz
nie samymi scenami akcji The
Boxer from Shantung żyje.
Opowieść o wspinaniu się po drabinach gangsterskiego świata na
dzisiejsze standardy nie prezentuje się zbyt świeżo, lecz
ówcześnie był to niewątpliwy powiew świeżego powietrza. Jest tu
zatem sporo scen z codziennego życia bohatera, żywych dialogów,
scen przygotowywania gangsterskich podstępów, znajdzie się też
miejsce na subtelny wątek romantyczny między zawiedzioną
postępowaniem bohatera śpiewaczki (Ching) a nim samym. Wątek ten
jest o tyle ciekawy, że zakochani ograniczą się raptem do
wymienienia kilku spojrzeń i jednej, nader krótkiej wymiany zdań.
Dzięki temu nie odciąga on uwagi od centralnej osi fabularnej, a
wciąż może służyć jako udana puenta w epilogu.
The
Boxer from Shantung
jest interesującym przedstawicielem kina kung
fu,
stanowiącym świetną odpowiedź na atak ze strony Golden Harvest (a
właściwie na kontratak Golden Harvest spowodowany shawowskimi kung
fu z
Duel of Fists
na czele). Istotny dla gatunku, świetnie zrealizowany, interesujący
fabularnie – każdy miłośnik kung
fu
winien The Boxer
from Shantung
obejrzeć.
Execution in Autumn
Qui jue
reżyseria: Hsing Lee (Hang Lee)
scenariusz: Yung-Hsiang Chiang
studio: Ta Chung Motion Picture Co.
premiera: 14.02.1972
Obsada: Wei Ou, Pao-Yun Tang, Hsiang-Ting Ko, Yu Wong, Bih-Huei Fuh, Hui-Lou Chen
Chia-Chi Wu i inni.
Szczerze
mówiąc zastanawiałem się czy film ten umieszczać na niniejszej
liście, gdyż stanowi on pozycję osadzoną raczej w kinie
artystycznym z Tajwanu niż kinie gatunkowym. Mimo tego uznałem, że
Execution in Autumn
jest zbyt istotną pozycją aby ją pomijać. Jego ważny dla
tajwańskiej kinematografii status potwierdza choćby fakt, że był
on wybrany jako tajwański kandydat do Oscara (niestety Akademia nie
przyznała mu nominacji). Obecnie Execution
in Autumn pozostaje
cenionym, acz niezbyt szeroko znanym klasykiem tajwańskiego kina
oraz bodaj najbardziej cenionym dziełem reżysera Hsinga Lee, który
rozpoczął karierę w 1963 roku. Zbudował on sobie renomę na
realistycznych produkcjach, czasem bardziej komercyjnych czasem
podejmujących się kwestii narodowych (Lee ma na koncie m.in. kilka
antyjapońskich filmów), a czasem podejmujących tematy moralności
– te ostatnie są przedmiotem omawianej produkcji.
Akcja
filmu rozgrywa się w epoce dynastii Han (początek III wieku). Jest
to szczególny okres w historii Chin, jako że wtedy rozwinęła się
znacząco m.in. administracja kraju. Poprzez krótki wstęp, narrator
z offu informuje widzów o symbolice pór roku, która spowodowała,
że kary śmierci w ówczesnych Chinach wykonywało się tylko
jesienią. Równocześnie obserwujemy przebieg egzekucji. Wstęp w
prosty, acz nader skuteczny sposób wprowadza do filmu, tworząc
wrażenie początku interesującej opowieści, a dzięki
zastosowanej, nieco przytłumionej kolorystyce, wszystkiemu nadając
posępnego wrażenia, które sprawia, że widz zaczyna niemal od razu
przeczuwać, że ogląda film pozbawiony happy
endu.
Execution
in Autumn skupia
się na losach Pei Ganga, więźnia skazanego na karę śmierci. Z
retrospekcji – uzupełniających jego zeznania – dowiadujemy się,
że był szantażowany przez swoją kochankę, chcącą wyłudzić od
niego pieniądze. Gdy Gang odmówił zapłaty został zaatakowany
przez jej dwóch wspólników, których zabił, po czym – w
przypływie wściekłości – zamordował również kobietę. Gang
jest agresywnym, dumnym, aroganckim człowiekiem, nie czującym
najmniejszych wyrzutów sumienia, a wręcz chełpiący się zbrodnią.
Po raz pierwszy spotykamy go jak próbuje uciec z więzienia; szybko
pochwycony pozostaje skrajnie bezczelny i chamski, co szczególnie
się objawia podczas odwiedzin jego swojej babci – jedynej osoby,
chcącej wydostać go z więzienia. Odnosi się do niej napastliwie,
obwiniając ją za swoją pozycję, później jego portret zostaje
uzupełniony atakami na strażników oraz brakiem zrozumienia, jak w
ogóle ktoś może go źle traktować.
Poprzez czas trwania filmu Lee zgłębia – nie szczędząc
retrospekcji uzupełniających opowieści różnych postaci –
charakter i przeszłość Ganga, a także przedstawia portrety jego
babci, tracącej niemal cały majątek na próbach przekupstwa i
innych sposobach uwolnienia syna oraz starego zarządcy więzienia,
stopniowo jawiącego się jako substytut ojca dla Ganga. Panoramę
ważniejszych postaci uzupełnia młoda służka babci, która w
późniejszych partiach filmu stanie bardzo istotną postacią oraz
dwaj współosadzeni z Gangiem – zepsuty do szpiku kości złodziej
oraz młody uczony, odsiadujący roczną karę za swojego chorego
ojca, który nie był w stanie spłacić zaciągniętych długów.
Lee tworzy w ten sposób wyraźny dualizm świata przedstawionego
(później go nieco zacierając), czerpiąc inspiracje z Taoistycznej
dychotomii yin/yang, charakteryzowany przez zło (złodzieja),
namawiającego Ganga do podłych uczynków oraz dobro (uczonego),
starającego się pokazać protagoniście pozytywny kierunek życia
oraz pomóc mu zaakceptować swój los. Gang jest jednak zupełnie
rozdarty między pragnieniem życia oraz butą, a – jak niebawem
wyjdzie na jaw – swoim dobrym sercem, któremu do tej nie udało
się jeszcze ujawnić.
Poprzez kolejne retrospekcje oraz rozmowy z nadzorcą i babcią, Lee
szuka powodów zepsucia Ganga. Ostatecznie sprowadzają się one do
nieodpowiedniego wychowania. Otóż niemającego rodziców mężczyznę
od dziecka wychowywała babcia, która była całkowicie pobłażliwa
i wybaczała mu nawet najgorsze ekscesy, broniąc go przed innymi
dziećmi czy ich zezłoszczonymi rodzicami za każdym razem, gdy mały
Gang uczynił coś złego. W ten sposób zupełnie rozpuszczony
chłopak wyrósł na człowieka, który sądzi, że wszystko mu wolno
i nie ma najmniejszego szacunku dla innych.
Roczny
pobyt w więzieniu, cudownie akcentowany przez zmieniające się pory
roku (także w nawiązaniu do Taoizmu), zmienia Ganga w człowieka,
który zaczyna dostrzegać błędy swojego postępowania, błędy w
wychowaniu babci (te zaznaczone są w wybuchu emocjonalnym bohatera
wykrzykującym serię pytań do nieobecnej kobiety, jak „dlaczego
mnie nigdy nie uderzyłaś?” czy „dlaczego nie nauczyłaś mnie
odróżniać dobra od zła?”), a nawet poznaje odwzajemnioną
miłość. Ostatecznie, gdy nadchodzi kolejna jesień jest on w pełni
zreformowanym, dobrym człowiekiem. Pewne psychologiczne uproszczenia
nie rażą w wolnym toku narracji oraz – jeśli nie przede
wszystkim – dzięki brawurowej kreacji Weia Ou. Ostatecznie –
ponownie w taoistycznym tonie – udaje mu się pogodzić z
nienawiścią odczuwaną wobec babci, świata czy nawet siebie
samego, i odzyskuje moralność, charakteryzowaną tradycyjnie przez
poszanowanie rodzinnych wartości i rodzinną lojalność. Pojawiają
się tu także akcenty konfucjańskie, bodaj najsilniej zaznaczone w
krytyce rodzicielskiej, nadmiernej pobłażliwości, która choć
pochodzi z czystych pobudek (miłości do dziecka) prowadzi do złych
nawyków, godzących w cały porządek publiczny. Nie jestem
ekspertem od konfucjanizmu ani taoizmu, więc z pewnością wiele
nawiązań pozostało dla mnie niewidocznych, lecz samo to stanowi
dla mnie powód większego zainteresowania się tymi filozofiami, w
celu pełniejszego odbioru filmów takich, jak Execution
in Autumn.
Doskonale
wyreżyserowany, subtelnie dotykający wielu moralnych i
filozoficznych kwestii, pełen zapadających w pamięć kadrów oraz
z idealnie skomponowaną ścieżką dźwiękową autorstwa Japończyka
Ichirou Saitou (autora muzyki m.in. do filmów Kenjiego Mizoguchiego
Ugetsu i
The Life of
O-Haru)
–
Execution in
Autumn
to doskonały przykład klasyki tajwańskiego kina. Czasem nieco zbyt
melodramatyczny (szczególnie w późniejszych partiach), lecz w
całości niezwykle zajmujący film, który każdy miłośnik nie
tylko azjatyckiej kinematografii powinien obejrzeć.
The Human Goddess
Xian nu xia fan
reżyseria i scenariusz: Meng-Hua Ho
studio: Shaw Brothers
premiera: 10.03.1972
Obsada: Ching Li, Feng Chin, Pang Pang, Pang-Fei Lee, Lu Pai, Hung Chiu, Lam Suen i inni.
Jak
wspominałem przy okazji pierwszego wpisu dot. kina gatunkowego z
Hongkongu, Chin i Tajwanu Shaw Brothers oprócz kojarzonych ze
studiem produkcji wuxia
i kung
fu, tworzyło także w
innych popularnych gatunkach: dramatach, komediach, romansach,
musicalach i operach filmowych, później też częściej sięgając
po horror. Jak zaś pisałem przy okazji omawiania roku 1971, Ching
Li – po licznych rolach, gdzie wcielała się w niewątpliwie
atrakcyjne dziewczyny, to – w moim uznaniu przynajmniej – poza
urodą nie wybijała się zbytnio z tłumu Shawoskich aktorów.
Dopiero jej kreacja w Vengeance
of a Snow Girl
naprawdę zwróciła moją uwagę na jej aktorskie zdolności, co
sprawiło, że postanowiłem przyjrzeć się filmom z jej udziałem
także z innych niż zwykle goszczących tu gatunków; wynikiem tego
postanowienia jest m.in. niniejsze omówienie The
Human Goddess.
Li wciela się tu w tytułową postać i nie jest zaskoczeniem, że
cały film obraca się wokół jej bohaterki. Dzięki temu miłośnicy
urody Li będą mogli się jej przyglądać pod niemal każdym kątem
i w nader obfitej ilości kreacji, dość napisać, że podczas
jednej sekwencji muzycznej na przemian pojawia się w bodaj 5 różnych
kostiumach. Produkcja skupia się na pochodzącej z Niebiańskiego
Pałacu Siódmej Siostrze, która po spojrzeniu na Ziemię, nabrała
ochoty na przeżycie miłosnej przygody i czym prędzej z niebios
przeniosła się na ulice nocnego Hongkongu. Siódma Siostra prędko
okazuje się być na wskroś pozytywną, uroczą, ale też nieco
infantylną i początkowo bardzo naiwną osobą, którą ratuje fakt,
że ma cały wachlarz magicznych zdolności do dyspozycji
(manipulacja materią, teleportacja, zmniejszanie się,
niewidzialność, dodawanie zdolności wybranych ludziom,
telekineza...). Nie jest to jednak typowo stereotypowy ideał,
łączący piękność z naiwnością, lecz osoba, która stopniowo
nabierze nieco bardziej krytycznego poglądu na świat (choć jej
idealistyczny rys pozostanie nienaruszony). Wiąże się to z faktem,
że zakochuje się we właścicielu domu dziecka, które zmaga się z
ogromnymi kłopotami finansowymi i za trzy dni ma jego ośrodek ma
zostać przejęty przez oportunistycznego biznesmena, w dużej mierze
kontrolowanego przez jego zepsutą moralnie partnerkę.
The
Human Goddess
jest prymarnie komedią romantyczną, lecz osadzoną w ramach kina
fantasy,
którego elementy są wykorzystywane nader suto (w przeciwieństwie
do romantycznych komedii z elementami fantasy
typu The Family
Man
czy Peggy Sue
Got Married).
Ponadto jest to po troszę musical, co prawda bohaterowie – na całe
szczęście – nie przechodzą co chwila w numery taneczno-wokalne,
lecz co pewien czas na ustach Li i postaci wokół niej pojawią się
słowa piosenek, które albo zastępują dialogi, albo komentują
akcję. Ching Li oprócz aktorstwa zajmowała się także (jeśli nie
przede wszystkim) śpiewaniem popowych utworów, toteż The
Human Goddess
w naturalny sposób wykorzystuje jej różne talenty.
Jako
komedia, z pewnym zaskoczeniem przyznaję The
Human Goddess
wypada udanie. Film rozpoczyna się od serii scen, w których Siódma
Siostra spotyka żyjących nocą ludzi: pijaczków, złodziei,
oszustów, jest nawet światkiem rabunku i strzelaniny. Dzięki
pomysłowo stosowanym mocom protagonistki nabierają one
slapstikowego charakteru i mimo niemałego kiczu nigdy nie są zbyt
nachalne, dzięki czemu sceny komediowe są naprawdę udane. I choć
jest to komedia romantyczna, to spora część humoru trzyma się z
dala od igrania z uczuciami bohaterów, mamy tu za to kuriozalny
pojedynek na czary z magikiem w klubie nocnym, pełną pomyłek i
podchodów sekwencję balu w posiadłości oportunistycznego
biznesmena czy scenę, w której – w innym klubie nocnym –
Siódmej Siostrze podli mężczyźni dodają narkotyków do drinka,
przez co zaczyna ona tańczyć także na ścianach czy suficie, co w
połączeniu ze zniekształcaniem obrazu oraz zmiennymi kolorami
kreuje nieco psychodeliczne wrażenie.
Jak
można po moich opisach filmu wnioskować, The
Human Goddess
(wydana przez 88 Films na Blu-rayu) podobała mi się. Nie jest to
film, który uznać należy za klasyk czy szczególnie zachwycającą
produkcję, ponadto jest tu kilka wad, z których dwie największe to
zgubienie w ostatnich aktach humoru na rzecz ckliwego melodramatyzmu
oraz ostatnia sekwencja muzyczna, będąca zbyt długa, przez co
staje się nieco nużąca. W większości jednak The
Human Goddess to
bardzo przyjemna, pozytywna komedia, prezentująca różnorodne
żarty, scalająca kilka gatunków, z lekkością skacząca po
wątkach, nienachalnie moralizująca, świetnie zagrana (i
zaśpiewana) oraz posiadająca w głównej roli piękną Ching Li u
szczytu kariery.
The Angry Guest
E ke
reżyseria: Cheh Chang
scenariusz: Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 29.02.1972
Obsada: David Chiang, Lung Ti, Yasuaki Kurata, Yan-Ji Fong, Sing Chan, Li Ching, Cheh Chang, Bolo Yeung i inni.
Film
jest kontynuacją popularnego Duel
of Fists z 1971 roku,
w którym ponownie spotykamy walecznych braci, w których wcielają
się Chiang i Ti. Żyją sobie spokojnie w Hongkongu, prowadząc
szkołę sztuk walki, podczas, gdy Chiang dodatkowo kontynuuje pracę
nadzorcy budowlanego. Jak było zapowiedziane w poprzednim filmie, z
Tajlandii mają przybyć matka i narzeczona Ti; w tym celu jeden z
uczniów wyrusza po nie do tego kraju. Tam zaś główny antagonista
Duel of Fists
ucieka z więzienia i wraz ze swoimi pomagierami zabija matkę Ti i
wysłanego ucznia, a narzeczoną porywa. Okazuje się jednak, że
jego gang w rzeczywistości pracował dla quasi-yakuzy, której
przewodzi Yamaguchi (w której szefa wciela się sam Chang). Japońska
organizacja przestępcza (przypominająca nieco kuriozalne
organizacje z filmów o Bondzie) nie jest zadowolona ze współpracy
z tajskim gangsterem i zabiera dziewczynę do Tokio, aby zwabić i
zmusić do braci do współpracy. Tajski gangster tymczasem udaje się
do Hongkongu aby pojedynczo zabijać uczniów braci. Głównym
złoczyńcą, działającym z ramienia yakuzy jest tu jednak mistrz
karate Katsu, który nie spocznie póki nie pokona swoich
przeciwników.
Podobnie
do Duel of Fists
kontynuacja ma znamiona trawelogu, objawiającego się gdy
bohaterowie docierają do Tokio. Podróżnicza sekwencja prezentuje
się na ekranie bardzo atrakcyjnie i została bardzo naturalnie
powiązana z głównym wątkiem. W przeciwieństwie do Duel
of Fists sequel nie
próbuje za to utrzymać wrażenia realistycznej produkcji i skręca
w stronę eskapistycznej rozrywki. Mistrzowie sztuk walki co prawda
nie mają zdolności niczym w filmach wuxia,
lecz dokonują całkiem sporej gamy akrobacji. Do tego mamy tu
taranowanie bram samochodem, Japończyków popełniających seppuku
i wielką walkę na
placu budowy, gdzie łopaty i buldożery zmieniają się w krwawe
bronie.
Mimo
spowolnienia akcji w środkowych partiach w The
Angry Guest dzieje się
sporo: akcja zaczyna się w Tajlandii, następnie dowiadujemy się o
japońskiej organizacji, Taj przyjeżdża do Hongkongu, przypuszcza
kilka ataków na szkołę, pojawiają się sceny pościgu
samochodowego i sceny sztuk walki, następnie bracia lecą go Tokio,
po chwili zwiedzania poznają złoczyńców, co wynika kolejnymi
scenami akcji, po chwili uspokojenia ponownie ruszają do akcji, po
czym wracają do Hongkongu, za nimi rusza grupa Japończyków
(oczywiście w ich rolach występują Chińczycy, m.in. Bolo Yeung),
którzy atakują szkołę sztuk walki, a następnie wszyscy spotykają
się w wybuchowym finale. Jeśli ktoś lubi niezobowiązujące,
wartkie kino akcji/kung
fu to The
Angry Guest jest
idealną pozycją. Osobiście byłem nieco zawiedziony, jako że
zakończenie finału wydało mi się urwane, a pozostawienie wątku
szefa rodziny Yamaguchi bez zetknięcia go w satysfakcjonującym
pojedynku z bohaterami trochę mnie rozczarowało.
Na pochwałę z pewnością zasługuje fakt, że w Katsu, czyli
głównego bad guya, wcielił się tu Japończyk. Kurata pojawia się
tu po raz pierwszy w filmie studia Shaw Brothers, lecz wcześniej
miał już kilka ról na koncie. Będący w rzeczywistości mistrzem
karate i kendo Kurata stał się dość częstym gościem w
Hongkońskich filmach akcji, w których – oczywiście już rzadziej
i w mniejszych rolach – pojawia się do dnia dzisiejszego.
The Water Margin
Shui hu zhan
reżyseria: Cheh Chang, Ma Wu, Hsueh-Li Pao
scenariusz: Cheh Chang, Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 17.03.1972
Obsada: David Chiang, Tetsuro Tanba, Toshio Kurozawa, Lin Tung, Feng Ku, Feng Chin, Hua Yueh, Chung Wong, Lung Ti, Lily Ho, Mei-Sheng Fan, Ma Wu, Lui Cheng, Paul Chun Kai-Kuan Chen, Danny Lee, Ling Ling i wielu innych.
Shaw
Brothers zachęcone sukcesem swojej poprzedniej superprodukcji The
Heroic Ones,
zaplanowało na 1972 rok powrót do wysokobudżetowych hitów, jednym
z nich był The Water
Margin. Film bazuje na
istotnej dla chińskiej kultury powieści, a dokładniej na jej
rozdziałach od 64. do 68. Adaptacja całości byłaby zwyczajnie
niemożliwa ze względu na ogrom wątków i występujących postaci;
dość napisać, że powieść przedstawia losy 108 patriotycznych
wojowników.
Podobnie,
jak było w przypadku The
Boxer from Shantung
obliczonego na dominację kina kung
fu, również
prestiżowa historyczna wuxia
może poszczycić się czterema choreografami sztuk walki i aż
trzema reżyserami, asystentami reżyserów byli zaś John Woo i
Godfrey Ho.
Trwający
ok. dwie godziny film poświęca aż 30 minut na wprowadzenie
postaci, te pół godziny stanowią dla mnie najlepszą część
produkcji, wywołującą uśmiech na twarzy przy każdej introdukcji.
W przeciwieństwie bowiem do poprzednich filmów studia, The
Water Margin nie
informuje widza o obsadzie w napisach początkowych, lecz gdy dana
postać pojawia się na ekranie po raz pierwszy, wtedy towarzyszy jej
imię i nazwisko aktora oraz imię i nazwisko postaci, w którą się
wciela. Osobiście zawsze lubiłem ten zabieg w filmach, szczególnie
jeśli oglądam produkcję, której obsady wcześniej nie znałem w
całości. A The Water
Margin może
poszczycić się naprawdę gwiazdorską obsadą: David Chiang,
kultowy japoński aktor Tetsuro Tanba, Hua Yueh, Lung Ti, Lily Ho,
Feng Ku, Ling Ling, Kuan-Tai Cheng i wielu innych zostają jeden po
drugim pokazywani z towarzyszącymi ich introdukcjom fanfarami. A
propos fanfar, ścieżka dźwiękowa jest zdecydowaną zaletą
produkcji, chwilami zbliża się bardzo blisko do soundtracków
włoskich westernów czy psychodelicznego rocka, sprawiając, że w
gruncie rzeczy ta typowa dla wuxia
fabuła nabiera nieco onirycznego wrażenia.
Wróćmy jednak na chwilę do obsady. Tak ogromne nagromadzenie
wielkich nazwisk jest niestety w dużej mierze chwytem marketingowym
(i to udanym), jako że wielu ze słynnych aktorów nie ma tu wiele
do zrobienia. Yueh Hua po kilkusekundowym wprowadzeniu angażuje się
w jedną potyczkę, po czym widzimy go ledwie kilka razy przez cały
film, aby w finale powrócić do walki z antagonistami. Mniej czasu
dostaje Lily Ho; jej także po kilku pierwszych sekundach przypada w
udziale kilka równie krótkich scen, po czym otrzymuje sekwencję
pojedynku podczas finalnej bitwy. Jeszcze mniej czasu – dość
zaskakująco – otrzymuje Lung Ti; poza introdukcją pojawia się
jeszcze mniej niż Ho, ma też o wiele mniej kwestii do
wypowiedzenia; w finalnym starciu za to otrzymuje możliwość
pojedynkowania się z jednym ze złoczyńców. Najmniej jednak czasu
ekranowego otrzymał Kuan-Tai Cheng, którego poznajemy przy
akompaniamencie fanfar, jak pije wino z czarki, po czym... już nigdy
więcej w filmie się nie pojawia.
Pierwsze skrzypce gra tu charyzmatyczny David Chiang, a drugie
Tetsuro Tanba. Powiem szczerze, że o ile byłem uradowany, gdy twarz
Tanby zawitała na ekranie, o tyle jestem nieco zaskoczony wyborem
aktora do roli. Wciela się on tu w szanowanego chińskiego mistrza o
zasobnym majątku. Jest to – jak wspomniałem – istotna dla filmu
postać, lecz nic w niej nie sprawia, że wymagała ona ściągnięcia
aktora z Japonii. Wydaje się to być raczej kolejnym chwytem
marketingowym, mającym na celu zainteresowanie produkcją japońską
widownię. Tanba nie jest zresztą jedynym Japończykiem w obsadzie,
pojawia się także Kurozawa, który pełni rolę obligatoryjnego
złego mistrza.
Fabuła opowiada o grupie rebeliantów pod dowództwem Shen Lianga
(Ku Feng), która decyduje się walczyć ze skorumpowanym oficjelem
zarządzającym okolicznym terenem. Liang i jego towarzysze domyślają
się, że przeciw nim wystąpią także siły Złotej Włóczni
(Kurozawa). Tak się też dzieje i gdy jeden z wyższych rangą
rebelianckich dowódców zostaje zabity, bohaterowie szukają pomocy
u mistrza Lu Yunjiena (Tanba). Pomocnikiem Yunjiena jest Xiaowei
(Chiang) – mistrz zapasów i strzelania z łuku. Sprawy się
komplikują, gdy żona mistrza (Ling Ling) wraz ze swoim kochankiem
obmyślają plan wydania Yunjiena władzom i przejęcia jego majątku. Mobilizuje to do działania zarówno Xiaoweia, jak i samych
rebeliantów czujących się odpowiedzialnymi za zachodzące
wydarzenia.
The
Water Margin
jest solidnie zrealizowaną produkcją, mogącą się poszczycić
całkiem epickimi scenografiami. Szczególnie w pamięć zapada sam
początek, gdy obserwujemy sporej wielkości struktury zbudowane przy
morzu. Jest tu także niemało starć i scen w otwartych
przestrzeniach, kręconych poza studiem. Same sceny akcji są
wartkie, choć zapaśnicze popisy Chianga – czasem w slow motion –
nie są tak emocjonujące, jak walki kung fu. Oczywiście tych nie
jest za wiele, jako że mamy do czynienia z wuxia
w ruch idą tu przede wszystkim miecze, włócznie, topory i inny
oręż. Większość scen akcji wypada tu udanie i efektownie, za
wyjątkiem finalnego pojedynku, pozbawionego energii starcia, gdzie
Tanba niezbyt przekonująco wypada w roli mistrza sztuk walki, mimo
że podczas jego wprowadzenia wydawało się, że będzie zupełnie
inaczej.
The
Water Margin jest
zdecydowanie interesującą produkcją, która może zainteresować
nie tylko miłośników wuxia,
lecz również innych widzów, jako że umieszczenie filmu w silnych
historycznych ramach pozbawia ją przejaskrawionych zdolności
bohaterów, nie mówiąc już o jakichkolwiek pomysłach rodem z
fantasy.
Dla fanów Shaw Brothers film jest dodatkowo warty rekomendacji ze
względu na obsadę; nawet jeśli wielu z aktorów nie miało tutaj
zbyt wiele scen dla siebie, to jest to pierwszy raz, gdy możemy
oglądać obok siebie Chianga, Ti, Hua, Chenga, Ho, Fenga, Ling
naraz, nie wspominając już o Tanbie i Kurozawie. Dla fanów
shawoskich wuxia
jazda obowiązkowa.
Fist of Fury
Jing wu men
reżyseria i scenariusz: Wei Lo
studio: Golden Harvest
premiera: 22.03.1972
Obsada: Bruce Lee, Nora Miao, Feng Tien, James Tin, Chung-Hsin Huang, Robert Baker, Chieh-Ying Han, Ping-Ao Wei, Riki Hashimoto, Ngai Fung, Wei Lo i inni.
Po
przerwie na kolejne niewielkie role w Ameryce, Bruce Lee powrócił
do Hongkongu, gdzie – jako megagwiazda studia Golden Harvest –
miał do wypełnienia kontraktowe zobowiązania. Drugim z trzech
filmów, w jakich zobowiązał się pojawić dla studia Raymonda
Chowa był Fist of
Fury, za kamerą
którego ponownie stanął Wei Lo. Tym razem jednak Lee miał więcej
do powiedzenia w kwestii realizacji filmu, szczególnie zaś w
kwestii choreografii sztuk walki, które sam zaplanował.
Film przedstawia mało oryginalną fabułę, w której główny
bohater to Chen Zhen (Lee), powracający do Szanghaju na wieść o
śmierci swojego mistrza Hua Yuan Jia (historyczny założyciel Jing
Wu Men). Okoliczności śmierci mistrza są cokolwiek podejrzane; nie
pomaga, że w dzień pogrzebu do szkoły sztuk walki przybywają
wojownicy z japońskiej szkoły, którzy – z pomocą
oportunistycznego chińskiego tłumacza – obrażają samego
mistrza, jak i jego uczniów. Zhen zostaje powstrzymany przed wdaniem
się w bijatykę i zakłóceniem porządku, lecz niedługo później
rusza z misją zemsty i pragnieniem odszukania prawdy, co do śmierci
jego mistrza.
Akcja
filmu rozgrywa się podczas japońskiej okupacji Chin i Japończycy,
zdradzając stuprocentowo eksploatacyjny wymiar filmu, są tu
zredukowani do karykatur z wąsami, krzywymi zębami, ekstremalnie
mocnymi okularami i – choć są bardziej niż wystarczający do
pobicia większości Chińczyków – dla Zhena nie stanowią żadnego
zagrożenia. Znamienna jest tutaj pierwsza, rozbudowana sekwencja
akcji, gdy Zhen przybywa do dojo
Japończyków i za pomocą błyskawicznych, zwykle pojedynczych
ciosów rozprawia się naraz ze wszystkimi uczniami i jednym z
mistrzów. Atak na szkołę wzbudza działanie ze strony policji,
która odpowiada przed okupantem, co zmusza Zhena do życia w ukryciu
i spędzania nocy w samotności przy grobie mistrza. Oprócz głównego
wątku, film posiada także poboczny i niezbyt dobrze poprowadzony
wątek miłosny, gdzie obiektem westchnień Lee jest Nora Miao,
pojawi się także krótka scena pokazująca dyskryminację rasową
Japończyków względem Chińczyków, gdy próbują poniżyć Zhena,
każąc mu zachowywać się jak pies, jeśli chce wejść do
miejskiego parku.
Fist
of Fury
wyróżnia się na tle ówczesnych filmów kung
fu
jeszcze bardziej niż The
Big Boss.
Produkcje Shaw Brothers, nie mówiąc już o filmach wuxia
z któregokolwiek ze studiów, podczas sekwencji sztuk walki zwykły
przedstawiać długie, pełne atrakcyjnych wizualnie ciosów walki,
które bardziej niż realizmem – nawet w quasirealistycznych
filmach kung fu,
jak Duel of
Fists czy
The Boxer from
Shantung
– przejmowały się widowiskowością tych scen, zaczerpniętą z
tradycji pekińskiej opery. Bruce Lee i, co za tym idzie, filmy z
jego udziałem odcinają się od tej tradycji, skupiając się
mocniej na energetycznych ciosach, minimalistycznych w formie, lecz
szybkich, bardziej realistycznych i z o wiele większą energią. W
połączeniu z bardziej ciemnymi, brudnymi barwami,
charakterystycznymi dla ówczesnych produkcji Golden Harvest Fist
of Fury
przedstawia się stylistycznie dość wyjątkowo. Nie można przy tym
nie wspomnieć o scenie z użyciem nunchaku,
broni z którą Lee jest najszerzej kojarzony. Jego mistrzowskie
korzystanie z tej broni na ekranie urosło do legendarnego poziomu.
Ponadto
Lo nawiązuje tu nie tylko do tradycji kina kung
fu,
lecz również do chanbary
(łącznie z muzyką, przechodzącą na myśl japońskie soundtracki)
i spaghetti
westernów. Inspiracje
włoskim westernem objawiają się w licznych zbliżeniach na twarze
i oczy pojedynkujących się postaci niczym w słynnych filmach
Sergio Leone, nawet ścieżka dźwiękowa czasami kojarzy się z
melodiami spod ręki mistrza Ennio Morricone. Jako jeden z głównych
oponentów dla Zhena zostaje tu zaś wprowadzony rosyjski mistrz
sztuk walki, posiadający – jak można tego oczekiwać – ogromną
siłę fizyczną. Jego introdukcja to klasyczne popisy z rozbijaniem
cegieł i rzucaniem ludźmi, nieco kiczowata, lecz sprawnie
pokazująca go jako silniejszego od japońskich oponentów, z którymi
Zhen wtedy już się niemal w całości rozprawił. Jest to
rozwinięcie podobnego pomysłu z The
Boxer from Shantung,
gdzie bohater również starł się z rosyjskim siłaczem, lecz tym
razem walka z Rosjaninem jest najdłuższym i najważniejszym
pojedynkiem w produkcji, pokazującej chińskiego wojownika nie tylko
niszczącego Japończyków, ale również Rosjanina, czy w szerszym
kontekście – białego człowieka.
Fist
of Fury
oczywiście w swoim eksploatacyjnym tonie korzysta z niechęci wobec
obcokrajowców, szczególnie Japończyków, którzy byli wyjątkowo
brutalnymi okupantami Chin i pokazuje ich bez większego szacunku.
Jest to oczywiście spowodowane faktem marginalizacji Chińczyków w
ich własnym kraju. Mimo tego, film odniósł – podobnie, jak The
Big Boss
– wielki sukces nie tylko w Hongkongu, lecz na arenie
międzynarodowej, szybko zyskując status kultowego. Mimo logicznych
potknięć – szczególnie rażących w kwestii wynajdywania przez
ukrywającego się samotnie na cmentarzu Zhena profesjonalnych
przebrań (staruszek sprzedający gazety, okularnik z firmy
telefonicznej) – Fist
of Fury
to wielki, niezapomniany klasy kina kung
fu
i akcji z Hongkongu z charyzmatyczną rolą Lee i sprawną reżyserią
Lo, który na początku lat 70. osiągnął poziom, do którego
wcześniej się nawet nie zbliżył.
Finger of Doom
Tai yin zhi
reżyseria: Hsueh-Li Pao
scenariusz: Kang-Chien Chiu
studio: Shaw Brothers
premiera: 14.04.1972
Obsada: Ivy Ling Po, Han Chin, Feng-Chen Chen, Chung-Sing Hung, Ji-Hyeon Park, Chi-Hing Yeung, Li Tung, Sha-Fei Ou-Yang i inni.
Finger
of Doom to
interesująca w kwestii stylistycznej warstwy produkcja, która łączy
klasyczne cechy shawowskich wuxia
z elementami kina grozy. Film otwiera się sekwencją wprowadzającą
potężną Kung Suen, która korzysta z techniki kung
fu
polegającej na korzystaniu ze specjalnych trucizn i zdolności sztuk
walki w celu umieszczenia specjalnej igły – skrytej w nakładkach
na palcach – i podaniu następnie odpowiedniego środka doustnie.
Wojownicy, którzy staną się ofiarą takiego ataku przeobrażają
się w żywych umarłych. Tacy wojownicy są niewolnikami swojej pani
(także seksualnymi), nie czującymi bólu, zmęczenia ani strachu.
Antagonistce pomagają dwie osoby: bogaty, zły wojownik oraz
garbaty, podstępny mężczyzna. Jako że kobieta zagraża Światowi
Sztuk Walki jej dawna nauczycielka wysyła za nią swoją najlepszą
uczennicę (Ling Po), aby ją odnalazła i zabiła. Kobiety dość
łatwo rozpoznać, gdyż podróżują w trumnach, światło słońca
jest dla nich zabójcze, są ubrane na biało, mają długie, czarne
włosy i zawsze towarzyszy im czterech, milczących, przyodzianych w
biel i ekstremalnie bladych wojowników (którzy muszą co 10 dni
zażywać „antidotum” swojej pani, inaczej rozpuszczą się w
kałużę krwi).
Fabuła
nabiera prędkości rok po tym, jak siły zła zabiły rodzinę
mistrzów sztuk walki, która stała im na drodze dominacji Świata
Sztuk Walki. Tylko trzy osoby wiedzą, co zaszło – trzech
wojowników, którzy postanowili zrezygnować ze ścieżki wojownika
i odnaleźć szczęście w prostym życiu. Jeden z nich jest
człowiekiem o dobrym sercu i takim wychowaniu, ale jego młodsi
bracia są niecierpliwi i zbyt pewni siebie, aby na długo pozostawać
w ukryciu. Gdy najmłodszy z nich znika w niewyjaśnionych
okolicznościach, pozostała dwójka rozpoczyna śledztwo, natykając
się na garbatego mężczyznę oraz kobietę ścigającą
antagonistkę.
Nawiązania
do produkcji wampirycznych w stylu zachodnim nadały filmowi nieco
innego wymiaru, sprawiającego, że stał się on bardziej egzotyczny
dla widza rodzimego oraz mógł odnaleźć widownię także poza
granicami Hongkongu. Większość akcji rozgrywa się nocą,
odwiedzamy opuszczone świątynie i cmentarze skąpane mgłą,
pojawia się kilka typowych dla kina grozy scen. Swoisty gotyk Finger
of Doom jest
jego niewątpliwą zaletą, która choć zalatuje kiczem prezentuje
się atrakcyjnie, przedstawiając się jako prekursor późniejszych
filmów wuxia
spod
ręki Yuena Chora czy – jeszcze później – Tsuia Harka.
Niestety,
film zawiera zupełnie nieciekawe sceny akcji. O ile zdobywanie
niewolników przez obie kobiety przedstawia się jeszcze dość
intrygująco ze względu na niecodzienną technikę, o tyle pozostałe
sekwencje scen sztuk walki, a oczywiście jest ich niemało, są
niezbyt interesujące i niezbyt dynamiczne. Aktorzy zaangażowani do
filmu wyraźnie nie posiadają większych zdolności jeśli chodzi o
fizyczną stronę aktorstwa, toteż podczas starć z ich udziałem
Pao posiłkuje się różnymi trikami – z gwałtownymi cięciami,
dutch angles
i zbliżeniami na czele – aby zasłonić ich braki i nadać scenom
akcji więcej dynamiki. Udaje się to tylko częściowo.
Oczywiście
Ling Po i inni są uzdolnionymi aktorami poza scenami akcji, co
udowadniali występując w licznych produkcjach z innych gatunków.
Ostatecznie więc Finger
of Doom
prezentuje się jako rozczarowująca produkcja, zawierająca niejeden
intrygujący pomysł, lecz prosta w gruncie rzeczy fabuła i kiepskie
sceny akcji skutecznie zaniżają przyjemność z seansu.
The Young Avenger
Xiao du long
reżyseria: Griffin Yueh Feng
scenariusz: Pao Hu, Jui-Fen Ko
studio: Shaw Brothers
premiera: 20.04.1972
Obsada: Szu Shih, Hua Yueh, Mei-Sheng Fan, Li Tung i inni.
Kolejna
zrealizowana naprędce propozycja wuxia
od Shaw Brothers to
opowieść o tytułowej dziewczynie (Shih), która po latach treningu
wraca do rodzinnego miasteczka na umówione przed dziesięcioma laty
spotkanie ze złym mistrzem na pojedynek. W mieście przebywa też
jej dawny ukochany z czasów dzieciństwa, obecnie zamożny mistrz
stylu Żelaznego Wachlarza Chen (Yueh).
The
Young Avenger posiada
wyjątkowo mało zwartą fabułę. Główna bohaterka, nie licząc
sekwencji podczas czołówki zostaje wprowadzona dopiero po 25
minutach, kiedy to kończy się prolog tej trwającej ledwie 81 minut
produkcji. Drugi z bohaterów, Chen, pojawia się dopiero w 41.
minucie. Między 25 a 41 minutą, wojowniczka angażuje się w
przypadkową walkę z przestępcami z triady, która stanowi oderwaną
od reszty produkcji całość. Następnie – po krótkiej scenie w
karczmie, gdzie testuje cierpliwość swojej dziecięcej sympatii –
zaczyna życie w rodzinnym miasteczku. Po jakimś czasie zostaje ono
zaatakowane przez bandy złoczyńców, co wynika finalnymi
sekwencjami starć.
Scenariusz
jest poszatkowany, mało interesujący, postaci szkicowo zarysowane,
złoczyńca wyjątkowo nijaki, a choreografie scen walk najwyżej
zadowalające. Miłośnicy Szih Szu mimo wszystko powinni być
usatysfakcjonowani filmem, jako że przez większą część czasu
prezentuje się w nieco innej kreacji niż zwykle w filmach wuxia.
Poza tym The
Young Avenger
zainteresuje jedynie największych fanów gatunku.
King Boxer
Tian xia di yi quan
reżyseria: Chang-Hwa Chung
scenariusz: Patrick Kong
studio: Shaw Brothers
premiera: 28.04.1972
Obsada: Lieh Lo, Ping Wang, Gam-Fung Wong, Feng Tien, Lin Tung, Mian Fang, Wen-Chung Ku, James Nam, Bolo Yeung i inni.
King
Boxer
jest jednym z najistotniejszych filmów kung
fu
w historii kina, mniej może na rodzimym rynku, gdzie nie wybił się
ponad sukcesy konkurencji z bijącym rekordy Fist
of Fury na
czele, lecz na rynku zachodnim, w Stanach Zjednoczonych okazał się
niezwykle wpływową produkcją. King
Boxer
został wprowadzony na amerykański rynek przez Warner Bros. jako
pierwszy film kung
fu
na tamtejszym rynku i przypadł mu w udziale spektakularny sukces;
stał się prędko kultowym filmem, inspirującym także grono
przyszłych twórców (tutaj zwykło się rzucać nazwiskiem Quentina
Tarantino). Mimo że gwiazda Bruce'a Lee przyćmiła tę Lieh Lo
także w Stanach, to zapewne Warner Bros. w ogóle nie zdecydowałoby
się na wprowadzenie produkcji z Lee (co uczyniło w kwietniu 1974
roku), gdyby nie sukces King
Boxer,
wprowadzonego w USA pod tytułem Five
Fingers of Death w
marcu 1973 roku.
King
Boxer czerpie
swoje inspiracje prymarnie z innego shawowskiego hitu, jaki był The
Chinese Boxer
wyreżyserowany przez Yu Wanga, który zagrał tam także główną
rolę. W The
Chinese Boxer
– jak pamiętamy – Wang był uczniem praworządnej szkoły sztuk
walki, która została zaatakowana przez trzech barbarzyńskich
mistrzów sztuk walki z Japonii, którym przewodził Lieh Lo. Sami
Japończycy zostali zaś ściągnięciu przez chińskich złoczyńców.
Wang aby ich pokonać musiał nauczyć się nowej techniki, która
wiązała się m.in. z wkładaniem dłoni w rozżarzone węgle.
W
King Boxer Lieh
Lo wciela się w ucznia praworządnej szkoły sztuk walki. Wroga im i
zepsuta do szpiku kości szkoła sztuk walki ściąga więc trzech
barbarzyńskich mistrzów sztuk walki z Japonii. Lo w międzyczasie
uczy się potężnej techniki Żelazna Dłoń, która wiąże się
m.in. z wkładaniem dłoni w rozżarzone węgle. Film oczywiście
sięga po kilka inspiracji także z innych popularnych ówcześnie
filmów, oczywiście – biorąc pod uwagę czas powstania –
wykazuje pewne podobieństwa z Fist
of Fury,
gdzie Lee toczył boje z również karykaturalnie przedstawionymi
Japończykami.
Ale
King Boxer
ma do zaoferowania o wiele, wiele więcej niż recykling pomysłów z
poprzedzających go produkcji kung
fu.
Świetnie wyreżyserowany, niezwykle dynamiczny, z dwoma wątkami
romantycznymi w tle, sporą i dobrze zarysowaną paletą negatywnych
postaci, z których dwie dostają własne wątki, stawiające ich na
drodze ku odkupieniu grzechów i pozwalające na stworzenie
interesującej sekwencji walki w zupełnej niemal ciemności. King
Boxer
miesza też opowieści o zemście, rywalizacji szkół sztuk walki z
motywem turnieju sztuk walki; wszystkie fabularne zakręty nie
sprawiają, że tok narracji się potyka, dzięki czemu mamy do
czynienia z bogatą fabularnie produkcją, zajmującą uwagę widza
nie tylko scenami akcji, lecz również wydarzeniami wokół nich.
Samych
walk nie jest tu zaś mało. Wojowników jest całkiem sporo (w małej
rólce powalczy też m.in. Bolo Yeung), ponadto niektórzy mają
swoje charakterystyczne style i ciosy. Jeden z nich korzysta z
potężnych ciosów głową, Japończycy oprócz ciosów karate
korzystają też z mocarnych rzutów judo
i
aikido,
w ruch pójdą też – oczywiście – katany.
Nasz bohater zaś, mimo licznych trudności, w końcu nauczy się
Żelaznej Dłoni. Zawsze, gdy „aktywuje” swoją technikę na
ścieżce dźwiękowej rozbrzmiewa charakterystyczny, genialny wręcz
motyw muzyczny, a wnętrza jego dłoni zaczynają emanować czerwonym
światłem, co na ekranie wygląda po prostu świetnie. Film również
sięga po gore;
z walki na walkę King
Boxer
staje coraz brutalniejszy, co stanowi pomysłowe, wizualne
stopniowania napięcia. Szczególnie w pamięci zapisuje się cios
pozbawiający przeciwnika gałek ocznych.
Jeśli
miałbym szukać w filmie wad, to związane byłyby one z niektórymi
scenami akcji. Zdaję sobie sprawę, że są one świetnie –
szczególnie na tle ówczesnych produkcji – przedstawione, lecz w
moim odczuciu mamy tu za dużo montażowych cięć. Chung najpewniej
chciał w ten sposób zwiększyć dynamizm walk, lecz sprawia to
także, że nie widać w pełni wszystkich ruchów; również
zaprezentowane ciosy momentami wypadają niezbyt realistycznie; nie
mam tu na myśli realizacyjnych potknięć, a fakt, że wojownicy
często zamiast prostego uderzenia wykonują okrężne ruchy, które
w rzeczywistości nie tylko zajmują więcej czasu na ich
wyprowadzenie, ale i zostawiają ich otwartych na kontratak.
Oczywiście nie oczekuję po produkcjach kinowych stuprocentowego
realizmu, lecz po choreografiach w Fist
of Fury i
The Boxer from
Shantung
oczekiwałem kontynuacji tego nieco bardziej realistycznego trendu.
Co nie oznacza pozbycia się nadnaturalnych technik typu Żelazna
Dłoń, która prezentuje się – jak wspominałem – genialnie.
King
Boxer –
mimo mojego narzekania w poprzednim akapicie – to niewątpliwie
klasyczna, ważna, świetnie zrealizowana, pomysłowa produkcja
kung
fu,
którą każdy miłośnik gatunku na pewno zna, jeśli zaś nie zna
to poznać powinien. Jest to zarazem świetna kulminacja kariery
Koreańczyka Chunga w studiu Shaw Brothers, który po skończeniu
prac nad
King
Boxer
przeniósł się do konkurencyjnego Golden Harvest (jak zawsze z tego
samego powodu: więcej swobody). Ale i w Golden Harvest nie
pozostanie na długo, po koniec dekady bowiem wróci do Korei.
Trilogy of Swordsmanship
Qun ying hui
reżyseria: Griffin Yueh Feng, Kang Cheng, Cheh Chang
scenariusz: Jui-Fen Ko, Evan Yang, Kang Cheng i Pao Hu
studio: Shaw Brothers
premiera: 11.05.1972
Obsada: (pierwsza nowela) Szu Shih, Hua Yueh, Ching Tin, Man-Yuen Meng, Pao-Shu Kao, Bolo Yeung i inni; (druga nowela) Lily Ho, Lieh Lo, Wah Chung, Han Chin, Sammo Hung Kam-Bo i inni; (trzecia nowela) David Chiang,Lung Ti, Ching Li, Feng Ku, Bruce Tong, Bolo Yeung i inni.
Produkcja
jest nietypowa na tle innych propozycji studia, a nawet kina wuxia
jako takiego, gdyż stanowi zbiór trzech niepowiązanych ze sobą nowel. Pierwsza z nich
została wyreżyserowana przez Griffina Yueh Fenga (choć w czołówce
jest napisane, że wyszła spod ręki Cheh Changa i Kanga Chenga) i
nosi tytuł The Iron Bow. Główne role zagrali tu Szu Szih jako piękna mistrzyni sztuk walki Ying Ying, prowadząca z matką
karczmę; Ching Tin wcielił się w panicza Shi, podstępnego syna oficjela
pilnującego prawa w mieście, który zakochany w Ying używa każdego
sposobu (m.in. prób porwania), aby dziewczyna została jego żoną, natomiast gwiazda Hua Yueh pojawia się w roli tajemniczego szermierza, pomagającego Ying; gdy zakwita między nimi uczucie zostaje oskarżony o bycie bandytą.
W małej rólce znajdziemy tu też Bolo Yeunga.
The
Iron Bow jest bardzo lekką
opowieścią, która skupia się na głównym wątku, pokazując
jednak jego wycinek, a nie całość. Jest to świetne rozwiązanie dla
tak krótkiego formatu, ponadto Feng udanie korzysta z klisz kina
wuxia, dzięki czemu
nie musi się zbytnio przejmować portretami postaci zamkniętych w
ramach stereotypów gatunku. Jest tu nieco humoru, sporo romansu i
kilka przyzwoicie zrealizowanych scen sztuk walki. Wysunięcie na
pierwszy plan postaci kobiecej zdradza, że Chang nie mógł być
reżyserem tej lekkiej, przyjemnej, lecz ostatecznie mało
intrygującej noweli.
Druga
nowela została wyreżyserowana przez Kanga Chenga (choć w czołówce
dzieli on miejsce z Cheh Changiem) i nosi tytuł The Tigress.
Tym razem główną rolę gra tu Lily Ho w roli pięknej i pożądanej
prostytutki Shih Chung Yu. Jej związek z generałem Wangiem (Wah Chung) prowadzi do skazania Wanga na karę śmierci przez nienawidzącego
prostytutek dowódcę armii. Chung Yu pojawia się w dzień egzekucji z
koleżankami po fachu i wywołuje zamieszanie dowodząc, że
większość żołnierzy i oficjeli korzysta z usług prostytutek.
Ostatecznie – dzięki pomocy matki dowódcy – Chung Yu i Wang
zostają wysłani do pochwycenia groźnego przestępcy Pang Xuna
(Lieh Lo), również zakochanego w Chung Yu. Na wykonanie zadania
mają 3 dni.
The
Tigress jest zdecydowanie
bardziej interesującą pozycją. O wiele więcej się tutaj dzieje,
jak również o wiele bogatsze są portrety postaci. Z zarysu fabuły
jasno wynika, że Cheng w noweli pokazuje w bardzo pozytywnym świetle
prostytutki, które okazują się być honorowymi, odważnymi
kobietami. Udział mężczyzn w akcji przeciw Xunowi jest minimalny i
wszystkiego tak naprawdę udaje się dokonać niemal wyłącznie
dzięki zmysłowi taktycznemu (i urodzie) Chung Yu i jej koleżanek.
Niestety w swojej pewności siebie i dziwacznej opryskliwości i
przemądrzałości Chung Yu staje się nader często irytującą
postacią. W trakcie oglądania The Tigress
zauważyłem, że w pewnym momencie zacząłem kibicować Xunowi
(niemała w tym zasługa charyzmatycznego Lo). Na szczęście jej
zbytnia pewności siebie zostaje utemperowana w epilogu, dodającym
całej noweli potrzebnego zastrzyku dramatu, ściągającego ją na
ziemię po nieco wydumanej, acz satysfakcjonującej mieszance akcji,
romansu i okazjonalnej komedii.
Trzecia
i ostatnia nowela nosi tytuł White Water Strand
i wyreżyserował ją Cheh Chang. Stanowi najciekawszą pozycję w Trilogy
of Swordsmanship. Co prawda
nieco rozczarowuje fabularną prostotą, szczególnie po dość
rozbudowanej fabule The Tigress,
oraz ekstremalnie małą oryginalnością, lecz posiada mnóstwo
akcji, dość interesujące postaci, udane choreografie i doskonałą
obsadę: David Chiang, Lung Ti, Ching Li, Fu Keng, Bolo Yeung i inni
wymieniają między sobą ciosy w nieskrępowanym fabularnymi meandrami festiwalu sztuk walki. Niestety,
poza tym festiwalem niewiele więcej w noweli się znajduje. Chang postawił tu na prostotę i skupił się wyłącznie na inscenizacji
scen akcji, sprawiając, że White Water Strand
stanowi bardziej trening w prezentowaniu scen sztuk walki aniżeli
pełnoprawną nowelę. Mimo to, fani obecnych tu aktorów oraz
prędkiej akcji pozbawionej fabularnego bagażu obejrzą ostatnią
ją z niemałym zadowoleniem.
Pursuit
Lin Chong ye ben
reżyseria i scenariusz: Kang Cheng
studio: Shaw Brothers
premiera: 01.06.1972
Obsada: Hua Yueh, Gam-Fung Wong, Sheng-Mei Fan, Paul Chun, Ming Kao, Chi-Hing Yueng i inni.
Jedną
z największych produkcji Shaw Brothers w 1972 roku był niewątpliwie
potężny The Water Margin,
gdzie – jak wspominałem – pojawiło się tak wiele postaci, że
większość z nich, mimo gwiazdorskiej obsady, została zepchniętych
na drugoplanowe czy nawet marginalne pozycje. Pursuit
niejako tę sytuację naprawia jako prequel (z
cechami spin-offu)
shawowskiej superprodukcji skupiający się wyłącznie na Lin Chongu
zwanym Głową Pantery, w którego ponownie wciela się Hua Yueh.
Akcja
filmu zaczyna się na wiele lat przed wydarzeniami z The
Water Margin, kiedy to Chong –
szanowany instruktor walki na dworze cesarskim – wraca do swojej
posiadłości po dłuższej nieobecności. Czeka na niego jego piękna
żona, z którą udaje się do pobliskiej świątyni. Po drodze
spotyka swojego bliskiego przyjaciela, mistrza sztuk walki mnicha Lu
Zhishena (Sheng-Mei Fan; w The Water Margin w
postać wcielał się Pang Pang). Chong i Zhishen postanawiają udać
się na rozmowę przy dobrym winie, podczas gdy żona Chonga ze
służbą udaje się do świątyni. Tam spotykają panicza Gao i jego
świtę. Okazuje się, że Gao jest zepsutym do szpiku kości
człowiekiem. Próbuje on zgwałcić żonę Chonga, lecz zostaje
powstrzymany przez dwóch wojowników. Chong decyduje się nie
zabijać złoczyńcy ponieważ jest on synem dowódcy oddziałów, do których należy.
Protagonista nie wie jednak, że pod maską dobroci dowódcy kryje
się okrutny manipulator, który wraz z synem i innym oficerem
udającym przyjaciela Chonga wrabiają protagonistę w próbę
zamachu na życie dowódcy.
Chong
następnie ma niejedną możliwości by wydostać się z problemów,
szczególnie gdy jest transportowany jako więzień przez dwóch
podstępnych żołnierzy przekupionych aby zabić bohatera. Ten
jednak szczerze wierząc, że system jest sprawiedliwy i jego
niewinność zostanie potwierdzona w oczach prawa jedynie broni się
przed próbami morderstw, nie czyniąc żadnych kroków by uciec czy
zabić swoich bezdusznych wrogów. Ci zaś nie cofają się przed
niczym aby zabić Chonga. Młody Gao wciąż też chce dokończyć
gwałt na żonie protagonisty, której na pomoc rusza Zhishen.
Pursuit
jest zdecydowanie interesującym filmem wuxia,
który ogromny spektakl i bogactwo postaci The Water Margin
porzuca na rzecz kilku wyraźnie zarysowanych bohaterów i antagonistów oraz przekłada
dramat nad ilość scen szermierczych (choć tych też nie jest
mało). Cheng jest świetnym reżyserem, będącym - obok m.in. Chung Suna - raczej zapomnianym twórcą, którego prócz fanów wuxia
i Shaw Brothers mało kto kojarzy. Cheng robi świetne użycie z
klasycznych scenografii shawowskich studiów, gdzie rozgrywa się
niekończący dramat Chonga. Jest on niesłusznie oskarżony, pobity,
poniżony, traci majątek, jest maltretowany podczas transportu do
więzienia, musi wytrzymać kilka prób zamachu na życie, a potem
kiedy wydaje mu się, że odnalazł relatywny spokój, wszystko się
rozpada, gdy jego przeciwnicy atakują go po raz kolejny i na jaw
wychodzi wina dowódcy. Wtedy Chong nie wytrzymuje, lecz jest już za
późno by naprawić sytuację; może zniszczyć złoczyńców, ale
szkody przez nich wyrządzone są zbyt duże. Każda tragedia dotykająca protagonistę pogłębia dramatyczny wymiar produkcji, sprawiając, że ta wychodzi poza ramy gatunkowe kina wuxia.
Produkcja
Chenga jest zatem pełną emocji podróżą przez gamę tortur znoszonych
przez człowieka wierzącego w prawo. Na tle niejednej zapadającej
sceny (ostatnie spotkanie z dowódcą w obecności głowy jego syna
czy ucieczka Chonga z płonącego domu) oglądamy jak protagonista
traci nadzieję, aż zostaje mu tylko droga miecza, prowadząca do
jego dołączenia do Liang Shan. I tylko szkoda, że reszta postaci
The Water Margin nie
doczekała się podobnych produkcji.
Lady Whirlwind aka Deep Thrust
Tie zhang xuen feng tui
reżyseria: Fung Wong
scenariusz: Toi-Chung Wa
studio: Golden Harvest i Ga Luen
premiera: 01.06.1972
Obsada: Angela Mao, Yu Chang, Ying Pai, Kyung-Ah Oh, Ah-Na Liu, Yuet-Sang Chin, Sammo Hung i inni.
Golden Harvest w poszukiwaniu nowych, energetycznych sposobów
zawojowania rynku kung fu po sukcesach filmów z Brucem Lee,
zaczęło stawiać na bardziej realistyczne i dynamiczne prezentacje
sztuk walki. Jedną z osób, które miał je wdrażać do produkcji
studia był reżyser Fung Wong, który poza kamerą sam trenował
sztuki walki. Jego wiedza miała przełożyć się poważniejsze
potraktowanie scen kung fu. Wong wcześniej stanął za kamerą
trzech produkcji, wszystkie z nich są mocno przejaskrawionymi, acz w
mojej opinii bardzo udanymi filmami wuxia. W Golden Harvest
Wong zadebiutował produkcją The Angry River w 1971 roku z
Angelą Mao w roli głównej. Wong i Mao prędko się zgrali jako
swoje ludzi trenujących sztuki walki (o Mao więcej przy okazji
omawiania Hap Ki Do z 1972 roku). Wong również uznał, że
Sammo Hung (o nim także więcej w części poświęconej Hap Ki
Do) jest na tyle utalentowanym choreografem scen akcji, że
wybrał go stworzenia choreografii swojego pierwszego filmu kung
fu, którym jest Lady Whirlwind, oraz obsadził
Hunga w roli drugorzędnego złoczyńcy, do tej pory największej
roli w karierze Hunga. Ten sprawdził się w niej na tyle dobrze, że
w kolejnym filmie Wonga otrzymał już jedną z głównych ról.
Technicznie Lady Whirlwind niezbyt jednak zachwyca. Mimo że
walki są faktycznie bardzo dynamiczne, a choreografie dość
pomysłowe, to Wongowi na tym etapie kariery nie zawsze się udaje
oddać energię starć. Ponadto zaskakująco wiele razy widać, że
spora część ciosów nie dochodzi celu, z łatwością dojrzymy też
zamierających po zadaniu ciosu aktorów czekających na kontratak
przeciwnika, co prezentuje się niezbyt realistycznie i zaburza
dynamikę. Stworzenie rozbudowanych, długich sekwencji starć nie
jest oczywiście zadaniem łatwym, więc nie chcę umniejszać zasług
Wonga dla kina kung fu, lecz wskazać jedynie, że sceny akcji
w Lady Whirlwind wyraźnie wskazują, że reżyser musiał
podciągnąć swoje zdolności przekazywania mocy ciosów. Jego
kolejny film udowadnia jednak, że poczynił poprawki w nader szybkim
tempie.
Drugim problemem filmu są niezbyt interesujące postaci i, choć
prosty, to chaotyczny scenariusz. O ile główna bohaterka Li-Chun
Tien (Angela Mao) prezentuje się udanie, jako że Mao emanuje
niemałą charyzmą, o tyle Shi-Hao Ling (Yu Chang), któremu oddaje
miejsca w drugiej połowie, prezentuje się nijako i znacząco obniża
poziom zainteresowania fabułą. W głównego antagonistę wcielił
się znany wszystkim fanom wuxia Ying Pai. Gra on tu
przebywającego w Chinach Japończyka (aczkolwiek film w ogóle nie
dotyka tematu okupacji czy wojny). Ów Japończyk jest miejscowym
gangsterem i mistrzem karate, kontrolującym praktycznie wszystkie
przestępcze działalności w mieście. Li-Chun Tien przybywa do
tegoż miasta w poszukiwaniu Linga, co oczywiście ustawi ją na
drodze konfliktu z miejscowymi przestępcami.
Lady
Whirlwind to z pewnością
interesująca pozycja dla miłośników old-schoolowego kung
fu i Angeli Mao, lecz w obecnych
czasach dość archaiczna, przez co pozostaje w cieniu zdecydowanie
bardziej udanego i wartego polecenia Hap Ki Do.

The Devil's Mirror
Feng lei mo jing
reżyseria: Chung Sun
scenariusz: Patrick Kong
studio: Shaw Brothers
premiera: 15.06.1972
Obsada: Shu Pei-Pei, Dan Lau, Ga-Sai Lee, Hsieh Wang, Lin Tung, Miu Cheng i inni.
Produkcja
The Devil's Mirror ruszyła w październiku 1970 roku, kiedy
to Shen Chiang został wybrany na pozycję reżysera filmu niedługo
po zakończeniu prac nad Swordswomen Three i The Winged
Tiger (oba z 1970 roku). Scenarzystą zaś został I Kuang, autor
mnogiej ilości fabuł do niezliczonych filmów wuxia.
Chiang do odegrania głównych ról wybrał Shih Szu i Lieh Lo, jako
że kręcił wtedy właśnie The
Rescue (1971), w
których grali oni główne role. Do drugiej z głównych żeńskich ról
wybrano Helen Ma, jednak niedługo później została ona wymieniona
na Karen Yip, a ta z kolei na Chin Ling. Chiang szukał już lokacji
na film w Korei, kiedy to prace nad The
Devil's Mirror zostały
wstrzymane, ponieważ reżyser musiał na nowo nakręcić większość
materiału do filmu, nad którym właśnie kończył pracę – Call
To Arms (wydany
ostatecznie w 1973 roku).
W Call to Arms główną
rolę grał Chang Yi, lecz bez ostrzeżenia studia nagle odszedł od
Shaw Brothers i przeniósł się do Golden Harvest. Grająca główną
kobiecą rolę Hsia Fan tymczasem wyjechała do Tajwanu, lecz
ostatecznie studiu udało się namówić ją do skończenia pracy nad
filmem. Yi zastąpił zaś Chang Pin w swojej pierwszej roli dla Shaw
Brothers po bankructwie studia Cathay.
Tymczasem
w 1971 roku do Shaw Brothers dołączył obiecujący reżyser Chung Sun, który z miejsca został przydzielony do prac nad The
Devil's Mirror. Sun zrezygnował z gwiazd Shih Szu i Lieh Lo oraz wielu innych aktorów,
pozostawiając z oryginalnej obsady jedynie Lin Tunga. Zamiast Szu i
Lo, w głównych rolach pojawili się Shu Pei-Pei (która pracowała
wtedy na planie 4 filmów) i debiutanta u Shawów, kolejnego aktora z
Cathay Dana Lau. Wtedy też opracowano nowy scenariusz na podstawie
oryginalnego skryptu Kuanga; autorem nowej wersji był Patrick Kong,
mający na swoim koncie międzynarodowy przebój King
Boxer (1972). W
głównego złoczyńcę wcieliła się zaś Ga-Sai Lee – również
debiutantka w studiu (w SB zagrała jednak tylko w trzech filmach),
która stosownie do groteskowej fabuły nadała swojej postaci sporej ilości
drapieżnego seksapilu i przejaskrawionych manier.
Te
bowiem idealnie wiązały się z historią utrzymaną w stylistyce
fantasy,
pełną podstępów, tajnych przejść. prowadzących do podziemnej kryjówki, gdzie
znajduje się dymiące, czerwone jezioro. To historia, gdzie złowroga, trójoka i o niezaspokojonym apetycie seksualnym Wiedźma Jianfeng, aby dopiąć swego celu korzysta ze sztuk
walki, machinacji i Pigułek Trupich Robaków, powodujących rozkład
ludzi za życia. Celem Wiedźmy jest zdobycie dwóch mistycznych luster, jakie po połączeniu
generują kosmiczne promienie. Są jej one potrzebne są do otwarcia
grobowca cesarza Wu, gdzie ukryte są dwie kolejne magiczne artefakty: miecz
Rybich Wnętrzności zapewniający potęgę w walce i Tysiącletnia
Ganoderma zapewniająca długowieczność. Przeciw Wiedźmie i jej
armii Krwawych Guli (często mających białe bądź czerwone włosy)
stają klany ze świata sztuk walki. Na pierwszy plan wysuwają się
tu mistrz Wen (właściciel jednego z luster) i jednonogi mistrz Bai
(właściciel drugiego lustra), którzy niebawem schodzą na
drugoplanowe pozycje oddając centralne role swoim dzieciom, które
łączy romantyczne uczucie.
The Devil's Mirror jest bardzo dynamicznym filmem, pełnym niesamowitych postaci, doskonałych scen akcji i zwiększającym erotyczną zawartość filmów studia, dzięki nieposkromionej seksualności złowrogiej i bezlitosnej wiedźmy. Sun pokazuje już na wczesnym etapie swojej kariery, że mało kto może się z nim równać w kwestii stylizowania scen akcji. Walki są tu długie, lecz nigdy nie nużą, są bardzo różnorodne, wspomagane montażowymi trikami, które tym razem nie służą do zasłaniania braków akrobatycznych aktorów, a faktycznie wspomagają dynamikę walk. Ponadto starcia są dość krwawe, pokazanych tu rozbryzgów krwi, przebitych brzuchów czy przeciętych ciał nie powstydziłby się nawet Cheh Chang. Poza tym pojawia się tu ogromna ilość pomysłowego korzystania z linek, dość powiedzieć, że podczas jednej ze scen sztuk walki Wiedźma przez długi czas lata. Sun jest zdecydowanie uzdolnionym twórcą, co prawda największe sukcesy ma przed sobą, lecz jego warsztat i pomysłowość są niezaprzeczalnie widoczne już w The Devil's Mirror. Jedyne wady produkcji znajdują się w fabule, która każe po lustrach oczekiwać potężnej broni, a nic takiego się nie staje. Poza tym niektóre fabularne zwroty akcji są obliczone na tanie szokowanie widza i wynikają sporymi dziurami logicznymi scenariusza. Mimo to, tych kilka wad nie powinno nikogo zniechęcić do sięgnięcia po film.

The Deadly Knives
Luo ye fei dao
reżyseria: Il-Ho Chang
scenariusz: Gwok-Hin Chung
studio: Shaw Brothers
premiera: 29.06.1972
Obsada: Yun Ling, Li Ching, Miu Cheng, Lily Li Li-Li, Shen Chan, Yan-Yan Chen, Dean Shek, Gong Lau i inni.
Kolejny film kung
fu, w którym źli, groteskowi Japończycy znęcają się nad
honorowymi (za wyjątkiem kilku obligatoryjnych zdrajców)
Chińczykami. Tym razem walka toczy się o tereny ziemskie, które
chce przejąć niejaki Ogawa (Miu Cheng). Korzysta w tym celu z pomocy chińskiego
biznesmena Guana (Ti Tang), przekupionego burmistrza oraz chmary
wojowników, w tym trzech mistrzów uzbrojonych w katany. Jeden z
nich posiada dodatkowo rewolwer, co powoduje konieczność nauczenia
się przez protagonistę Yan Zi Feia (Yun Ling) umiejętności
posługiwania się tytułowymi nożami w pobocznym wątku wyraźnie
zaczerpniętym ze Straży przybocznej (Yojinbou, Akira
Kurosawa, 1961).
Zi Fei jest
zakochany z wzajemnością z Yue Hua (Li Ching), która jest córką wspomnianego zdradzieckiego biznesmena, co staje na drodze ich związku. W Zi Fei
zakochana jest też Jiao Jiao (Lily Li Li-Li), jego adoptowana
siostra. W niej z kolei zakochał się Xu Qian (Feng-Chen Cheng),
adoptowany brat protagonisty. Gdy Qian nie wytrzymuje seksualnych
frustracji i próbuje zgwałcić Jiao zostaje wydalony z domu, po czym rozpoczyna współpracę z Ogawą.
Pod względem
głównego wątku czy postaci, The Deadly Knives nie
prezentuje się zbyt intrygująco. Zarówno złoczyńcy, jak i
pozytywni bohaterowie są raczej nijacy; Ling jako aktor niestety nie
wytrzymuje porównania z gwiazdami studia i jego kreacja nie wywołuje
większych emocji. Również mało intrygujące są sceny akcji. W
większości są to chaotyczne bijatyki między wieloma postaciami, w
dodatku nieco zbyt wystudiowane i mało dynamiczne. Mimo więc że
choreografią zajmował się nie kto inny jak Yuen Woo-Ping z bratem,
to nie prezentuje się ona zadowalająco, a wręcz oglądanie scen
walk może powodować uczucie znużenia.
To czym film się
wyróżnia na tle innych to jego traktowanie zawartości erotycznej.
Qian w jednej ze scen fantazjuje o Jiao, a na ekranie oglądamy jego
wizje nagiej Jiao szykującej się spać – za wyjątkiem
strategicznie umieszczonego kwiatka w wazonie na pierwszym planie,
zasłaniającego krocze dziewczyny, jest ona całkowicie naga, co
stanowi kolejne potwierdzenie, że Shaw Brothers stopniowo coraz bardziej akceptowało elementy erotyczne w swoich filmach.
Podczas tej sceny pojawia się także sugestia, co do masturbacji
fantazjującego mężczyzny. W późniejszych partiach filmu pojawia
się scena gwałtu dokonanego przez Ogawę. Motyw gwałtu jest tu
poprowadzony z pewnym schizofrenicznym wręcz sznytem. Z jednej
strony jest on częścią kina eksploatacji, którą twórcy
wykorzystują aby zainteresować, a być może i podekscytować
widza; z drugiej strony starają się pokazać negatywny obraz gwałtu
i jego tragiczny wpływ na ofiarę, która w filmie wpierw traci
zmysły, a później dokonuje tragicznej decyzji. Jak to często bywa
w kinie (eksploatacji) ciało kobiety staje się swoistą metaforą
walki o władzę w patriarchalnym świecie. Stąd też niezależnie
od tego, która ze stron zwycięży, kobieta zawsze pozostaje ofiarą,
często bez możliwości powrotu do normalności, nawet jeśli
ostatecznie w danym filmie zwycięży dobra ze stron.
Poza tym ciekawym
pomysłem reżysera było rozpoczęcie i zakończenie filmu tą samą
sceną: ścinania drzew w lesie przez industrialne maszyny. W
kontekście filmu eksploatowanie natury może być kolejnym symbolem walki o władzę (kontrola nad terenem i korzystanie z jego zasobów). Po otwierającej scenie pojawia się natychmiast
krótka scenka z Ogawą uderzającym ręką w mapę i oświadczającym,
że potrzebuje drewna. Stąd też można zrozumień tę scenę też
jako symbol Japonii eksploatującej Chiny. Już wcześniej w filmach
pojawiali się także przedstawiciele innych narodów atakujących
Chińczyków, choć w mniej liczebny i agresywny sposób niż
Japończycy (vide Fist of Fury, The Boxer from Shantung),
więc w kontekście czasu powstania filmu, być może jest możliwe odczytanie
walki z japońskim najeźdźcą jako symbolem walki przeciw
wykorzystującym kraj do własnych celów obcokrajowcami w ogóle. Wtedy powtórzenie pierwszej sceny na zamknięcie filmu
może być odczytane jako ostrzeżenie przeciw wciąż obecnym
zewnętrznym wrogom. Niezależnie jednak od ambicji twórców,
rdzeniem filmu pozostaje mało oryginalna opowieść o zemście,
przedstawiona w niezbyt satysfakcjonujący sposób.

The 14 Amazons
Shi si nu ying hao
reżyseria: Kang Cheng i Charles Tung Shao-Yung
scenariusz: Chang Kang
studio: Shaw Brothers
premiera: 27.07.1972
Obsada: Lisa Lu, Ivy Ling Po, Lily Ho, Hua Yueh, Shu Pei-Pei, Ping Wang, Wu-Chi Liu, Karen Yip, Ching Li, Tina Chin Fei, Sha -Fei Ou-Yang, Gam-Fung Wong, Betty Ting, Teresa Ha, Jing Lin, Yan-Yan Chen, Wah Chung, Mei-Sheng Fan, Chung-Hsin Huang, Ban Cheung, Wen-Chung Ku, Man-Wah Ng, Feng Tien, Hsieh Wang, James Nam, Ching Tin, Paul Chun, Lieh Lo, Bolo Yeung i inni.
Po sukcesie shawowskiej superprodukcji The Heroic Ones, studio w 1972
zdecydowało się na realizację kolejnych wysokobudżetowych
spektakli. Pierwszym z nich był przebój kasowy The Water Margin;
jego pozytywna recepcja wśród widzów zmotywowała Shaw Brothers do
zwiększenia budżetu na The 14 Amazons na 3 miliony hongkońskich
dolarów (ok. milion dolarów amerykańskich; dla porównania The
Heroic Ones otrzymał budżet 2,5 miliona dolarów hongkońskich).
Do tej pory reżyserią tych największych z produkcji zajmował się
Cheh Chang, lecz biorąc pod uwagę fakt, że Chang nie był
reżyserem znanym z pokazywania w swoich filmach kobiet-wojowników,
za kamerą The 14 Amazons stanął Chang, wspierany przez pominiętego w czołówce Tunga. Tym samym pracował
równocześnie nad trzema produkcjami; oprócz omawianego filmu
przygotowywał wtedy także Pursuit oraz nowelę do Trilogy
of Swordsmanship.
The 14
Amazons zostało zrealizowane w
oparciu o podobny model, co The Water Margin,
czyli zebrano obsadę składającą się z największych nazwisk w
katalogu studia, tym razem przede wszystkim – biorąc pod uwagę temat filmu
– kobiecych. Również introdukcja głównych postaci do filmu
odbywa się w podobny sposób: bohaterki są wprowadzone podczas
uroczystości urodzinowej, kamera zatrzymuje się na moment na
twarzach każdej z nich, podczas gdy na ekranie pojawia się nazwisko
aktorki i postaci, w którą się wciela. Film został oparty o
opowiadania o generałach z rodziny Yangów, które pochodzą z XI
wieku. Historia zawarta w The 14 Amazons
skupia się na obronie zachodniej granicy Songów przed atakami
barbarzyńców Zachodniego Xia. Produkcja rozpoczyna się tuż po
rozbiciu armii Yangów pod dowództwem Tsung Pao Yanga (Wah Chung), który wysyła swoich dwóch generałów (Mei-Sheng Fan i Chung-Hsin Huang),
aby ruszyli do jego rodzinnej posiadłości w misji zdobycia posiłków
do obrony granicy. Sam Yang tymczasem udaje się na ostatnie
spotkanie z najeźdźcą w towarzystwie garstki żołnierzy.
Wstęp udanie nadaje
ton całemu filmowi, jak i błyskawicznie określa charakter rodu
Yangów, cechującego się ekstremalnym wręcz poczuciem patriotyzmu i
honoru. Yang nie ucieka z pola bitwy, lecz decyduje się na śmierć
w walce, gdyż jako dowódca nie ma innego, honorowego wyjścia.
Zachodni Xia są tymczasem od razu określeni jako wyjątkowo
amoralni i brutalni agresorzy. Jeden z książąt Xia (Lieh Lo)
wystrzeliwuje 19 strzał w Yanga zanim ten w końcu zginie, zaraz po
tym, jak był zmuszony do oglądania egzekucji swoich żołnierzy.
Doskonałym pomysłem, kontynuującym te wczesne sceny skupiające
się na antagonistach produkcji, było powracanie do obozów wroga,
co sprawia, że król i książęta Xia, a nawet niektórzy z ich
żołnierzy stają się wyrazistszymi postaciami, dzięki czemu walki z
nimi są bardziej emocjonujące. W dodatku Cheng nie przepuszcza żadnej okazji by wzmocnić ich barbarzyński rys: niewolnictwo, tortury,
picie krwi przeciwników, robienie popisów sztuk walki z egzekucji
są tu na porządku dziennym. Wyraźnie też informuje się widza o
tym, że Xia nie cofają się przed gwałceniem kobiet, a w jednej ze
scen jest nawet zasugerowana nekrofilia.
Przeciwieństwem tej
zdegenerowanej siły jest rodzina Yangów,
składająca się obecnie niemal z samych wdów i sierot, jako że każdy
mężczyzna oprócz jednego nastolatka zginął w jakimś konflikcie zbrojny; Yangowie brali udział w praktycznie każdym większym starciu walcząc po stronie dynastii Song. Najstarsza z kobiet She Tai Chun
(Lisa Lu), nie mogąc doprosić się pomocy cesarskiej armii z powodu
sprzeciwu ze strony oportunistycznego ministra, zbiera grupę tytułowych
wojowniczek – swoich córek-wdów i wraz z nastoletnim wnukiem (w
którego wciela się aktorka Lily Ho), dwoma generałami z
otwierających film scen i małą armią ruszają do walki z
przeważającymi siłami wroga. Po drodze dołącza do nich
uzdolniony żołnierz uciekający z niewoli Xia, w którego wcielił się Hua Yueh.
Na
pierwszy plan w filmie wysuwają się postaci grane przez Ivy Ling Po
(grającą wdowę po dowódcy, którego śmierć oglądaliśmy na
początku filmu), Lily Ho oraz Lisę Lu. Ale w obsadzie znalazło się
miejsce dla wielu znajomych kobiecych twarzy, należących m.in. do
Ching Li czy Shu Pei-Pei. Jako że wspominałem już co nieco o
męskich gwiazdach ze studia Shaw Brothers, wypada, żeby pokrótce
przybliżyć też portrety niektórych z aktorek, tak często
przecież tu goszczących. Nie ma chyba lepszej okazji ku temu niż
omawianie epickiego The 14 Amazons.
-
Ivy Ling Po była jedną z najpopularniejszych gwiazd w historii
hongkońskiego studia. Pochodząca z Xiamen aktorka osiągnęła
ekstremalny sukces po roli w kasowym przeboju The Love
Eterne z 1963 roku. Aktorka
przede wszystkim kontynuowała granie w filmowych operach i
dramatach, ale jak dowodzą omówienia filmów na blogu, również
pojawiała się w filmach wuxia
i kryminałach. Jej popularność sprawiała, że często pracowała
na planie kilku filmów naraz (nawet 6), za które otrzymywała
liczne nagrody. Mimo że była zaręczona z aktorem Paulem Chang
Chungiem, wyszła za maż za innego aktora Chin Hana. Po ślubie
pracowała już mniej, lecz nie zrezygnowała z aktorskiej kariery
całkowicie.
-
Lily Ho to pochodząca z Tajwanu gwiazda, która zadebiutowała u
Shawów w popularnym Song of Orchid Island
(1965), gdzie główne role grali Cheng Pei-Pei i Paul Chang Chung.
Ho została zauważona jako aktorska zachowującą rys niewinnej
piękności, co sprawiło, że zaczęła być obsadzana w licznych
filmach wuxia. Jej
pierwszy większy sukces nastąpił już w 1966 roku, kiedy to
zagrała w The Knight of Knights.
W 1966 roku pojawiła się na planie Till The End of Time,
gdzie pokazała się w nieco bardziej erotycznie naładowanej
kreacji, co pomogło jej zwiększyć liczbę gatunków, w których
się pojawiała także o kino akcji osadzone we współczesnych
czasach, jak Angel with the Iron Fists czy
The Lady Professional.
Jak to zwykle bywa z azjatyckimi aktorkami Ho skończyła przygodę z
kinem, gdy wyszła za mąż w 1974 roku, wciąż będąc jedną z
najpopularniejszych aktorek w kraju.
-
Tina Chin Fei – jedna z głównych piękności studia – podpisała
kontrakt z Shaw Brothers w 1964 roku, niedługo po ukończeniu
shawoskich kursów aktorskich. Jej uroda sprawiała, że była zwykle
osadzana w rolach seksownych femme fatale,
jak np. w The Temptress of a Thousand Faces
czy Summons to Death.
Jej kariera w studiu ogranicza się do lat 1964-1972, w 1972 roku
bowiem odeszła od Shawów. Tym samym The 14 Amazons jest
jednym z ostatnich filmów z jej udziałem w studiu.
-
Urodzona w Szanghaju Baby Queen Ching Li w wieku 15 lat zapisała się
na kurs aktorski Shaw Brothers, a pierwszy sukces osiągnęła już w
wieku 17 lat, kiedy to w 1965 roku zagrała jedną z głównych ról
w The Mermaid. Jej
kariera szybko się rozpędziła dzięki ślicznej twarzy, której
towarzyszyły niebagatelne zdolności aktorskie pozwalające Li grać główne role w
romansach, kinie akcji, wuxia
czy musicalach (gdzie mogła pochwalić się swoimi wokalnymi
zdolnościami). Potrafiła zagrać słodką dziewczynę, twardą
wojowniczkę czy antybohatera o zimnym sercu. Jej popularność
potwierdza zdobycie nagrody dla najpopularniejszej aktorki w 1972
roku. Poza rolami znany był jej związek z Run Run Shawem,
współzałożycielem Shaw Brothers. Mimo to Li związała się ze
spadkobiercą Kowloon Motor Bus Company. Po tym, jak ten zmarł w 1979 roku
Li nigdy nie zaangażowała się w kolejny związek. Na filmową
emeryturę przeszła w 1983 roku, niestety z powodu uzależnienia od
hazardu i nieostrożnej gry na giełdzie Li straciła majątek i żyła
w biedzie. Zmarła 22 lutego 2018 roku w wieku 69 lat.
-
Shu Pei-Pei także urodziła się w Szanghaju, lecz w wieku 10 lat
przeprowadziła się z rodzicami do Hongkongu, gdzie zaczęła się
uczyć baletu i śpiewu. W 1966 roku wygrała konkurs piękności
współorganizowany przez Shaw Brothers, co wynikło podpisaniem
pięcioletniego kontraktu ze studiem. Jej taneczne zdolności
najpierw przydały się w romantycznym kinie, lecz prędko okazały się
równie przydatne w wykonywaniu choreografii w filmach wuxia,
w którym to gatunku przebywała najczęściej. Jej kontrakt z Shaw
Brothers wygasł w 1973 roku. Pei-Pei zdecydowała się go nie
przedłużać i zrezygnowała z aktorskiej kariery na rzecz męża i
dziecka. Po jakimś czasie rozpoczęła pracę w biurze podróży,
gdzie po ok. 20 latach awansowała na pozycję kierowniczą.
Po
tej przerwie na krótkie obrazki aktorek czas wrócić do The
14 Amazons. Oprócz
gwiazdorskiej obsady produkcja może także pochwalić się
doskonałymi scenografiami i świetnym użyciem miniatur, na kilka miesięcy wcześniej nim znalazły one doskonałe, jeśli nie lepsze wykorzystanie w
The Imperial Swordsman.
Poza tym mamy tu zwyczajowe korzystanie z linek, montażowych trików
oraz nakładania na siebie obrazu. Ten ostatni efekt został dość
efektownie wykorzystany w scenie zalewania wrogiej armii wodą,
skierowaną na wroga po zniszczeniu tamy. Oczywiście, jak przystało
na film wuxia nie
zabraknie tu również scen walk zarówno między większymi grupami
żołnierzy, jak i bardziej kameralnych. Warto przy okazji wspomnieć,
że choreografem scen walki był tu m.in. debiutujący w tej roli Siu
Tung-Ching, syn Chenga. Tung-Ching w przyszłości sam zostanie
reżyserem, który stanie za kamerą kilku klasyków kina wuxia
(czy też filmu ze Stevenem Seagalem). Zawsze wspominałem, że sceny
akcji w filmach, gdzie bohaterowie są płci żeńskiej często
wypadają gorzej niż w filmach z męskimi bohaterami. Także i tutaj
sceny akcji, choć pomysłowe i dość realistyczne nie dorównują
tym z np. The Devil's Mirror.
Paradoksalnie jednak to walka między Hua Yueh a Bolo Yeungiem jest
tutaj najbardziej nieudana, pełna udawanego cierpienia i takich
ciosów.
Fabularnie
The 14 Amazons jest
wartkim kinem, oferującym kilka zwrotów fabularnych czy
dramatycznych śmierci. Postaci jest tu jednak na tyle dużo, że
trudno związać się z jakąkolwiek z nich, przez co nieco osłabia
się zaangażowanie widza w snutą na ekranie opowieść. Mimo to
dzieje się tu sporo, charyzmatyczni aktorzy skupiają uwagę widza,
dzięki czemu dwie godziny czasu trwania mijają nader prędko i
tylko niektóre archaizmy mogą razić współczesną widownię. The
14 Amazons jest z pewnością
jedną z ważniejszych produkcji w historii studia Shaw Brothers,
jednym ze szczytowych osiągnięć studia w okresie, gdy tworzyło
wysokobudżetowe superprodukcje, których rozmach był nieosiągalny
dla ówczesnej konkurencji.

The Killer a.k.a. Sacred Knives of Vengeance
Da sha shou
reżyseria: Yuen Chor
scenariusz: Chia Kuo
studio: Shaw Brothers
premiera: 01.08.1972
Obsada: Wah Chung, Han Chin, Ping Wang, Nan Chiang, Miu Cheng, Chi-Hing Yeung, Feng Ku i inni.
Kolejny
film to produkcja Yuena Chora zrealizowana w niezbyt kojarzonej z
reżyserem konwencji kung
fu. Chor w 1972 roku
wyrósł na jednego z ciekawszych twórców kina wuxia,
czego wstępem był jego Duel
for Gold z 1971 roku,
a potwierdzeniem Intimate
Confessions of a Chinese Courtesan.
Pod swoim przełomowym filmie wyreżyserował on jednak kolejny
shawoski kung fu,
nawiązująca do produkcji typu Boxer
from Shantung. Chor
wyróżnia się poprzez dodanie kilku ciekawszych inscenizacji
podczas niektórych starć oraz nieco motywów rodem z wuxia,
jak rzucanie noży przez protagonistę czy w finalnym pojedynku, gdy
przeciwnik bohatera w postaci japońskiego quasi-samuraja, w którego
wcielił się niezawodny Feng Ku, będzie atakował za pomocą
katany.
The
Killer opowiada
o młodym Hsiao Hu (Chung), wracającym do rodzinnego miasta na
prośbę dawnego przyjaciela Chiao Tzu-Fei (Chiang), któremu niemal
bezgranicznie ufa. Powodem tego zaufania jest pomoc, jakiej Tzu-Fei
mu kiedyś udzielił, choć szczegółów ich przeszłych relacji
nigdy nie poznajemy. Jego przyjaciel – jak twierdzi – jest nękany
przez zły gang Czarnych Smoków i współpracujących z nim
skorumpowanych oficjeli. Hu, który w przeszłości sam miał bolesne
zetknięcie ze złymi reprezentantami prawa, czym prędzej rusza do
pomocy, atakując szkołę sztuk walki, będącą siedzibą złego
gangu. To, czego Hu nie wie, a o czym dowiaduje się widz już na
samym początku, to to, że to jego „przyjaciel” jest szefem
gangu Czarnych Smoków, a szkoła sztuk walki w rzeczywistości
pilnuje w mieście porządku. Sprawy dodatkowo się komplikują, gdy
Hu przypadkowo spotyka swoich przyjaciół z wczesnej młodości:
zakochaną w nim (z wzajemnością) Xiao Mei (Wang) oraz Ma (Chin),
obecnie będącego stróżem prawa. Jak można się domyśleć,
wszystko eskaluje w otwarty konflikt, podczas którego przyjaźnie
zostaną podważone, lojalności wystawione na próbę, a gwałtowne
umysły wojowników po obu stronach często spowodują dodatkowe
zaognienie konfliktu.
I
to zaognianie konfliktu jest jedną z największych wad The
Killer,
bowiem postaci często zachowują się dość idiotycznie. Hu ma
wiele możliwości domyślenia się, że jego fałszywy przyjaciel
nie jest pozytywną postacią; wpierw cień podejrzeń rzuca Mei, po
czym robi to samo Ma. Niedługo później Hu informuje Tzu-Fei o
swoich nocnych planach, ten oczywiście je zdradza jego wrogom, przez
co bohater zostaje zaatakowany. Podczas oglądania filmu byłem
pewien, że jest to fortel mający na celu podważenie lojalności
Tzu-Feia – szef Czarnych Smoków jest bowiem jedyną osobą, która
wie o miejscu przebywania Hu, stąd atak powinien wyraźnie poddać w
wątpliwość wiarygodność fałszywego przyjaciela. Jak się jednak
okazuje nic takiego nie ma miejsca i Hu wciąż nie wykazuje żadnych
podejrzeń, tkwiąc w nie mającej rzeczywistych powodów ufności.
Jego niechęć/nieumiejętność zdystansowania się do wydarzeń
jest tym bardziej negatywną cechą, że tyczy się kwestii przemytu
opium, broni palnej oraz ewentualnej zdrady państwa. Tego typu
prowadzenie fabuły sprawia, że protagonista prezentuje się jako
tępy, butny młodzieniec i sprawia, że trudno mu kibicować w jego
poczynaniach, przez co widz jest mniej zaangażowany w akcję.
Ponadto same sceny akcji też nie prezentują się wyjątkowo udanie.
Jest tu kilka ciekawych pojedynków, lecz to raczej dzięki reżyserii
Chora niż choreografiom wypadają udanie. Krótkie starcie w
opuszczonym wesołym miasteczku z hulającym wiatrem jako jedynym
świadkiem przedstawia się najciekawiej, poza tym walka między
przyjaciółmi na brzegu rzeki oraz finalne starcie z wymachującym
kataną Ku zasługują na największe uznanie. Poza nimi jednak
większość starć jest mało energiczna i pomysłowa. Nie pomaga
przy tym, że Wah Chung, który do tej pory ograniczał się do
grania mniejszych ról nie jest zbyt charyzmatycznym aktorem.
Tym
samym The Killer
jest w mojej ocenie raczej średnim filmem z Shaw Brothers,
wskazującym na rosnące zainteresowanie studia tematyką kung
fu.
Miłośnicy gatunku z pewnością nie będą zupełnie zawiedzeni,
tak samo, jak fani Shawów, lecz nie jest to produkcja, którą
postawi się obok klasyków kung
fu pokroju
Vengeance!
czy The Boxer
from Shantung.
One-Armed Boxer
Du bei chuan wang
reżyseria i scenariusz: Yu Wang
studio: Golden Harvest i Cheng Ming
premiera: 02.08.1972
Obsada: Yu Wang, Fei Lung, Chi Ma, Cindy Tang, Han Hsieh, Yeh Tien, Mao Shan, Hung Kwan, Yung-Sheng Wang, Blacky Ko, Hung Tsai, Chen-Ping Su, Yee-Kwai Cheung, Chun-Lin Pan, Tong-Chiao Wu i inni.
Pisałem
wcześniej, że Yu Wang po odejściu z Shaw Brothers nie utrzymywał
przyjaznych kontaktów z dawnym studiem. Ponadto, z powodu zerwania
kontraktu z Shawami nie mógł pojawiać się w hongkońskich
produkcjach, lecz odnalazł swoje miejsce – przynajmniej na jakiś
czas – w Tajwanie. Konflikt ze SB zaostrzył się po tym, jak Wang
powrócił do roli jednorękiego szermierza w japońskim filmie
Zatoichi vs. One-Armed Swordsman. Jako że jednoręka postać
pochodziła z jednej ze sztandarowych produkcji studia, Shawowie
przyjęli wykorzystywanie postaci poza ich wpływami za afront. Po
tym, jak Cheh Chang nakręcił dla Shawów The New One-Armed
Swordsman z Davidem Chiangiem w tytułowej roli – jak głosi
(niepotwierdzona) wieść – częściowo aby utrzeć nosa Wangowi,
ten ruszył ze złośliwą misją korzystania z popularnych pomysłów
z SB i przerabiania ich na własną modłę.
Choć
jego miejsce kręcenia filmów ograniczało się do Tajwanu, Wang –
którego sława wystrzeliła najpierw dzięki The One-Armed
Swordsman, a później drugi raz dzięki The Chinese Boxer w
1970 – pragnął większej sławy niż zapewniały mu mniejsze
studia. Z pomocą przyszło konkurencyjne dla Shaw Brothers studio
Golden Harvest, które zostało współproducentem i dystrybutorem
nowej produkcji Wanga, zatytułowanej One-Armed Boxer.
Założyciel studia Raymond Chow był głównym producentem filmu,
zapewniając studiu w ten sposób drugą męską gwiazdę, po tym jak
rok wcześniej podpisał kontrakt z Brucem Lee. Wang tymczasem
podczas produkcji One-Armed Boxer zaczął bezczelnie wręcz
kopiować niektóre z motywów znanych z Shawowskich produkcji.
Oczywistym jest, że protagonista filmu jest inspirowany Jednorękim
Szermierzem, lecz Wang pozbawia nową postać dramatycznej nadwyżki.
Jednoręki wojownik A.D. 1972 nie będzie czuł żadnego zagubienia
czy obaw przed powrotem do Świata Sztuk Walki po utracie kończyny.
Po drugie, Wang obficie korzysta z pomysłów pochodzących z The
Chinese Boxer, który zresztą sam wyreżyserował i napisał dla
Shawów. W One-Armed Boxer rozwija praktycznie wszystkie
obecne tam pomysły i zwiększa eksploatacyjny wymiar produkcji.
Ponadto obecne są tu charakterystyczne dla Wanga inspiracje kinem
europejskim (spaghetti westerny) i japońskim (chanbary),
a w jednej ze scen wykorzystuje pomysł rodem z Fist of Fury.
Fabuła
produkcji nie jest skomplikowana. Po tym, jak jeden z uczniów kung
fu, heroiczny Tien-Lung Yu (Yu Wang) pokonuje w walce kilku
bandziorów, próbujących obrabować niewinnego człowieka, ich
przywódca decyduje się zaatakować szkołę sztuk walki, do której
uczęszcza Yu. Złoczyńcy jednak znów zostają pokonani, przez co
decydują się wezwać pomoc z zewnątrz. Już wczesne pojedynki i
kilkunastoosobowe walki są tu dość efektowne (choć przyznam, że
nieco razi liczba markowanych uderzeń), lecz głównym daniem są tu
starcia ze złymi mistrzami z innych krajów. Ich karykaturalne
przedstawienie to kino eksploatacji w czystym wydaniu, a dzięki ich
wprowadzeniu produkcja wykorzystuje idealny chwyt marketingowy. Jaki
miłośnik (kina) sztuk walki nie zadał sobie bowiem kiedyś
pytania, które sztuki walki są najlepsze? Tak też mamy tu (od
najmniej istotnych) mistrza taekwondo z Korei, miotającego
wszystkimi mistrza dżudo z Japonii, dwóch wojowników muay thai z
Tajlandii (przed każdą walką wykonujących rytualny taniec),
mistrza yogi (sic!), który biega na rękach z zawrotną prędkością
oraz dwóch tybetańskich lamów, przebijających ciała przeciwników
palcami. Głównym antagonistą jest tu jednak mistrz karate z
Okinawy; karykaturalny Japończyk-bestia, który ma kły dłuższe
niż Dracula i jednym uderzeniem potrafi pozbawić przeciwnika ręki.
Co zresztą czyni naszemu bohaterowi, popychając główną akcję w
oczekiwanym kierunku.
Jak
można się domyślać walki nie należą do zbyt realistycznych,
zamiast tego są widowiskowe i przejaskrawione. Każdy fan szalonego,
lecz robionego na poważnie kung fu winien One-Armed Boxer
obejrzeć. Mimo realizacyjnych potknięć czy okazjonalnych problemów
z choreografią film stanowi udane połączenie kuriozalności i
sztuk walki. Wang tym samym udanie rozwija swoje pomysły z The
Chinese Boxer, z powodzeniem łącząc je z wypróbowanymi
chwytami.
Intimate Confessions of a Chinese Courtesan
Ai Nu
reżyseria: Yuen Chor
scenariusz: Kang-Chien Chiu
studio: Shaw Brothers
premiera: 07.09.1972
Obsada: Lily Ho, Betty Pei, Hua Yueh, Lin Tung, Chung-Shan Wah, Mei-Sheng Fan, Mian Fang, Ho Chan i inni.
Intimate Confessions
of a Chinese Courtesan okazała
się przełomowym filmem w karierze Yuena Chora, który zapisał się
jako z wybitniejszych reżyserów kojarzonych z kinem wuxia,
między innymi poprzez podejście dopuszczające do gatunku elementy
kina erotycznego czy gotyckiego horroru. Omawiany film, pozostający
do dzisiaj jednym z jego najsłynniejszych, jest doskonałym
wprowadzeniem do świata sztuk walki kreowanego przez Chora. Z jednej
strony mamy tu bowiem klasyczne elementy kina wuxia,
ale wszystko jest zamknięte w ramach fabularnych rape'n
revenge,
gdzie porwana za młodu Ai Nu (Lily Ho) obmyśla misterny plan zemsty
na swoich oprawcach i jako popularna prostytutka dla wyższych sfer
po kolei zabija osoby, które stały się powodem jej losu. Aby nie
wzbudzać podejrzeń domu publicznego, gdzie pracuje, nawiązuje
romans z kobietą odpowiedzialną za jej zepsucie: piękną,
lesbijską mistrzynią sztuk walki Panią Chun (Betty Pei Ti). Chub
posiada pomocnika w osobie potężnego wojownika Hu Bao (Lin Tung) –
dawniej honorowego bohatera, teraz, z powodu szalonej miłości do
Chun, kompletnie zepsutego człowieka. Gdy Ai Nu rozpoczyna swoją
misję zemsty, do akcji włącza się także miejscowy główny
konstabl De Ji (Hua Yueh), który za wszelką cenę chce rozwiązać
sprawę morderstw i aresztować winnych.
Wieść
głosi, że Chor pierwotnie planował zrealizować film w konwencji
dramatu z elementami kina erotycznego, kryminału i – być może –
dreszczowca. Jednak pod naciskiem Runme Shawa, jednego z założycieli
Shaw Brothers i producenta produkcji, był zmuszony zmienić swoje
plany na realizację go w konwencji kina wuxia.
Zachował jednak wiele z planowanych elementów; choć erotyka jest
tu niezbyt odważna (raczej sugerowana przy nastrojowym świetle i
muzyce rodem z włoskiego kina gatunkowego), to znajdziemy tu dość
sugestywne sceny, z których na pierwszy plan wysuwa się scena
„uczenia” kobiet do zawodu prostytutki, która skojarzyła mi się
nieco z Bohachi
Bushido: Clan of the Forgotten Eight Teruo
Ishiiego z 1973 roku. Poza tym przez całą produkcję przewija się
temat homoseksualnej miłości, pojawiają się 4 gwałty (wszystkie
na protagonistce), jest też odrobinka bondage.
Pod tym względem film Chora jest najbardziej erotycznym i
fetyszystycznym wuxia
w gatunku do tej pory, a mimo jego eksploatacyjnej natury nie jest
przesadzony i wszystkie motywy związane z kwestiami erotycznymi
zostały logicznie włączone w fabułę, przez co nigdy nie wydają
się umieszczone na siłę.
Świat
u Chora to też świat wykoślawionej miłości, permanentnie
niespełnionej. Zwykle w filmach wuxia
wątek romantyczny jest czymś niemalże naturalnym i nawet jeśli
protagonistka czy protagonista zakończy film z jakiegoś powodu
samotnie, to uczucie między dwiema osobami jest czyste i
odwzajemnione. W Intimate
Confessions...
mamy Bao, który z powodu niespełnionej miłości zostaje
najpodlejszym złoczyńcą oraz Chun, zakochaną w Ai Nu nie wiedząc,
że ta jej skrycie nienawidzi. Pojawia się też służący Chun, jak
się okazuje dawniej dumny człowiek, lecz gdy jego ukochana została
mu odebrana przez jej ojca nie zgadzającego się na ślub, po czym
zmarła z powodu wykorzystywania seksualnego przez tegoż ojca
stracił wiarę w sens życia. Miłość nie przynosi w filmie Chora
radości, a jedynie cierpienie jako narzędzie manipulacji. Można
się w tym kontekście zastanawiać, czy Chor umieścił tu wątek
lesbijski jako przedstawienie/symbol niezdrowej, wykoślawionej
miłości czy też jako przykład braku akceptacji orientacji
seksualnej, co powoduje społeczny ostracyzm wynikający stworzeniem
potężnego złoczyńcy.
Podobnie do miłości, także prawo w tym zepsutym świecie jest
zupełnie bezwartościowe. Śledztwo prowadzone przez Ji nie pozwala
mu nikogo uratować. Gdy wie, kto jest mordercą lub ofiarą to jego
przełożeni lub miejscowi bogacze zakazują mu działać. Prawo jest
na usługach ludzi bogatych i wpływowych, a porządni oficerowie
mogą jedynie obserwować tragiczne wydarzenia z poczuciem rosnącej
frustracji.
W
kwestii scen sztuk walki, mimo że były one dodane jako ostatni
składnik do filmu, wypadają bardzo udanie. Są pomysłowe,
przemyślane i pokazane w interesujący sposób, czy to dzięki
scenografii, czy pozycji kamery. Warto przy tym pochwalić piękną
Betty Pei czy Pei Ti, jak brzmi jej chińskie nazwisko, która tym
filmem debiutuje w shawowskiej produkcji. Wcześniej zagrała w dwóch
romansach w Tajwanie i jednym (najpewniej także romansie) w
Hongkongu (w studiu Mui Sam Film Company). W Intimate
Confessions of a Chinese Courtesan
pokazuje się jako charyzmatyczna, seksowna femme
fatale. Jej
kreacja jest ogromną zaletą produkcji i nieraz przyćmiewa innych
aktorów. Ci zagrali bowiem solidnie, lecz bez wychodzenia poza
typowe dla siebie ramy, acz pochwalić należy Ho, ponownie
udowadniającą, że jest gwiazdą zdolną zagrać bardzo różnorodne
role i nie bojącą się podejmować ryzyka nawet u szczytu swojej
popularności. Tym samym produkcja Chora stanowi jeden z ciekawszych
przykładów kina wuxia
w historii tego gatunku.

Delightful Forest aka Happy Forest aka Outlaw of the Forest aka The Delightful Forest
Kuai huo lin
reżyseria: Cheh Chang i Hsueh-Li Pao
scenariusz: Kuang Ni, Cheh Chang i Katy Chin
studio: Shaw Brothers
premiera: 20.09.1972
Obsada: Lung Ti, Mu Chu, Nan Chiang, Wie-Lieh Lan, Ching Tin i inni.
Chang Cheh i Hsueh Li-Pao nawiązali na początku lat 70. udaną
kooperację, dzięki czemu wspólnie wyreżyserowali niejeden film.
Kolejnym z ich projektów był Delightful Forest, drugi –
po świetnym The Pursuit – spin-off superprodukcji The
Water Margin. Podobnie do filmu z Yueh Hua, tak i ten skupia się
na jednej postaci, której poświęcono mniej czasu w The Water
Margin i opowiada o jej losach sprzed głównego filmu. Tym razem
bohaterem jest Wu Song (Ti). Poznajemy go, gdy w otwierających film
scenach mści się na złoczyńcach. Zabija ich w efektownym starciu
w karczmie, po czym daje się aresztować. Jako osoba o renomie
bohatera jest przez transportujących go do więzienia strażników
traktowany nader dobrze (nawet aż za dobrze). Po drodze, zatrzymują
się w przydrożnej karczmie, gdzie dostają wino ze środkami
usypiającymi. Song w czas wykrywa jednak, że coś jest nie tak, co
sprawia, że widz ogląda kolejne sceny akcji, a Song niespodziewanie
znajduje przyjaciół (o wątpliwym kręgosłupie moralnym, co jednak
film z nieznanych przyczyn zupełnie pomija). W końcu jednak
protagonista musi trafić do więzienia. Ku jego zaskoczeniu nie jest
traktowany jak więzień, lecz jako specjalny gość. Okazuje się
bowiem, że syn zarządcy więzienia, chciałby aby Song pomógł mu
pozbyć się grupy przestępczej działającej w tytułowym lesie,
który w rzeczywistości jest miasteczkiem, gdzie życie obraca się
wokół karczmy i hazardu.
Film zdecydowanie należy pochwalić za sekwencje scen sztuk walki.
Większość z nich, nawet jeśli nie jest nadto pomysłowa, jest
dynamiczna i wynika przyjemną rozwałką mebli w otoczeniu
walczących. Bardzo udana jest także kreacja Ti, który w roli nieco
aroganckiego i lubującego się w dużych ilościach wina wojownika,
pokazuje się nadto charyzmatycznie i praktycznie w pojedynkę dźwiga
na barkach ciężar całego filmu. Temu bowiem boleśnie doskwiera
brak dwóch rzeczy: solidnego scenariusza i zajmujących
antagonistów. Ten pierwszy z problemów sprawia, że przez niemal 40
minut oglądamy film, którego historia nie zmierza w żadnym
konkretnym kierunku, co może być zaletą w niektórych gatunkach,
lecz w prostym wuxia brak centralnego wątku jedynie
pozostawia widza z uczuciem zobojętnienia. Niewiele lepiej się
dzieje, gdy w końcu rozpocznie się główny wątek. Niezbyt potężni
przeciwnicy, kilka humorystycznych scen, jedna intryga nie zajmują
zanadto uwagi widza, znającego przecież wiele lepszych produkcji o
podobnej fabule. Na uwagę w tych sekwencjach zasługuje jedynie
seria scen, w których Song zostaje chwilowo pochwycony przez
złoczyńców, co pozawala Cheh na ujawnienie swoich sadystycznych
inklinacji wobec protagonistów.
Ostatecznie Delightful Forest to solidny technicznie i
aktorsko film, który zatracił gdzieś swoją duszę i podąża bez
większego poczucia celu w kierunku lepszego The Water Margin.
Fani Shawów i Ti pewnie powinni obejrzeć, reszta może zacząć od
ciekawszych produkcji.
The Imperial Swordsman
Da nei gao shou
reżyseria: Fu-Ti Lin
scenariusz: Fu-Ti Lin i Hsi Ku
studio: Shaw Brothers
premiera: 05.10.1972
Obsada: Shu Pei-Pei, Yuan Chuan, Wai Yue, Miu Cheng, Li Tung i inni.
The Imperial Swordsman (czy raczej Swordsmen, tytuł angielski wyraźnie pomylił liczbę bohaterów) jest specyficzną produkcją w katalogu Shaw Brothers jako ambitna próba wprowadzenia technologicznych innowacji do kina wuxia, lecz robiona na tyle niepewnie, że nie obsadzono w głównych rolach ani jednej jednak z gwiazd studia, woląc zachować je na komercyjne pewniaki; co gorsza jednak, nie przejęto też się zbytnio stroną fabularną. Tym samym produkcja jest zawieszona gdzieś pomiędzy spektakularnymi sekwencjami sztuk walki i nie tylko, pomysłowymi scenografiami i licznymi montażowymi trikami, lecz jest też – praktycznie do finału – niemal wyprana z emocji, z pozbawionymi charyzmy bohaterami, którzy – szczególnie kobieca wojowniczka – potrafią częściej zirytować widza niż wciągnąć go w opowiadaną historię. Ta jest zaś nadto prosta: imperialni szermierze zostają wysłani aby szpiegować spiskującego z wrogiem oficjela. Mają oni odnaleźć jego tajną bazę, dostać się do niej i zrobić z jego armią porządek (nie muszą robić wszystkiego sami, jak już zinfiltrują bazę mają otworzyć ją dla przyjaznych oddziałów).
Nikła fabuła mogłaby by być zaletą, gdyby film pozbawić wstępu. Bowiem do momentu dostania się do bazy złoczyńców, wszystkie postaci udają kogoś innego, starając się nie wzbudzić podejrzeń. Wzajemne fortele i tajemnicze zamiary byłyby o wiele bardziej zajmujące i zaskakujące, gdyby nie pierwsze – oderwane zupełnie nastrojem od reszty filmu – sceny, w których poznajemy czwórkę tytułowych szermierzy oraz dowiadujemy się szczegółów ich misji. Dotarcie do bazy zajmuje ok. 2/3 filmu, co w połączeniu z brakiem ciekawych zdarzeń zajmuje nieco zbyt długo. Podchody są oczywiście uzupełniane obligatoryjnymi scenami walk oraz dokonywanymi po kolei introdukcjami wszystkich głównych postaci, lecz niewiele one pomagają w zajęciu. Jednak gdy dotrzemy już do kryjówki wrogów ojczyzny, zaczyna niekończące się pasmo walk z chmarami złoczyńców, wśród których znajduje się m.in. trzech rosłych siłaczy.
Film posiada w tych sekwencjach mnóstwo interesujących momentów. Po pierwsze zwracają na siebie uwagę modele, szczególnie ukrytej w górskich klifach fortecy. Są one precyzyjnie wykonane, zdecydowanie lepiej budują wrażenie realizmu aniżeli malowane tła, do których przyzwyczaiły nas filmy studia. Po drugie jest tu naprawdę sporo gry światłocieniem czy korzystania z wielu nietypowych ujęć podczas scen walk, dzięki czemu starcia prezentują się nie tylko dynamicznie, ale również są doskonale wykonane pod względem wizualnym. Pomysłowe techniczne aspekty zostały w The Imperial Swordsman zaimplementowane z pełnym sukcesem, wpływając na późniejsze produkcje studia.
Niestety aktorzy znacznie ustępują największym gwiazdom Shaw Brothers nie tylko w kwestii zdolności aktorskich (choć nie mogę napisać, że są złymi aktorami, raczej mało charyzmatycznymi), lecz również w kwestii zdolności prezentowania skomplikowanych choreografii na ekranie. Stąd też montażowe triki, choć udane i zawsze mile widziane w odpowiednich ilościach, tutaj nader często służą do ukrywania braków aktorów w dziedzinie akrobatycznych umiejętności, co negatywnie odbija się na scenach akcji. Z drugiej strony, gdy aktorzy angażują się w nieco mniej widowiskowe sekwencje, wtedy ujęcia stają się długie, pozwalające reżyserowi na zabawę kamerą i scenografią, co wynika zapadającymi w pamięć starciami. Są one także dość wyniszczające, dzięki czemu – jak również dzięki znacznej długość następujących po sobie bez niemal żadnej chwili wytchnienia scen akcji (niemal 30 minut walk) – gdy produkcja kończy się obrazem stosownie wymęczonych, rannych i/lub martwych bohaterów, również widz czuje się nieco wyczerpany obejrzanym widowiskiem, lecz jest to przyjemne wyczerpanie, wskazujące na to, że ostatecznie został zaangażowany w oglądany film mocniej niż mogłoby mu się początkowo zdawać.
Hap Ki Do aka Lady Kung Fu aka Hapkido
He qi dao
reżyseria: Fung Wong
scenariusz: Jen Ho
studio: Golden Harvest i Ga Luen
premiera: 12.10.1972
Obsada: Angela Mao, Sammo Hung, Carter Huang, Ying Pai, In-Shik Whang, Han-Jae Ji, Teruo Yamane, Ti Chin, Nancy Sit, Ping-Ao Wei i inni.
Przed obejrzeniem Hapkido wiedziałem, że film ma dość
kultowy status wśród miłośników kina kung fu, ale nie
spodziewałem się czegoś tak dobrego. Pomijając pewne archaizmy
(których nie ma znów aż tak wiele) i fakt, że momentami widać,
że ciosy nie dochodzą celu (co zwykle skutecznie ukrywają efekty
dźwiękowe), to Hapkido jest bardzo, bardzo solidnym filmem
kung fu, pełnym energii i intrygujących choreografii. Ale po
kolei.
Golden Harvest po wypromowaniu kobiecych gwiazd w osobach Nory Miao i
Angeli Mao miało pewne problemy ze znalezieniem gwiazd męskich.
Raymond Chow znalazł żyłę złota dopiero w postaci Bruce'a Lee
(Siu-Lung Lee), lecz jedna gwiazda nie była wystarczająca. Za
pomocą One-Armed Boxer Chow wprowadził więc do studia
niegdysiejszego gwiazdora z Shaw Brothers, Yu Wanga (Jimmy Wang), po
czym – w Hap Ki Do – w rozbudowanych drugoplanowych rolach
umieścił debiutanta Cartera Huanga aka Carter Wong (Chia-Ta Huang)
oraz Sammo Hunga (Kam-Bo Hung). Hung rozpoczął karierę aktorską
już w 1961 roku, często pojawiając się w produkcjach Shaw
Brothers, kecz jego role ograniczały się do niemal nieistotnych
epizodów jako anonimowy wojownik i okazjonalnych małych rólkach.
Gdy powstało Golden Harvest zaczął grywać i tam, w podobnych
kreacjach. O wiele większe sukcesy Hung odnosił jako autor
choreografii scen sztuk walki w filmach obu studiów. Jako choreograf
zadebiutował w 1969 roku w The Golden Sword. Na początku lat
70. Hung odbył podróż do Korei Południowej, gdzie trenował przez
pewien czas hapkido. Naturalnym więc okazał się wybór jego osoby
do tworzenia choreografii do omawianej produkcji, w której mógł
też po raz pierwszy zagrać dużą rolę. Swoją szansę na wybicie
się przed kamerą wykorzystał z powodzeniem. Wykreowana przez niego
postać nieco porywczego, pomagającego słabszym i próbującego
zachowywać zimną krew młodzieńca potwierdziła tkwiący w Hungu
potencjał, dzięki któremu mógł ruszyć na podbój hongkońskich,
a później i światowych kin. Huang wywołuje mniejsze emocje swoją
kreacją, lecz trzeba pamiętać, iż otrzymał on tu rolę
ułożonego, grzecznego wojownika, stąd jako aktor nie miał zbyt
wielu możliwości pokazania swoich zdolności, za to udanie wypada w
scenach akcji.
Główną rolę w Hap Ki Do gra jednak żywiołowa Angela Mao.
Jak pisałem wcześniej, jest to jedna z moich ulubionych aktorek
kung fu i wuxia, tutaj tylko potwierdza, że świetnie
odnajduje się w pomysłowych choreografiach i z gracją łączy
wizerunek twardej wojowniczki z piękną, niewinną kobietą. Mao
urodziła się w 1950 roku, jej matką była aktorka z opery
pekińskiej, która w 1949 roku uciekła z kraju do Tajwanu. Mao
poszła w ślady matki i także została aktorką operową,
rozpoczynając karierę w wieku 8 lat. Za młodu rozpoczęła także
trening sztuk walki, m.in. hapkido. Gdy aktorka miała 17 lat jej
talent odkrył reżyser Fung Wong (on także odpowiadał za odkrycie
aktorskich talentów Hunga i Huanga). Mając doświadczenie aktorskie
oraz w sztukach walki, Mao odnalazła się w filmach akcji (choć
należy pamiętać, że nie ograniczała się tylko do nich),
zyskując przydomki „Lady Kung Fu” czy „Lady trąba
powietrzna”. Wśród antagonistów w Hap Ki Do na pierwszy
plan wysuwają się zaś Ying Pai, znany najszerzej z brawurowej roli
antagonisty w słynnym Dragon Inn Kinga Hu oraz Teruo Yamane
jako japoński mistrz Szkoły Niedźwiedzia Toyoda.
Fabuła produkcji nie jest zbyt skomplikowana; Ying Yu (Mao), Wei Bun
(Hung) i Chung Kao (Huang) to trójka uczniów tytułowej sztuki
walki. Kończą oni swoją edukację w Korei za czasów japońskiej
okupacji i ruszają z misją założenia własnej szkoły sztuk walki
i szpitala w rodzinnym kraju. Niestety Japończycy – choć akcja
filmu rozgrywa się przed okupacją Chin – mają silne wpływy w
kraju i decydują się walczyć z nową szkołą, promującą sztuki
walki z kraju, który – wg nich – nie istnieje i stanowi część
wielkiego imperium japońskiego. Jak to zwykle bywa w podobnych
produkcjach, Japończycy są niehonorowymi potworami, kradnącymi od
biednych, znęcającymi się nad słabszymi i wykorzystującymi
kobiety. Trzeba przy tym przyznać, że w rzeczywistości Japończycy
czynili o wiele gorsze rzeczy niż w Hap Ki Do. W filmie
stonowano jednak wizualne karykaturowanie Japończyków, mimo tego
charakterystyczne wąsy i okulary Toyody wciąż są głęboko
osadzone w złośliwym, stereotypowym portrecie Japończyków.
Dzięki zaproponowanej fabule sztuki walki rosną w produkcji do
symbolu walki o niepodległość i kulturową tożsamość oraz są
narzędziem niesienia pomocy słabszym i wymierzania sprawiedliwości.
Japończycy są wrogami obu z tych funkcji: odbierają niepodległość
innym i korzystają ze sztuk walki w egoistycznych, okrutnych celach.
Doprowadzi to oczywiście do licznych potyczek z bohaterami, z
których nie wszyscy zakończą film z życiem. W kontekście scen
kung fu, jak wspomniałem, Hap Ki Do prezentuje się świetnie.
Widać, że położono duży nacisk na wykorzystanie prawdziwych
sztuk walki jako podstawę choreografii, stąd też choć postaci –
szczególnie w późniejszych partiach – dokonują czasem nie do
końca realistycznych wyczynów, to całość przedstawia się
naturalnie i efektownie. Mimo że brak tu wizualnych eksperymentów,
wyrazistych barw czy jakiegokolwiek silenia się na oryginalność,
produkcja nigdy nie nuży. Wong i Hung skupiają się na jak
najpełniejszym pokazaniu scen akcji, co w kinie kung fu jest
szczególnie istotne. Kultowy status Hap Ki Do tylko
potwierdza, że ich zamierzenie zostało z powodzeniem zrealizowane.

Man of Iron aka Warrior of Steel
Chou lian huan
reżyseria: Cheh Chang i Hsueh-Li Pao
scenariusz: Kuang Ni i Cheh Chang
studio: Shaw Brothers
premiera: 12.10.1972
Obsada: Kuan-Tai Chen, Li Ching, Chung Wong, Ching Tin, Bolo Yeung, Chi-Ching Yang i inni.
Cheh Chang i Hsueh Li-Pao wracają do współpracy i tworzą kolejny
film kung fu, w którym Kuan-Tai Chen wciela się w drobnego,
acz niezwykle ambitnego i uzdolnionego w sztukach walki gangstera,
tym razem nazywającego się Yun-Wan Chow. Zakochuje się on w
Chu-Fung Chen (Li Ching), kochance Chow-Kai Yu (Ching Tin), syna
miejscowego szefa gangsterskiego podziemia Zhen-Tinga Yu (Chi-Ching
Yang). Oczywiście prowadzi to do konfliktu między dwiema stronami,
z którego korzystać będzie pełen podstępów i ukrytych noży
gang pod wodzą Gen Bao Changa (Chung Wong), udającego przyjaciela
szefa Yu, a potajemnie planującego przejęcie kontroli nad
przestępczą organizacją.
Man
of Iron jest czasem określany
quasi-sequelem The Boxer from Shantung,
a czasem wręcz remakem
poprzedniego filmu z Chenem. Man of Iron
korzystając z podobnego zarysu fabularnego, przedstawia historię
pozbawioną dramatycznej nadwyżki The Boxer from Shantung
i za wyjątkiem kilku scen romantycznych, skupia się na akcji i
rywalizacji między gangsterami stopniowo odchodząc od szablonu
poprzedniego filmu, tylko po to by wrócić do niego w typowo
Changowym finale, tym razem rozgrywającym się na centralnej ulicy
miasta.
Niestety
Man of Iron pod każdym
względem ustępuje The Boxer from Shantung.
Fabuła jest mniej angażująca, a gangsterskie walki w tle są nadto
przewidywalne i dość nużące. Oprócz wymienionych aktorów w
filmie grają też Chung Wong jako przyjaciel protagonisty oraz Bolo
Yeung jako jeden z ochroniarzy Yu. Niestety, choć dane jest im kilka
scen dla siebie, to żaden z nich nie został w pełni wykorzystany.
Poza tym choreografie scen akcji nie zachwycają. Jest to podobny
problem do tego, o którym wspominałem przy wcześniejszych filmach
Cheh, gdzie jeden czy dwóch bohaterów rozprawia się z całymi
chmarami, często uzbrojonych, przeciwników. Walki z takimi
ilościami wrogów zwykle wyglądają podobnie i dłuższe starcia
pełne powracających pomysłów choreograficznych zwyczajnie
zaczynają się w pewnym momencie dłużyć. Nie jest to jednak
wyniszczające dłużenie, jak np. w The Imperial
Swordsman, lecz nużące
dłużenie. Mimo to należy pamiętać, że mamy tu do czynienia z
Cheh i Pao, a za choreografie odpowiadają Chia-Liang Liu i Chuen
Chan, więc od czasu do czasu zaskoczą nas ciekawszym rozwiązaniem
i przyciągną uwagę.
Ostatecznie
więc Man of Iron jest
solidnym, acz raczej rozczarowującym filmem kung fu,
próbującym wybić się na dobrej renomie The Boxer from
Shantung. Ustępuje mu jednak
znacznie, co sprawia, że twórcy filmów z Chenem będą musieli
szukać innych typów fabuł dla najnowszej gwiazdy studia.
The Lizard
Bi hu
reżyseria i scenariusz: Yuen Chor
studio: Shaw Brothers
premiera: 01.11.1972
Obsada: Hua Yueh, Connie Chan, Lieh Lo, Chi-Ching Yang, Wen-Chung Ku, Lydia Shum i inni.
Po doskonałym Intimate Confessions of a Chinese Courtesan Yuen
Chor powrócił do kina kung fu, połączył je z komedią i
dodał do tej mieszanki sekwencje rabunków (niestety nie tak
udanych, jak w jego wuxia Duel for Gold z 1971). Hua Yueh
wciela się tu w Robin Hoodopodobnego złodzieja, który nocami pod
pseudonimem Jaszczurka kradnie złym i bogatym, po czym pieniądze
rozdaje potrzebującym, a za dnia ukrywa się jako przygłupi,
jąkający się detektyw. Godnego siebie przeciwnika znajduje w
osobie szefa miejscowej policji i gangstera w jednym Cana Chena (Lieh
Lo). Jaszczurka nie jest jednak w walce osamotniony, pomaga mu m.in.
jego ukochana Xiao Ju Yo (Connie Chan).
Choć nie brak tu znamion pomysłowości i synergii gatunkowej
charakteryzującej produkcje Chora, to The Lizard jest filmem
rozczarowującym. Niezbyt rozbudowany scenariusz, zaskakująco nijaka
gra aktorów, za wyjątkiem energicznego, złowieszczego Lo,
infantylne żarty i mało interesujące choreografie scen walk,
sprawiają, że produkcja zalicza się raczej do tych spod znaku
średniaków, realizowanych pomiędzy bardziej prestiżowymi i/lub
bardziej autorskimi projektami w studiu.
Legends of Lust
Feng yue qi tan
reżyseria i scenariusz: Han-Hsiang Li
studio: Golden Harvest
premiera: 16.11.1972
Obsada: Wu-Chi Liu, Betty Pei, Man Ha, Wan-Chung Lee, Hsieh Wang, Chi Lin, Nan Chiang i inni.
Legends
of Lust to mało śmieszna
komedia, łączona z mocno już archaiczną erotyką i pokracznym
dramatem. Prócz solidnej gry aktorskiej, film nie ma wiele do
zaoferowania, ewentualnie może zaciekawić widzów chcących
sprawdzić, jak wyglądało popychanie erotycznych zawartości w
filmach Shaw Brothers, na które kraj nie reagował pozytywnie. Mimo
że produkcja jest dość atrakcyjna wizualnie, to poprzez zupełny
brak pozytywnych postaci i do bólu przewidywany rozwój fabularny
praktycznie w ogóle nie jest w stanie zaangażować współczesnego
widza. Wszyscy tutaj się wzajemnie oszukują, czasem ze sporą dawką
sadyzmu i zupełnym brakiem moralności, który dodatkowo irytuje
przykryty fartuszkiem z lekkiej komedii. Legends of Lust
to zbiór trzech nowel spiętych ramą fabularną w domu publicznym,
gdzie trzy prostytutki opowiadają o swoich perypetiach sprzed
rozpoczęcia zawodu.
Początkowo
zdaje się, że film chce okazać szacunek kobietom i wytknąć wady
systemu patriarchalnego, lecz prędko okazuje się, że i kobiety, i
mężczyźni są tu małostkowi i okrutni. Kobiety są oczywiście w
gorszej pozycji, lecz ciężko im w tym filmie współczuć,
szczególnie w trzeciej noweli, gdzie bohaterka jest już zupełnie
pozbawiona resztek ludzkich odruchów. Ostatecznie więc wszystkie
bohaterki odnajdują szczęście w pełnym uciech zawodzie
prostytutki...
The Fugitive
Wang ming tu
reżyseria: Tseng-Chai Chang
scenariusz: Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 06.12.1972
Obsada: Lieh Lo, Feng Ku, Ching Li, Ga-Sai Lee, Sai Ding, Sammo Hung i inni.
Czerpiący inspiracje ze spaghetti westernów i mający jako główny
motyw muzyczny żywcem wycięty ze ścieżki dźwiękowej Once
Upon a Time in the West Sergio Leone The Fugitive to
przejaskrawiony festiwal strzelanin z pistoletów, które mają po
dwadzieścia kilka nabojów w magazynku przez strzelców, którzy
trafią do ruchomego celu w każdych warunkach. Lieh Lo i Feng Ku
wcielają się w dwóch bandytów, jednak kiedy znajduje ich policja,
Ku ucieka z pieniędzmi, a Lo trafia do celi śmierci, gdzie jest
torturowany przez policjantów, pragnących przejąć jego łupy. Z
pomocą ukochanej (Ga-Sai Lee), ucieka z więzienia, lecz jego
partnerka nie uchodzi z życiem. Napędzany podwójną żądzą
zemsty Lo rusza więc w poszukiwaniu dawnego kompana. Ten zaś, pod
przykrywką szanowanego obywatela, jest przestępczym szefem sporej
organizacji, opiekującym się nieświadomą jego prawdziwego oblicza
piękną Ming Ming (Ching Li).
The
Fugitive nie należy do
najbardziej odkrywczych produkcji Shaw Brothers, ponadto ekstremalnie
słaba celność policji i ekstremalnie dobra celność dwójki
wrogów (oraz brak przeładowywania broni) nieco irytują zbytnim
naginaniem realizmu w tej quasi-realistycznej produkcji. Mimo to,
film jest bardzo solidnie zrealizowany, a motyw Ennio Morricone jest
perfekcyjnie wykorzystany, dodając spotkaniom Lo i Ku ogromnej dawki
epickości, podbijanej powolnymi ruchami kamery czy
charakterystycznymi zbliżeniami na oczy i twarze i postaci. Jako
„western” od Shaw Brothers powinien choć odrobinę zainteresować
fanów zarówno produkcji studia, jak i spaghetti
westernów.
The Black Tavern
Hei dian
reżyseria: Teddy Yip
scenariusz: Yat-Fong Yip
studio: Shaw Brothers
premiera: 16.12.1972
Obsada: Feng Ku, Li Tung, Szu Shih, Ling Kong, Chuk-Hing Kwok, Barry Chan, Chi-Ching Yang, Dean Shek, Hsieh Wang, Fung Yue i inni.
Black Tavern wybiera najbardziej efektowne pomysły ze scen
karczmianych z filmów Kinga Hu, szczególnie Dragon Inn,
następnie decyduje się przedstawić akcję z perspektywy postaci
negatywnych, po czym uzupełnia ją doskonale opracowanymi i
zrealizowanymi sceny sztuk walki. Jakby tego było mało wiąże
fabułę z kultowym klasykiem z Shaw Brothers Lady Hermit. Tym
samym Black Tavern przedstawia się jako jedna z najbardziej
widowiskowych, najbardziej trzymających w napięciu i najlepiej
zainscenizowanych wuxia w dorobku studia.
Fabuła filmu jest nadto prosta, ot, różnoracy bandyci/źli
mistrzowie sztuk walki (z czego widzowie spędzają czas w
zdecydowanej większości z Mistrzem Bicza (Feng Ku) i jego ludźmi)
planują zasadzenie pułapki na pewnego oficera, który – jak głosi
wieść – przewozi swoje kosztowności, zebrane przez lata
korupcji. Produkcja – w klasycznym dla scen w karczmach stylu –
wprowadza kolejne postaci ze szkicowym ich przedstawieniem, po czym
pozwala wojownikom na wypróbowywanie swych zdolności, co prędzej
czy później zawsze wynika starciami na śmierć i życie.
Zwykle o filmach, które mi się bardziej podobają staram się pisać
więcej, lecz ciężko pisać o Black Tavern, tak by nie
zdradzić zbyt wiele. Prosta fabuła jest tu bowiem zaskakujaco pełna
niespodzianek, co nie pozwala na jej bardziej szczegółowe
zarysowanie. Mogę jedynie dodać, że cała reszta produkcji – od
aktorów po sceny akcji – jest zwyczajnie perfekcyjna.
Choreografami sztuk walki byli tu Simon Chui i Chung-Hok Chui, czyli
osoby odpowiedzialne za choreografie m.in. w The Devil's Mirror
czy Duel for Gold. Za każdym razem udowadniają oni swój
potężny talent w zawodzie i tutaj go tylko potwierdzają. Black
Tavern jest zatem filmem, który każdy miłośnik wuxia
powinien znać jako świetną wariację nt. Dragon Inn,
quasi-sequel Lady Hermit i sam w sobie inspirujący film,
którego ślady widać m.in. w remake'u Dragon Inn spod rąk
Siu-Tung Chinga i Harka Tsuia.
Four Riders aka Strike 4 Revenge aka Hellfighters of the East
Si qi shi
reżyseria: Cheh Chang
scenariusz: Cheh Chang i Kuang Ni
studio: Shaw Brothers
premiera: 22.12.1972
Obsada: Lung Ti, David Chiang, Chung Wong, Kuan-Tai Chen, Yasuaki Kurata, Lily Li, Li Ching, Tina Chin, Andre Marquis i inni.
Lung Ti, David Chiang, Kuan-Tai Chen i Chung Wong jednoczą siły w
walce przeciw przemytnikom narkotyków w Korei! Jest rok 1953, zaraz
po zakończeniu służby wojennej nasi bohaterowie (niektórzy z nich
początkowo dla siebie nieznajomi) trafiają do Seulu. Nie mija wiele
czasu nim Xia Feng (Ti) zostaje wrobiony w morderstwo, którego był
przypadkowym świadkiem. Pomysłodawcą wrobienia biedaka był Tai
Lei (Yasuaki Kurata), mistrz sztuk walki i jeden z ważniejszych
gangsterów w organizacji przestępczej pana Hawkesa (Andre Marquis).
Inną ważną osobą należącą do gangu jest mająca stuprocentową
celność w rzucaniu rzutkami do oczu seksowna Hua Yin (Tina Chin).
Fengowi decyduje się pomóc jego nowy przyjaciel Yin-Han Gao (Wong),
który w sprawę wciąga swojego przyjaciela Wei-Shi Li (Chen). Ten z
kolei angażuje do pomocy swoją ukochaną pielęgniarkę Hua Song
(Li Ching). Gdy o sprawie dowiaduje się dawny przyjaciel Fenga
imieniem Yi Jin (Chiang), natychmiast rusza pomóc dawnemu kompanowi.
A że Jin spędza dnie w klubie, będącym siedzibą gangsterów,
gdzie przetraca wszystkie pieniądze na uroczą hostessę Si Wen
(Lily Li), to nie ma daleko do pojedynku z Leiem.
Four
Riders wzbudził we mnie bardzo
mieszane odczucia. Z jednej strony Chang uderza tu w większy
dramatyzm i realizm, nawet w porównaniu z jego poprzednimi filmami.
Rzadkie chwile humorystyczne punktuje druzgoczącymi tragediami,
które uderzają w widza silniej niż można się spodziewać.
Aktorzy do każdej z ról zostali dobrani z powodzeniem, choć jak
zwykle Ti i Chiang kradną ekran dla siebie i nawet najlepszy fighter
wśród nich, Chen, nie jest w stanie skupić na sobie uwagi widza,
gdy nieopodal Chiang prezentuje się niczym definicja słowa „cool”.
Chang próbuje też sięgnąć po bardziej artystyczne środki
wyrazu, łącząc dramatyczne i tragiczne kino akcji z motywami,
takimi jak czterech jeźdźców apokalipsy (vide tytuł
filmu). Na uwagę zasługują też finalne sekwencje akcji,
rozgrywające się symultanicznie. W jednej Chiang walczy z
gangsterami w klubie, w drugiej reszta bohaterów stacza bój z
Leiem, Yin i chmarą bandziorów w sali gimnastycznej. Ta druga z
sekwencji jest o tyle istotna, że mamy tu do czynienia z bodaj
pierwszym stworzeniem danej przestrzeni (tutaj: wyposażonej w
trampoliny, drabinki, handle etc. sali gimnastycznej) w celu pełnego
wykorzystania jej do scen akcji. W przyszłości tego typu pomysły
będą często pojawiać się w filmach akcji, szczególnie tych spod
znaku kung fu. Także
więc i na tym polu można uznać Changa za prekursora. Ponadto, po
trawelogowych scenach z Duel of Fist
i The Angry Guest,
reżyser wykorzystuje kilka scen z filmu aby oprowadzić widza po
Seulu, co nijak ma się do fabuły, ale prezentuje się jak zawsze u
Changa atrakcyjnie.
Niestety,
nie wszystko jest tu udane. Metafory biblijne i próby uderzenia w
artystyczny ton są zupełnie chybione i w ogóle nie wiążą się z
fabułą. Raczej, zdaje się, idee zagubiły się w tradycyjnym
filmie akcji a la Cheh
Chang. Po drugie, każdy, kto oglądał poprzednie filmy reżysera
nie będzie mieć większych trudności z przewidzeniem finału.
Powiem szczerze, że mnie nieco zakończenia jego filmów nieco nużą.
Co prawda na tle innych twórców, Chang prezentuje się oryginalnie,
ale na tle własnej filmografii już nie. Co raz powtarza on finały
swoich produkcji, zmieniając tylko miejsce i czas akcji, co powoduje
pewne uczucie zobojętnienia na oglądane wydarzenia. Faktem
pozostaje jednak, że w Four Riders
udziela bohaterom jeszcze bardziej widowiskowego zakończenia, które
zapisuje się w pamięci bardziej niż choćby to z Man of
Iron. Żeby mogło do niego
dojść, trzeba było niestety tak rozpisać fabułę, żeby
koreańska policja militarna była zupełnie zidiociała. I to jest
mój największy problem z filmem. Wrobienie Fenga powinno być od
razu, nawet jeśli nie wykryte, to przynajmniej podejrzewane. Policja
co raz nie przejmuje się dowodami zostawionymi na miejscach zbrodni,
zajmując się jedynie szukaniem „winnych” i pozostając ślepa
na wszystko dookoła. Oprócz tego nie jestem pewien czy ówczesna
policja w Korei strzelała do ludzi bez ostrzeżenia. Scenariusz jest
tak napisany, żeby doprowadził do z góry zaplanowanego (i łatwego
do przewidzenia) finału, co w moim uznaniu stanowi niemałą wadę.
Tym
samym więc, jeden z główny przebojów Shaw Brothers na finał roku
1972 prezentuje się jako film niepełny. Z jednak strony jest on
świetnie zagrany, z pomysłowymi scenami akcji (nawet jeśli
niektóre z masowych bijatyk wypadają podobnie do tych z poprzednich
filmów Changa), ładny wizualnie, momentami zaskakująco dramatyczny
i tragiczny oraz popychający karierę Chena w odpowiednim kierunku.
Z drugiej strony jego łatwy do przewidzenia finał oraz zupełnie
pretekstowe wykorzystanie policji militarnej obniża wartość
fabularną. Mimo wszystko, dla miłośników kina akcji i kung
fu z Hongkongu jazda
obowiązkowa.
The Way of the Dragon aka Return of the Dragon
Meng long guo jiang
reżyseria i scenariusz: Bruce Lee
studio: Golden Harvest i Concord Productions
premiera: 30.12.1972
Obsada: Bruce Lee, Nora Miao, Ping-Ao Wei, Chung-Hsin Huang, Wing Lau, Little Unicorn, Chuck Norris, Robert Wall, John Benn, In-Shik Whang i inni.
Ostatnim z trzech filmów wynikających z obligacji kontraktowych
Bruce'a Lee względem Golden Harvest był The Way of the Dragon.
W The Big Boss Lee miał wpływ na choreografię scen akcji ze
swoim udziałem, w Fist of Fury sam był autorem scen sztuk
walki, a w The Way of the Dragon nie tylko jest współautorem
choreografii, lecz również scenarzystą i reżyserem filmu. Żeby
zwiększyć swój wpływ na produkcje ze swoją osobą w roli głównej
i zadbać o swoją gwałtownie rozwijającą się karierę, Lee wraz
z twórcą Golden Harvest założył własne studio produkcyjne
Concord Productions. The Way of the Dragon było pierwszym
filmem studia, tworzonym oczywiście we współpracy z Golden Harvest
Chowa. Concorde Production miało więc świetny start: produkcja
osiągnęła bowiem w Hongkongu wielki sukces finansowy, pokonując w
box officie poprzednie filmy z Lee oraz stając się najlepiej
zarabiającym filmem w kraju w 1972 roku.
Warto przy okazji zwrócić uwagę na fakt, że w czołówce The
Way of the Dragon przy kilku nazwiskach wspomniane są
osiągnięcia danych aktorów/zawodników sportów walki na arenie
zawodowych sztuk walki. Wcześniej Golden Harvest zachęcało widzów
do obejrzenia „realistycznych” filmów kung fu informując
o osiągnięciach aktorów w zwiastunach produkcji (vide zwiastun
Hap Ki Do); The Way of the Dragon wykonuje kolejny krok
i decyduje się umieszczać informacje o zdobyciu mistrzowskich
tytułów i posiadanym dan w czołówce (a przy nazwisku
Malisy Longo, jako jej „osiągnięcie” dodać „włoska
piękność”). Jest to bodaj pierwszy film, w którym wykorzystano
ten pomysł.
Podczas, gdy filmy Cheh Changa zapraszały widzów do zwiedzania
Bangkoku, Tokio i Seulu, Chow i Lee zdecydowali się przebić
konkurencję i zabrali widzów do europejskiego Rzymu. Zwiększyli
tym samym egzotyczny wymiar produkcji oraz umieścili protagonistę w
obcym dla niego otoczeniu. Jako początkowo zagubiony w nieznanym mu
świecie Chińczyk, bohater popełnie niejedną gafę, co przełożyło
się na kilka humorystycznych scen, pozwalających Lee na pokazanie
większych zdolności aktorskich niż do tej pory. Poza tymi
komediowymi scenami, stanowiącymi największą różnicę między
podejściem Lee, a stylem Wei Lo, pozostała część filmu –
fabularnie przynajmniej – nie wykracza poza klasyczne ramy
ówczesnych fabuł kung fu.
Mamy więc kolejną grupę złoczyńców wraz z obligatoryjnym
oportunistycznym tłumaczem, w którego wciela się Ping-Ao Wei,
powtarzając swoją kreację z Hap Ki Do, choć tutaj
towarzyszą jej wyraźne podteksty homoerotyczne; jego sugerowana
homoseksualność zdaje się ma umniejszać jego pozycję i wskazywać
na jego zepsucie oraz brak męskości, niejako tłumaczący dlaczego
zdradza rodaków i pomaga miejscowym gangsterom w walce przeciw
Chińczykom. Gangsterom tym przewodzi Wielki Szef (John Benn), który
z bliżej nieznanych nam powodów pragnie przejąć chińską
restaurację prowadzoną przez pana Wanga (Chung-Hsin Huang) i piękną
Ching Hua Cheng (Nora Miao), która mimo początkowych nieporozumień
zaprzyjaźnia się z protagonistą Lung Tangiem (Lee). Mimo że nie
tworzą oni typowej romantycznej pary, to rodzące się uczucie
między dwiema osobami jest tu zasugerowane.
Jak widać, scenariusz niezbyt wybija się na tle innych ówczesnych
produkcji kung fu czy wuxia. Tang aby bronić
restauracji i przyjaciół będzie angażował się w walki z grupami
bandziorów, a ci w końcu wezwą na pomoc potężnych mistrzów z
zewnątrz, tym razem z Japonii i Ameryki. Głównym z nich jest
mistrz karate Colt, w którego wciela się kultowy Chuck Norris
debiutując w ten sposób na srebrnym ekranie.
Moim zdaniem Lee nie posiadał takiego zmysłu reżyserskiego, jak
Lo, któremu wiele można zarzucić, lecz nie można mu odmówić
chwil świetności. Lee niezbyt udanie generuje tu suspens oraz
nazbyt przeciąga niektóre sceny, lecz i jemu nie obce są momenty,
sprawiające, że stylistycznie produkcja prezentuje się wyjątkowo
na tle ówczesnej konkurencji. Sceny sztuk walki są oczywiście
widowiskowe i w klasycznym dla Lee stylu pokazują go jako
ekstremalnie szybkiego, pewnego siebie wojownika, który prędko
powala swoich przeciwników celnymi uderzeniami. Pojawia się tu też
sekwencja z użyciem nunchaku, co – jak powszechnie wiadomo –
może być tylko zaletą. Ale to finalna walka między Lee a Norrisem
w Koloseum stała się jedną z najbardziej kultowych w historii kina
kung fu. Poprzedzona jest dość długim wstępem, w którym
wpierw Tang błądzi po Koloseum szukając Colta, podczas gdy ten,
niewidoczny dla Tanga, obserwuje go z różnych miejsc, a w tle
słychać co jakiś czas odbijające się echem okrzyki wspomnianego
tłumacza, zwiastującego rychłe nadejście końca dla protagonisty.
Następnie, gdy dwaj wojownicy staną już naprzeciw siebie wykonują
rozgrzewkę. Lee w tych scenach umieszcza całe sylwetki aktorów w
kadrach, prezentując ich jako potężne, posągowe postaci,
doskonale budując napięcie przed nadchodzącym pojedynkiem.
The
Way to Fight to też produkcja,
która nie jest tak negatywna względem obcokrajowców, jak to zwykle
bywa w filmach kung fu.
Lecz choć mówi się tu o poszanowaniu wszystkich szkół walki,
niezależnie od pochodzenia, czy z dość sporym szacunkiem podchodzi
się do postaci granej przez Norrisa, to nie ulega wątpliwości, że
żadna postać, która nie jest Chińczykiem nie jest pozytywna. Tym
samym produkcja stanowi kolejną pozycję o obcokrajowcach
starających się zdeptać dumny chiński naród, który oczywiście
daje im odpór dzięki mistrzowskiemu użyciu sztuk walki. Nie chcę
bynajmniej umniejszać tego typu fabuł, lecz wskazać, że choć
stylistycznie The Way of the Dragon
przedstawia się nader interesująco i stanowi pozycję, którą
każdy miłośnik kung fu po
prostu musi obejrzeć, to fabularnie nie udało się Lee stworzyć
niczego nowego.
The Thunderbolt Fist aka The Terrible Kick aka The Deadly Kick
Pi li quan
reżyseria: Il-Ho Chang
scenariusz: Cho-Chien Li
studio: Shaw Brothers
premiera: 30.12.1972
Obsada: Yuan Chuan, Szu Shih, James Nam, Gam-Fung Wong, Lin Tung, Mian Fang i inni.
Shaw Brothers zakończyło rok 1972 niezbyt interesującym, mało
oryginalnym filmem z klasyczną fabułą z filmów wuxia,
którą przeszczepiono na grunt kung fu. Gdy Japończycy
przejmują kontrole nad małą wioską, miejscowy mistrz kung fu
Ping Bai Fang (Mian Fang) zostaje wyzwany na publiczny pojedynek
przez lidera gangu roninów. Fang wygrywa walkę, lecz żądni zemsty
Japończycy atakują go i zabijają. Syn mistrza jest zmuszony do
ucieczki i skrywa się wśród rebeliantów, gdzie uczy się sztuk
walki. Gdy dorasta, Tie Wa Fang (Yuan Chuan) jest przyzwoitym
wojownikiem związanym z także mieszkającą w górskiej bazie
rebeliantów Er Die (Szu Shih). Fang postanawia wrócić do wioski,
aby odzyskać instrukcję specjalnej techniki kung fu. Na
miejscu jednak zwraca na siebie uwagę syna dawnego lidera roninów,
Ganga Gu (James Nam), który przejął dowództwo nad przestępczą
grupą, a jego zdolności sztuk walki są o wiele potężniejsze niż
ojca.
The
Thunderbolt Fist to mało
oryginalny film o starciu kolejnej grupy złych do szpiku kości
Japończyków z dobrymi Chińczykami. Ani fabularnie, ani formalnie
produkcja nie wyróżnia się niczym szczególnym. Na domiar złego
Chuan jako główna gwiazda filmu niezbyt sobie radzi w roli nieco
ironicznego, twardego wojownika, prezentującego się niczym niezbyt
udana, pozbawiona energii kopia Davida Chianga czy Bruce'a Lee.
Sekwencje scen akcji pozostawiają wiele do życzenia, dopiero w
finale twórcy raczą nas udanymi choreografiami, wcześniej oferując
bardzo mierne sekwencje starć. Tym samym The Thunderbolt
Fist to produkcja jedynie dla
największych fanów studia Shaw Brothers, które nie chcąc
konkurować z mającym tego samego dnia premierę filmem z Lee, swoją
najważniejszą pozycję z końca roku zaprezentowało 8 dni
wcześniej.