Port of Call
Ta
xue xun Mei
Nadszedł
czas na kolejny film z Hongkongu na blogu, tym razem przyjrzymy się
ciężkiemu życiu i śmierci młodej dziewczyny w Port of Call
(Ta xue xun Mei*, Weng Ziguang**, 2015). Tytuł produkcji
dosłownie znaczy „Chodząc po krwi, szukając śliw”, co jest
parafrazą chińskiego przysłowia „Chodząc po śniegu, szukając
śliw”; kwitnące śliwy są symbolem wytrwałości, często
pochodzącej z ciężkich warunków (vide śnieg) oraz
symbolizują nadzieję, wskazując na odrodzenie się śliw po zimie.
Mei to także imię zamordowanej w filmie dziewczyny, więc tytuł w
tym kontekście nabiera także znaczenia Chodząc po krwi,
szukając Mei – obie wersje są oczywiście jak najbardziej
stosowne.
Akcja
Port of Call rozwija się zarówno w retrospekcjach, jak i w
czasie teraźniejszym. Retrospekcje skupiają się na Wang Jiamei,
nazywanej przez wszystkich Mei i wprowadzonym nieco później
kierowcy dostawczej furgonetki – młodym, otyłym Tingu Chi-chungu.
Akcja w teraźniejszości w centrum umieszcza toczące się śledztwo
w sprawie śmierci Mei, prowadzone przez detektywa-rozwodnika Chonga.
Film podzielony został dodatkowo na 4 rozdziały: Szukając Mei,
Samotna osoba, Bolesne kroki oraz Pokój z widokiem,
na przestrzeni których przedstawione zostają losy dziewczyny oraz
próba zrozumienia przyczyn jej śmierci.
Jak
może sugerować oryginalny tytuł, ambicje kryminalne nie są tu
główną motywacją twórców, stąd też Port of Call nie
tylko nie oferuje zbyt wielkiego suspensu, lecz także bardzo
wcześnie ujawnia tożsamość sprawcy zabójstwa. Zamiast tego
Ziguang decyduje się zajrzeć w głąb tragicznych postaci, z
których wszystkie – łącznie z mordercą – okazują się być
godne współczucia. Młodziutka Mei – podobnie jak śliwa, od
której pochodzi jej imię – pochodzi z surowego otoczenia. Do
Hongkongu przyjechała z Chin, pochodzi z biednej rodziny, ma wyraźne
trudności z aklimatyzacją, podkreślane akcentem i trudnością w
przejściu z mandaryńskiego (oficjalnego języka w Chinach) do
kantońskiego (oficjalnego języka w Hongkongu). Mei postanawia z
całych sił ścigać marzenia zostania gwiazdą, lecz zamiast
kariera modelki szybko okazuje się poza jej zasięgiem. Zamiast
świetlanej przyszłości, zmuszona jest do wykonywania nędznych
prac: wpierw staje się dziewczyną nagabującą kobiety na ulicy w
celu zapisów do agencji dla modelek, później pracuje w
McDonaldzie. W poszukiwaniu umykających pieniędzy i lżejszego
życia chwyta się tego, co wydaje jej się być ostatnią szansą na
przetrwanie: prostytucji.
Produkcja
przedstawia świat współczesnego Hongkongu jako świat pełen
pogoni za materialnymi korzyściami, do cna merkantylistyczny. Miłość
jest tu kłamstwem, nadzieja zdaje się umierać każdego dnia,
ludzie zajęci są udawaniem miłych i duszeniem wewnątrz swoich
słabości, któr okazjonalnie wybuchają kolejnymi tragediami. Na
przykładzie Mei i szczególnie Chi-chunga Ziguang stopniowo kieruje
się w stronę filmowego nihilizmu, dotykając go najpełniej w
przedfinalnych scenach w sądzie i w więzieniu, kiedy ostatecznie
widz dowiaduje się o motywacjach stojących za śmiercią Mei.
Śmiercią, która była być może najlepszym, co przytrafiło jej
się w życiu. Śmierci, w której paradoksalnie stała się
równocześnie czymś więcej niż bezimiennym obiektem, jak też i
kupą mięsa, tak podobnego do innych zwierząt.
Śliwa
jednak jest także symbolem nadziei, stąd Port of Call nie
przedstawia skrajnie pesymistycznego obrazu społeczeństwa. Mimo
pełnego przemocy środowiska, z jakim na co dzień się styka Chong
okazuje się być raczej optymistyczną osobą; na przestrzeni filmu
będzie mu coraz trudniej zachować dobry humor, lecz ostatnie scena
na nowo przywracają nadzieję w ponury świat Port of Call.
Inspiracją
do stworzenia opowieści o Mei był artykuł w gazecie, znaleziony
przez reżysera w 2008 roku o 16 letniej prostytutce z Chin, zabitej
i poćwiartowanej w Hongkongu przez jednego z klientów. Filmowa
prostytutka staje się pretekstem do pokazania, prócz wspomnianych,
także innych problematycznych kwestii: począwszy od problemu
imigracyjnego, poprzez bezrobocie w Hongkongu, kończąc na różnicach
kulturowych między Hongkongiem a Chinami.
Niestety,
złożenie ponurego kryminału rodem z kina noir z dramatem
społecznym wynika znaczącymi problemami w tempie narracji.
Pozbawiona zagadki, co do sprawcy zabójstwa kryminalna intryga nie
wzbudza takiej ciekawości, jaką mogłaby wygenerować, poboczne
wątki nie zawsze wydają się w pełni istotne, ani wyeksploatowane,
a wgłębianie się w nihilistyczny obraz świata zdaje się
zatrzymywać w trakcie podróży w jego jądro, jakby w obawie przed
tym, co mogłoby zostać odkryte. Niektóre postaci są też
niepotrzebnie przejaskrawione, szczególnie non-stop palący
papierosy detektyw, którego obecność jest zwyczajnie irytująca.
Film ma też problemy ze znalezieniem swojego rytmu, lecz – jeśli
wierzyć doniesieniom – wiele problemów wynikło nie tyle z winy
twórców filmu, ile z powodu skrócenia go na ogólny, komercyjnie
zorientowany rynek.
Oryginalna
wersja filmu, pokazywana na festiwalu w Hongkongu i otrzymująca
różnorakie nagrody trwa ok. 120 min., a nadzorowaniem jej montażu
zajął się tajwański weteran Liao Qingsong (samego montażu
dokonał reżyser). Wersja, nazwijmy ją, komercyjna trwa 98 min. i
została zmontowana przez Zhanga Shupinga. Różnice ponoć są na
tyle duże, że jeden z krytyków, Derek Elley ocenia wersję
dwugodzinną na 8/10, a komercyjną 5/10. Jako że niniejsza recenzja
jest napisana na podstawie krótszej wersji, stąd też zakończę ją
oceną 6/10.
Wcześniej
jednak chciałbym pochwalić aktorów; szczególnie Bai Zhi/Michael
Ning zapada w pamięć jako beznamiętnie opowiadający o nadzwyczaj
brutalnym zabójstwie mężczyzna, a Chun Xia/Jessie Li jako Mei
prezentuje się bardzo naturalnie w roli tracącej jedno za drugim
marzenia biednej dziewczyny. Niestety Guo Fucheng, szerzej znany jako
Aaron Kwok Fu-shing wypada w roli detektywa dość sztucznie, nie
może się pozbyć aktorskiej maniery, jego poprawianie sobie
okularów w niektórych scenach jest tak ostentacyjne, że aż dziwi
brak prób ich poprawienia. Autorem zdjęć do filmu jest Christopher
Doyle, którego nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Doyle – bez
niespodzianek – staje na wysokości zadania, toteż pod względem
estetycznym trudno Port of Call cokolwiek zarzucić. Niebawem
dodam osobny wpis, w którym pokrótce przedstawię swoje odczucia z
wersji reżyserskiej.
Na
koniec mała ciekawostka: reżyser wybrał anglojęzyczny tytuł
filmu zainspirowany Miastem portowym (Hamnstad, 1948)
Ingmara Bergmana.
* Na
FilmWebie i imdb film figuruje pod kantońskim tytułem Daap hyut
cam Mui.
**
Zwany też Philipem Yungiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz