![]() |
Coś się kroi... |
Podsumowanie zacznę jednak od kilku rozczarowań. Nowy film Garetha Evansa, czyli
zrealizowany dla Netflixa thriller/horror Apostle okazał się być zaledwie poprawną produkcją. Po akcyjniaku Mile 22
Petera Berga nie spodziewałem
się niczego dobrego, ale i tak smuci mnie, że Iko Uwais w swojej
pierwszej większej, anglojęzycznej roli debiutuje w tak okropnej
produkcji. May The Devil Take You (Sebelum
iblis menjamput) to z kolei
netflixowy horror Timo Tjahjanto, będący nie tylko najgorszą
pozycją w dorobku indonezyjskiego reżysera, ale też zwyczajnie kiepskim
filmem. Annihilation Alexa
Garlanda, czyli miks science-fiction z thrillerem, posiada świetne
zdjęcia oraz sceny w latarni morskiej, ale powiedzmy sobie szczerze:
lepiej obejrzeć kolejny raz Stalkera (i
poprawić seansem Solaris i
lekturą The Color Out of Space)
niż oglądać średnio sklejony pomysł Garlanda.
Ale dość narzekania, czas na
wyróżnienia, a tych trochę będzie. Zacznijmy od kina akcji i od
dwóch niskobudżetowych produkcji Jessego V. Johnsona, czyli
Accident Man i The
Debt Collector. W obu główną
rolę zagrał Scott Adkins, a partnerują mu Amy Johnston, Michael
Jai White i Ray Stevenson w miksie kopanego kina akcji z czarną
komedią, jakim jest narracyjnie kulejący Accident Man
oraz Louis Mandylor, Tony Todd i
Michael Pare w miksie kopanego kina akcji z motywami rodem z noir.
Zostając przy akcyjniakach: Joe Taslim starł się z Iko Uwaisem
(nieźle też się biła Julie Estelle) w krwawym kinie sztuk walki
Night Comes For Us
Timo Tjahjanto. Podobnie krwawo, choć nieco bardziej ponuro i ze
społecznym zacięciem było w filipińskiej szkole akcji
(inspirowanej m.in. The Raid),
czyli w BuyBust Erika
Mattiego, który to powinien zatrudnić nowego dźwiękowca. Chiny
reprezentuje wysokobudżetowy spektakl Dantego Lama Operation
Red Sea (Hong hai xing
dong), który co prawda jest
nadmiernie patetyczny i patriotyczny, ale gdy zaczynają się
strzelaniny to wyglądają najlepiej z ubiegłorocznych produkcji. Na
koniec amerykańskie kino akcji pod postacią Mission:
Impossible – Fallout Christophera
McQuarriego. Następna część serii z Tomem Cruisem to kolejna dawka
szybkiej akcji, licznych eksplozji i wielokrotnego zmieniania twarzy.
![]() |
Scott Adkins i Amy Johnston w Accident Man. |
Poza
kinem akcji wyróżnienia dostają dwa horrory. Pierwszym z nich jest
odtwórczy Gonjiam: Haunted Asylum
Beom-sik Jeonga. To zrealizowany w formie found footage
niezbyt oryginalny straszak, który na tyle udanie żongluje
klasycznymi pomysłami gatunku, że udaje mu się stworzyć zaskakująco niepokojącą atmosferę. Drugim jest Halloween
Davida Gordona Greena, który stoi w rozkroku między klasycznym
slasherem, a próbami
popchnięcia nurtu w nowoczesność. To co mu wychodzi najlepiej to
jednak (oprócz zrobienia z final girl postaci a la
Sarah Connor) ponowne wprowadzenie Micheala Myersa na listę
postaci generujących niemałe zyski w kinach, co daje nadzieję na
udane powroty innych ikon kina grozy.
![]() |
Coś nas atakuje w Gonjiam: Haunted Asylum. |
Wyróżnienia
także dla Creed II
Stevena Caple'a Jr., który udanie kontynuuje jedną z moich
ulubionych serii filmowych. Sly wciąż jest genialnym Rockym, Dolpha
Lundgrena (i obu Drago) jest jednak za mało, aby film znalazł się
na top liście (może będzie ich więcej w Creed III). Sicario 2: Soldado
Stefano Sollimy to nieco rozłażący się w szwach thriller z
elementami kina akcji, który mimo wszystko trzyma w napięciu i
wciąga grą aktorską z Benicio del Toro na czele. You
Were Never Really Here Lynne
Ramsay to ponure, dość powolne kino ze wściekłym Joaquinem
Phoenixem na tropie pedofilskich szych i własnej traumy. Marlina
the Murderer in Four Acts (Marlina
Si Pembunuh Empat Babak)
Mouly Suryi to korzystająca z
motywów kina zemsty i westernu niespieszna opowieść o samotnej
kobiecie, ratującej się przed gwałtem i podróżującej z odciętą
głową jednego z oprawców. I ostatnie z wyróżnień przypada
Liverleaf (Misumisou)
Eisuke Naitou, czyli krwawej opowieści o nastolatkach w małym,
zaśnieżonym miasteczku. Szkolna przemoc, skrajna samotność,
miłosne zawody wynikają tu otwartymi złamaniami, licznymi ranami kłutymi i
wypadającymi gałkami ocznymi.
![]() |
Zakończone spotkanie szkolnych koleżanek w Liverleaf. |
Czas
na listę!
14.
Avengers: Infinity War
Bracia Russo dostarczyli idealny komiksowy blockbuster. Co prawda nie
istnieje on w oderwaniu od poprzedzających go dziesięciu lat filmów
Marvel Studios i pędzący z akcją na łeb na szyję, lecz
posiadający mnóstwo zapadających w pamięć scen, świetnego
złoczyńcę oraz najliczniejszą grupę superbohaterów w historii
kina. Udanie sklejając produkcję z tak liczną obsadą i z tak
wielu wątków bracia Russo udowodnili, że w kwestii obfitych w CGI
superprodukcji mało kto może się z nimi równać.
13. Kler
Najnowszy film Wojtka Smarzowskiego podejmuje ważny dla Polski (i
nie tylko) temat przestępczej, acz wciąż zatajanej działalności Kościoła katolickiego. Jako taki wywołuje kontrowersje i osiąga kasowe
sukcesy, będąc (przynajmniej póki co) jednym z najważniejszych
polskich filmów XXI wieku. Wyciągając na wierzch kościelne grzechy z pedofilią na czele Smarzowski zapędza się czasem w zbyt wielki natłok
tematów, lecz ostatecznie z pomocą obsady i ścieżki dźwiękowej,
tworzy przejmujący obraz groźnego pasożyta rozwijającego się w
społeczno-politycznym ciele naszego kraju.
12.
Bhavesh Joshi Superhero
Hinduski superbohater Bhavesh Joshi atakuje! Insaaf Punch!
Inspirowany DC (choć mający bliżej do netfliksowego Daredevila)
film Vikramadityi Motwanego to geneza powstania bohatera, który
widząc skrajną korupcję w państwie, niemoralność policji i
polityków oraz cierpienie zwykłych obywateli postanawia zmienić
swój kraj od wewnątrz. Choć wpisujący się w ramy kina akcji, Bhavesh Joshi
Superhero czyni spory wysiłek aby dotknąć ważnych i realnych tematów związanych z problemami
Indii. Czyni to w na tyle eskapistycznym wydaniu, że nie sposób nie
czuć frajdy, gdy tytułowa postać pojawia się na ekranie, lecz
równocześnie na tyle poważnie, że dramatyczny ciężar produkcji
nie zostaje zgubiony. Jest to też powolna
geneza ulicznego herosa, która dopiero po około godzinie czasu trwania filmu zaczyna wprowadzać
sceny akcji. A że bohater dopiero się uczy fachu, sceny walki z
bandziorami są zrealizowane w kluczu realistycznym. Oczywiście nie
brak tu pewnych przegięć, lecz czymże byłoby kino
superbohaterskie bez nich?
11.
Detective Dee: The Four Heavenly Kings (Di ren jie zhi si
da tian wang)
Jako fan filmów wuxia oglądałem najnowszą produkcję Tsuia
Harka z niesłabnącym uśmiechem na twarzy. Udanie łączy on tu nie
tylko klasyczne tropy gatunku, ale też nawiązuje do motywów
kojarzonych z jego wczesnymi produkcjami i, oczywiście, motywów
prosto z kryminału. Po nieudanej poprzedniej części powraca tu do
sił, prezentując rozbuchany wizualnie, pełen nierealnych scen
akcji spektakl wypełniony całą galerią ekscentrycznych postaci.
Choć wszechobecne CGI nadal razi w oczy (choć zdecydowanie
mniej niż w szarżującej efektami 3D poprzedniej części), to tym
razem Hark wie, kiedy trzeba wykorzystać klasyczne triki szkoły
wuxia, a kiedy wzbogacić je komputerem. Jest to film daleki
od ideału, lecz dawno nie widziałem tak szalonego, a przy tym nie
popadającego w durnowatości jianghu, za co stawiam Detektywa
Dee tak wysoko na liście.
10.
Wrath of Silence (Bao lie wu sheng)
Yukun Xin stworzył powolnie płynącą syntezę dramatu z
kryminałem, przedstawiającym niemego ojca i jego tragiczne poszukiwania zaginionego w górniczym miasteczku synka. Przez przypadek natyka się na intrygę bogatego
przestępcy, co wplątuje go w sieć kłamstw, podejrzeń i moralnej
zgnilizny. Od dłuższego już czasu chińskie kino udowadnia, że w temacie
powolnych, lecz mimo to pełnych emocji syntezach dramatów z
kryminałami i thrillerami jest jednym z najlepszych na świecie. Wrath
of Silence to kolejny przykład solidnie zrealizowanej opowieści
o poszukiwaniu winy zarówno w sobie, jak i wokół siebie; o
różnicach społecznych i niemym (tym razem dosłownie) cierpieniu
zwykłych ludzi. Xin dodaje tu też kilka scen niczym z kina akcji, z
których na pierwszy plan wysuwa się zaskakująco rozbudowana
bijatyka w biurowcu, gdzie protagonista ściera się z bandą
zbirów.
9.
The Great Buddha+ (Da Fo Plus)
Tajwan na liście reprezentuje w tym roku Hsin-yao Huang swoim
czarno-białym dramatem o ludziach z dna społecznej drabiny. Gdy
jednak podglądają czynności bogatego mężczyzny, wtedy obraz robi się
kolorowy i wychodzi na jaw, że szanowani ludzie są często o wiele
gorsi od tych, którym odmawia się szacunku. The Great Buddha+
fabularnie jest złożony w mozaikę, która niezbyt przejmuje
się prędkością narracji ani nawet nie stara się ułożyć w
koherentną fabułę; zamiast tego Huang preferuje naszkicowanie
powiązanych ze sobą scen i uzupełnianie tła własną narracją z
offu. I choć film jest prymarnie dramatem, to znalazło się tu
miejsce dla całkiem udanych humorystycznych scen. Nie są one w jednak stanie zasłonić cierpienia i beznadziejności przedstawionego świata.
8.
Shadow (Ying)
Powrót do wuxia, lecz tym razem w bardziej artystycznym niż
eskapistycznym wydaniu. Około 20 lat temu nastał trend, aby uznani
reżyserzy z Chin i Tajwanu sięgali po kino wuxia (oczywiście
trend ten wyprzedził Wong Kar Wai realizując Ashes of Time w
1994 roku) i tworzyli z nich artystyczne wizje, czerpiące inspiracje
z nieśmiertelnych klasyków Kinga Hu. Ang Lee, Kaige Chen, Feng Xiaogang i – być może przede wszystkim – Yimou Zhang stanęli za
kamerą takich produkcji, jak Crouching Tiger, Hidden Dragon
(Lee), The Promise (Chen), The Banquet (Xiaogang) i Hero
(Zhang). Zhang jednak jest jedynym z nich, który – mając początkowo niezbyt wielką wiedzę nt. gatunku – pozostał
w nim do dzisiaj. Po Hero stworzył w niedługim czasie dwa
kolejne filmy wuxia: House of Flying Daggers oraz The
Curse of the Golden Flower. Niedawno widzieliśmy jego
hollywoodzki film wuxia/fantasy The Great Wall, który
ciężko uznać za dobre kino, ale myślę, że Zhang dobrze się bawił tworząc tak infantylną i komercyjną
superprodukcję. W końcu wrócił z filmem Shadow, kojarzącym
się z jego poprzednich wuxia najbardziej z Hero. Mamy
tu całą sieć intryg, elementy klasycznych wytworów chińskiej
kultury, niemal taoistyczne motywy i – oczywiście – sceny sztuk
walki. Akcji jest tu jednak zdecydowanie mniej niż w poprzednich
filmach reżysera, jak i jest ona mniej emocjonująca i dynamiczna;
wpasowuje się bowiem w posępny nastrój całej produkcji permanentnie
skąpanej w różnych odcieniach szarości, kreujących beznadziejny,
pusty świat, pełen ukrywanych intencji i dworskich spisków.
7.
Roma
Najnowszy film Alfonso Cuaróna pewnie wszyscy już znają. To
przejmujący i pięknie wyreżyserowany obraz życia służby i
rodziny w niespokojnych politycznie latach 70. w Meksyku. Cuarón
pokazuje tu zarówno prywatne troski bohaterów, jak i przedstawia
szersze tło, na które prymarnie składa się obraz społecznych
różnic. Te wydają się stopniowo zacierać, lecz ostatecznie
równość społeczna to jedynie iluzja, która zawsze się rozmywa przy dokładniejszym się jej przyjrzeniu.
6.
Mandy
Psychodeliczne szaleństwo od Panosa Cosmatosa (którego Beyond
the Black Rainbow uwielbiam) to odrealniony klimat, świetna
ścieżka dźwiękowa, surrealne zdjęcia i genialny Nicolas Cage
czujący się jak w domu podczas wymierzania krwawej zemsty
dziwacznym kreaturom i sekciarskiemu guru. Mandy to jeden z
najlepiej wyglądających hołdów dla kina lat 70. i 80., filtrujący je przez niemającą granic wyobraźnię
Cosmatosa, dodającego tu tematy religii, miłości oraz umysłowej niestabilności.
5.
Hereditary
Hereditary
to bodaj najperfekcyjniej
zrealizowany horror ostatnich lat. Każdy kadr jest przemyślany,
mamy tu do czynienia z mistrzowskimi prefiguracjami oraz widoczną
znajomością mitologii dotyczącej poruszanego tematu. Wszystko to poniekąd sprawia, że jest to nieco zbyt poukładany film by mógł
naprawdę straszyć (podobnie odczucia wzbudza we mnie The
Shining Kubricka, który to film
uważam za absolutnie genialny, lecz zupełnie niestraszny w
klasycznie horrorowym sensie), lecz jego realizacja w połączeniu z
mistrzowską kreacją Toni Colette i tematem psychologicznego
rozkładu jednostki rodzinnej w moim uznaniu jest niemal doskonała.
Właściwie, zamiast więcej pisać zapraszam do ciekawej analizy na
youtube: https://www.youtube.com/watch?v=IvYQyAkGe7M
4.
An Elephant Sitting Still (Da xiang xi di er zuo)
Kolejna wizyta w Chinach to swobodnie rozwijający się dramat, którego bohaterami są
cztery osoby z niezbyt przyjaznej dzielnicy. Ascetyczna wizja Hu Bo
to posępny, smutny, lecz niepozbawiony nadziei (symbolizowanej przez
pragnienie zobaczenia tytułowego słonia) film, dotykający takich
tematów, jak przemoc w szkole i jej źródła, problemy osób
starszych, stających się ciężarem dla swojej rodziny czy wpływ
brutalnego środowiska na człowieka. Bo nie jest szczególnie
oryginalny, lecz przez około 230 minut towarzyszenia protagonistom
widz na tyle się z nimi zżywa, że ich troski obserwowane na tle
obdartych murów i szarych uliczek nie pozwalają mu pozostawać
obojętnym na ich los, który przecież nie jest nam samym nieznany.
3.
Call Boy (Shounen)
Czymże byłoby roczne podsumowanie (a przynajmniej moje
podsumowanie), gdyby nie było na nim miejsca dla pinku eiga? Jak to zwykle z pinku i podobnym filmami bywa, zaczną one być
dostępne poza Japonią szerzej ze sporym opóźnieniem (wciąż
jeszcze np. nie oglądałem ostatniego Hisayasu Satou), stąd też te rejony japońskiego kina reprezentuje póki co Daisuke Miura ze swoim
Call Boy. Tytułowy chłopak to znudzony życiem, będący w
stanie permanentnego marazmu student za dziecka osierocony przez tragiczną śmierć matki, co
zapisało się w nim jako definiująca życie trauma. Pewnego razu
zostaje wypatrzony i poddany testowi namiętności. Jak się okazuje
był on przeprowadzony w celu ocenienia czy może on pracować jako
call boy dla firmy zajmującej się dostarczaniem (nie tylko
seksualnych) partnerów bogatym kobietom. Chłopak ledwo przechodzi
test (którym jest stosunek z głuchoniemą dziewczyną), co
wprowadza go w świat dojrzałych kobiet i ich różnorodnych
fetyszy oraz pozwala mu na odkrywanie samego siebie. Widzowie
japońskich erotyków o zacięciu społecznym, politycznym czy
dramatycznym pewnie wiedzą, czego się spodziewać. Niespieszny tok
narracji, atrakcyjne, przeważnie nocne zdjęcia, niecodzienne
sytuacje erotyczne i bolesne przebijanie się przez frustracje i
psychiczne problemy postaci. Miura przy okazji pokazuje nam całą
paletę dzielnic Tokio i kilka lekko humorystycznych scen. Co interesujące, w pozycji dominującej (w kontekście doświadczenia czy znajomości życia, a nie sfery seksualnej) przedstawia raczej kobiety niż bohatera, który tutaj uczy się szacunku do drugiej płci, co można rozpatrywać w szerszym, społecznym kontekście. Nie sądzę, żeby Call Boy przypadł do gustu
większości widzów, ale jeśli ktoś ceni produkcje z gatunku, to przy nowym filmie Miury powinien odkryć sporo pozytywnych doznań.
2.
Burning (Beoning)
Chang-dong Lee stworzył wysmakowany dramat z cechami thrillera,
zahaczającego o oniryzm. Metaforyczny w swojej treści Burning
oferuje widzom nie tylko doskonałe zdjęcia i kreacje aktorskie,
lecz również niemałe możliwości interpretacyjne. Czy jedna z bohaterek jest
symbolem Korei? Jeśli tak, to czy bogaty mężczyzna, z którym spędza czas reprezentuje
zachodni świat, a protagonista jest symbolem Korei Północnej? Być
może, jako że polityczny wymiar produkcji jest sugerowany częściej
niż raz. Poza tym jest to obraz społecznego rozwarstwienia, gdzie
klasa bogata, traktuje nieświadomą swojej roli klasę niższą jako
źródło chwilowej rozrywki. Jest to też historia zagubień w
przytłaczających samotnościach i opowieść o braku umiejętności wydostania
się z gęstej sieci kłamstw, ciężko zwisającej w praktycznie
każdym zakątku złudnej koreańskiej rzeczywistości. Burning to także zagadka
kryminalna, której rozwiązanie jest jednak mniej ważne niż złowieszczy obraz
kraju, jaki rysuje Lee.
1.
One Cut of the Dead (Kamera o tomeru na!)
Krótka notka o filmie Shin'ichiro Uedy pojawi się niebawem na łamach Kinomisji (o! już jest!). Póki co napiszę tylko, że być może nie jest to
najlepszy film roku pod względem realizacyjnym, ale jest to najdoskonalsze połączenie kinowego szaleństwa z miłością do medium ostatnich lat.
I to jest dopiero urozmaicone zestawienie. A po analizie z Collative Learning mam ochotę na drugi seans "Hereditary".
OdpowiedzUsuń